„Picie i koc” zamiast zemsty
Św. Paweł w 12 rozdziale Listu do Rzymian, w wersetach 14-21 nakreślił bardzo trudne zdania, których treść zasługuje na miano Bożych paradoksów. Czytamy tam choćby takie słowa: „Błogosławcie tych, którzy was prześladują! Błogosławcie, a nie złorzeczcie!” (Rz 12,14); w innych miejscach Apostoł Narodów napisał: „Nikomu złem za złe nie odpłacajcie” (Rz 12,17), Umiłowani, nie wymierzajcie sami sobie sprawiedliwości, lecz pozostawcie to pomście [Bożej]!” (Rz 12,19), „Jeżeli nieprzyjaciel twój cierpi głód – nakarm go. Jeżeli pragnie – napój go! (...) Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!” (Rz 12,19-21).
Prawdopodobnie większość z nas słyszała te zdania wiele razy, ale czy tak naprawdę uświadamiamy sobie istotę tych słów, ich sedno i Bożą Prawdę w nich ukrytą? Może w teorii nie zawsze oburzamy się na widok tych zdań – może wszystko wygląda fajnie i słodko, może nawet w danym momencie życia, gdy otaczają nas w zdecydowanej większości bliscy i przyjaciele, dumnie zgadzamy się z przesłaniem św. Pawła myśląc sobie: tak, jak najbardziej, nieprzyjaciel to też bliźni, którego trzeba miłować, bo przecież Pan Jezus tak nauczał (por. Mt 5,38-48). Nie oszukujmy się jednak – życie niejednokrotnie weryfikuje ulotną pewność i (niestety) często ukazuje naszą niedoskonałość. Jeśli w naszym życiu nie mamy nieprzyjaciół, to trzeba za to dziękować Panu Jezusowi z całego serca; to niewątpliwie wielka łaska. Śmiem jednak twierdzić, że taka sytuacja jest bardzo, ale to bardzo rzadka, prawie niemożliwa. Przecież chyba każdy z nas, przynajmniej kilka razy w życiu spotkał się z nieżyczliwością ze strony innej osoby, a nawet jawną wrogością. Może poleciały nieprzyjemne słowa, pojawiły się nieprzychylne gesty, nie daj Boże czyny... Jak w takich sytuacjach zareagowaliśmy? Staraliśmy się odpłacać dobrem za zło czy raczej mieliśmy ochotę zrewanżować się temu komuś tak, żeby mu w pięty poszło, żeby sobie popamiętał do końca życia...
Prawdopodobnie większość z nas słyszała te zdania wiele razy, ale czy tak naprawdę uświadamiamy sobie istotę tych słów, ich sedno i Bożą Prawdę w nich ukrytą? Może w teorii nie zawsze oburzamy się na widok tych zdań – może wszystko wygląda fajnie i słodko, może nawet w danym momencie życia, gdy otaczają nas w zdecydowanej większości bliscy i przyjaciele, dumnie zgadzamy się z przesłaniem św. Pawła myśląc sobie: tak, jak najbardziej, nieprzyjaciel to też bliźni, którego trzeba miłować, bo przecież Pan Jezus tak nauczał (por. Mt 5,38-48). Nie oszukujmy się jednak – życie niejednokrotnie weryfikuje ulotną pewność i (niestety) często ukazuje naszą niedoskonałość. Jeśli w naszym życiu nie mamy nieprzyjaciół, to trzeba za to dziękować Panu Jezusowi z całego serca; to niewątpliwie wielka łaska. Śmiem jednak twierdzić, że taka sytuacja jest bardzo, ale to bardzo rzadka, prawie niemożliwa. Przecież chyba każdy z nas, przynajmniej kilka razy w życiu spotkał się z nieżyczliwością ze strony innej osoby, a nawet jawną wrogością. Może poleciały nieprzyjemne słowa, pojawiły się nieprzychylne gesty, nie daj Boże czyny... Jak w takich sytuacjach zareagowaliśmy? Staraliśmy się odpłacać dobrem za zło czy raczej mieliśmy ochotę zrewanżować się temu komuś tak, żeby mu w pięty poszło, żeby sobie popamiętał do końca życia...
Może jeszcze w przypadku jakiejś obiektywnie małej, powiedzielibyśmy codziennej, urazy możemy się wzbić na wyżyny (?) ewangelicznej miłości nieprzyjaciół, a przy okazji jest jeszcze szansa pochwalić się realizacją we własnym życiu nauki o przebaczeniu. Może nawet zrodzić się w sercu pokusa: O, to teraz mogę już iść z butami do nieba, bo darowałem jej, darowałem mu tak wielki nietakt względem mojej osoby. Jak ona, on w ogóle mógł tak MNIE obrazić!? Niech będzie, przebaczam, nie będę się rewanżował, ale tak na marginesie, to nie zapomnę tej krzywdy...
To dobrze, że potrafimy przebaczać, nie szukać odwetu, ale spróbujmy wyobrazić sobie siebie na miejscu św. Jana Pawła II, wybaczającego Ali Agcy, na miejscu znanej piosenkarki Eleni, która przebaczyła mordercy swojej córki, na miejscu mamy bł. ks. J. Popiełuszki, która wybaczyła mordercom jej syna i na miejscu zapewne tysięcy osób, które musiały w swoim życiu zmierzyć się z podobnymi tragediami. Obyśmy nigdy nie musieli mierzyć się z takimi problemami. Jaka byłaby jednak nasza reakcja na analogiczne wydarzenia?
Miłość nieprzyjaciół to bez wątpienia jedna z najtrudniejszych prawd, jakie znajdziemy na kartach Biblii, a szczególnie przesłania Jezusa Chrystusa. Powiedzmy otwarcie, nie owijajmy w bawełnę – bez Bożej pomocy nie do realizacji. W dużej mierze zależy to też pewnie od charakteru i przeżytych doświadczeń, ale chyba zawsze spojrzenie z niekłamaną przyjaźnią w twarz kogoś, kto naprawdę poważnie zawinił przeciwko nam, podanie takiej osobie dłoni na zgodę, po ludzku graniczy z cudem. Tak, bo tu potrzeba cudu, który tylko Jezus może sprawić. Bez Jezusa nie da rady, ale z Nim wszystko jest możliwe. Jeśli komuś się to udało, to tak naprawdę dokonał tego Jezus.
Nie będę tutaj podawać licznych przykładów zadziwiającej potęgi dobra, które potrafi zmiażdżyć największe zło, niemalże przemienić wilka w owieczkę. Logika współczesnego świata mówi jasno – nie rób się fajtłapą, tylko oddaj mu z nawiązką, jeśli przeciw tobie zawinił. Wtedy będziesz spoko gość, a nie ciamajda. Zauważmy jednak, że takie oddawanie w nieskończoność bardzo często zamiast przyczyniać się do wzrostu dobra, tylko pomnaża zło. Widać to często choćby na przykładzie zwaśnionych narodów czy rodzin, które niczym Kargule i Pawlaki z ponadczasowej trylogii S. Chęcińskiego, trwają w uporze i zawiści całymi latami. Czy czują się wtedy naprawdę szczęśliwi? Sposobem człowieka na rozwiązanie konfliktu jest oddawanie złem za zło, ale Pan Bóg ma inny, dodajmy niezawodny, sposób – czynienie dobra.
Na koniec pragnę się odwołać do artykułu (http://gosc.pl/doc/3765687.Zabojca-Heleny-Kmiec-sie-nawrocil), który poruszył mnie i pośrednio zainspirował do napisania tego posta. Pamiętamy historię Heleny Kmieć, wolontariuszki pracującej w Boliwii, która została zamordowana. Jej mordercę przesłuchiwano kilka godzin, ale zapewne różnorodne metody (nazwijmy je – ludzkie) nie odniosły skutku – trudno było dotrzeć do sumienia młodocianego zabójcy. W pewnym momencie siostry zakonne podały mu koc i coś do picia, bo było zimno. I wtedy... ewangeliczna prawda niejako przybrała praktyczny wymiar i skutek. Morderca rzucił się na kolana i błagał o przebaczenie. Przyznał się do swojego czynu i wyraził chęć poniesienia choćby najsurowszej kary, byle tylko możliwie najlepiej odpokutować swoja winę. Zastanawiał się czy rodzina mu przebaczy.
Skoro Jezus mówi o potrzebie miłości nieprzyjaciół, wie co robi, bo jest Bogiem. To my musimy dorastać do tej prawdy każdego dnia wobec mniejszych lub większych form wrogości ze strony innych ludzi. Kara za niegodziwy czyn wcale nie wyklucza przebaczenia i czynienia dobra wobec tego, kto zawinił. Przeciwnie, dobroć i przebaczenie mogą zachęcić winowajcę do dobrowolnego poniesienia kary. Zwyciężając zło dobrem, pociągamy grzeszników ku Jezusowi, a On na pewno nagrodzi wszelkie wysiłki w stosownym czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz