Nie oddawajmy Bożego błogosławieństwa za „miskę soczewicy”!
Abraham był ojcem Izaaka; Izaak ojcem Jakuba” (Mt 1,2) i jego starszego brata Ezawa. Zatrzymajmy się dzisiaj przez chwilę nad niezwykle istotnym wydarzeniem z życia wnuków patriarchy Abrahama.
Otóż czytamy w Księdze Rodzaju, że pewnego razu starszy z braci wrócił znużony z pola i widząc, że jego brat coś tam gotuje, zapragnął co nieco się posilić. Jakub wykorzystał okazję i zgodził się, ale pod warunkiem uzyskania od brata przywileju pierworództwa. Ezaw przysiągł, że zrzeka się wszelkich uprawnień płynących z faktu, że urodził się wcześniej. Swoją decyzję uargumentował głodem, który wolał zaspokoić jako człowiek bez przywileju pierworództwa niż umrzeć jako pierworodny. Dostał wtedy miskę soczewicy, najadł się do syta i poszedł sobie. Czy dobrze postąpił tak nonszalancko podchodząc do tej sprawy?
Z dzisiejszego punktu widzenia może nas nieco dziwić w ogóle przedmiot sporu. Czy to było aż tak bardzo ważne kto urodził się pierwszy, a kto drugi? Przecież Jakub i tak nie stał się nagle starszy od Ezawa na skutek uzyskania od niego pierworództwa. W Księdze Powtórzonego Prawa czytamy, że pierworodnemu synowi przysługiwała podwójna część ze wszystkiego, co posiadał ojciec (por. Pwt 21,15-17). Jednakże w przypadku synów Izaaka nie chodziło tylko o majątek (aczkolwiek pokaźny) po ojcu. Po lekturze 27 rozdziału Księgi Rodzaju rozumiemy lepiej, że pierworództwo wiązało się przede wszystkim z błogosławieństwem. To znaczy, że w przypadku Ezawa i Jakuba, na skutek lekkomyślności starszego brata i przebiegłości młodszego, to właśnie Jakubowi, a nie starszemu Ezawowi pobłogosławił przed śmiercią Izaak.
Ktoś może w pierwszym odczuciu zapytać: I co z tego? Dlaczego Ezaw miałby żałować jakichś tam paru zdań błogosławieństwa wypowiedzianych przez starszego, zniedołężniałego ojca? Bardziej szkoda większej części majątku... Osobę tak rozumującą całe to zdarzenie powinny jednak zdziwić przynajmniej dwie sprawy: determinacja Jakuba i jego matki Rebeki w celu uzyskania pierworództwa i błogosławieństwa (pomijamy tu ocenę moralną wszystkich działań matki i syna w tym zakresie) oraz rozpacz Ezawa i nienawiść do brata z powodu tego co się stało. Widać więc, że nie o byle co się rozchodzi.
Musimy wszak pamiętać, że Jakub niejako przejął od ojca wielkie obietnice Boże nadane niegdyś Abrahamowi, które wiązały się m.in. z pomyślnością, panowaniem i licznym potomstwem (por. Rdz 27,27-29). Izaak nie wypowiedział jakichś tam magicznych zaklęć albo pustych czysto zwyczajowych (symbolicznych) słów, ale przekazał synowi obietnicę Bożego błogosławieństwa. A co znaczy błogosławić? To dosłownie znaczy tyle co dobrze życzyć. Czy może być zatem coś piękniejszego, niż przekazanie komuś zapewnienia, że Bóg dobrze mu życzy. Tego właśnie pozbawił się Ezaw, przez swoją nonszalancję; przecież może znalazłby coś do jedzenia pomimo ogromnego głodu; nie musiał od razu zrzekać się pierworództwa...
Niestety współcześnie bardzo wielu katolików powiela w pewnym sensie błąd i lekkomyślność Ezawa. Dotychczasowe rozważania chciałbym odnieść do jakże często spotykanego zjawiska w naszych świątyniach, co gorsza nawet (a może przede wszystkim) w niedziele i święta nakazane. Mam na myśli wychodzenie wiernych z kościoła przed zakończeniem Mszy Świętej. Pomińmy już fakt, że kto w ten sposób postępuje właściwie nie wypełnia trzeciego przykazania, bo błogosławieństwo jest integralną częścią Mszy. Czy jednak tak do końca taka osoba zdaje sobie sprawę z tego, z czego rezygnuje? To wygląda trochę tak, jakby ktoś dawał ci pełne wyposażenie na drogę przez pustynny i nieprzyjazny teren, a ty odmawiasz, ignorujesz ten dar i idziesz licząc, że o własnych siłach uda ci się przejść cało i zdrowo. Udzielając Bożego błogosławieństwa przykładowo w niedzielę kapłan zapewnia cię, że Bóg (tak, ten wszechmocny Bóg i kochający Ojciec) życzy ci dobrze i całym sercem będzie przy tobie i będzie cię wspierał w całotygodniowych przedsięwzięciach.
Oczywiście może się zdarzyć tak, że zwłaszcza w dzień powszedni nie zawsze możemy uczestniczyć w całej Mszy Świętej lub w ogóle nie możemy iść do kościoła. Niestety z wielkim bólem trzeba powiedzieć, że wielu ludzi po prostu nie docenia Bożego błogosławieństwa nawet w niedziele i święta, lekceważy je i za symboliczną „miskę soczewicy” rezygnuje ze sposobności do uzyskania Bożego zapewnienia o Jego pomocy. Taką „miską” mogą się okazać niedzielne zakupy w supermarkecie, rozrywka, plotki z kolegą lub koleżanką itd., być może jawiące się często jako coś absolutnie koniecznego do życia i, co gorsza, o wiele atrakcyjniejszego niż błogosławieństwo.
Wróćmy na moment do 27 rozdziału Księgi Rodzaju gdzie napotykamy pełne żałości słowa Ezawa skierowane do ojca: „Czyż miałbyś tylko jedno błogosławieństwo, mój ojcze? Pobłogosław także i mnie, ojcze mój! I Ezaw rozpłakał się w głos. Na to Izaak taką dał mu odpowiedź: nie będzie żyzny kraj, w którym zamieszkasz, bo nie będzie tam rosy z nieba” (Rdz 27,38-39). Z kolei w 32 rozdziale tej samej księgi w bardzo tajemniczej scenie walki Jakuba z aniołem (Bogiem) patriarcha kieruje do przeciwnika takie słowa: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!” (Rdz 32,27). Bóg w końcu wysłuchał jego prośbę i dał mu swoje błogosławieństwo. Również w Nowym Testamencie, w Liście do Hebrajczyków czytamy: „i aby się nie znalazł jakiś rozpustniki bezbożnik, jak Ezaw, który za jedną potrawę sprzedał swoje pierworództwo” (Hbr 12,16).
Powyższe cytaty z Pisma Świętego jeszcze mocniej powinny nam uświadomić znaczenie Bożego błogosławieństwa, które my, katolicy, możemy uzyskać za darmo między innymi na zakończenie każdej Mszy Świętej. Nie powielajmy zatem błędu Ezawa. Nie rezygnujmy z Bożego błogosławieństwa na rzecz jakkolwiek rozumianej „miski soczewicy”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz