sobota, 3 czerwca 2017

#3 Boży paradoks Mk 10,17-31

Miejmy w sobie trochę z Buszmena



Ostatnio mówiliśmy sobie o zwyciężaniu zła dobrem; dziś natomiast proponuję zatrzymać się nad innym, jak to pozwoliłem sobie nazwać, Bożym paradoksem. Wydobędziemy go z fragmentu Ewangelii wg św. Marka, choć raczej o tym samym wydarzeniu piszą również św. Mateusz i św. Łukasz (por. Mt 19,16-22 oraz Łk 18,18-23). Zajrzyjmy zatem do 10 rozdziału Ewangelii Markowej.

Oto do Jezusa, udającego się w drogę, przybiega pewien bogaty młodzieniec i zadaje wydawałoby się proste, ale jakże fundamentalne pytanie: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Mk 10,17). Jezus udziela bardzo logicznej odpowiedzi przytaczając niektóre ze wskazań dekalogu. Tak, zgodzimy się; trzeba przestrzegać dekalogu, aby pójść do nieba. Uczyliśmy się o tym już od najmłodszych lat szkolnych. Pobożny młodzieniec stwierdza, że od swojej młodości żył w zgodzie ze wskazaniami Bożych przykazań. Jezus docenił starania rozmówcy na jego drodze ku niebu, co Ewangelista wyraził pięknymi słowami: „Jezus spojrzał na niego z miłością” (Mk 10,21). Jednakże w tym samym wierszu padają kluczowe słowa Nauczyciela: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!”. Czytamy, że po usłyszeniu tej wskazówki młody człowiek „spochmurniał (…) i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości” (Mk 10,22). W dalszych słowach Pan Jezus tłumaczy trudności bogatych, pokładających ufność w swoim bogactwie, z dostaniem się do nieba. Pochwala też radykalne ubóstwo i pójście za Mistrzem „na maksa”, bez przywiązywania się do rzeczy i spraw tego świata, poza tym co niezbędne do godziwego życia.

Wyczuwamy zapowiadany wcześniej Boży paradoks. Wspomniałem uprzednio, że od „zawsze” byliśmy uczeni, że dostać się do nieba można dzięki przestrzeganiu Bożych przykazań. Wydaje się, że tyle wystarczy. Oczywiście to jest prawda, ale właśnie paradoksalnie poprzestawanie tylko na wypełnianiu przykazań (tym bardziej w sposób czysto formalistyczny, czego oczywiście nie zarzucam tutaj ewangelicznemu młodzieńcowi) może okazać się niewystarczające do osiągnięcia nieba. Czego zatem brakuje? Jezus odpowiada – radykalizmu. Tu jest ukryty Boży paradoks, jakże odróżniający naukę Jezusa Chrystusa od wielu pogańskich kultów, a nawet pojmowania przykazań przez licznych przedstawicieli Starego Testamentu oraz nowotestamentalnych faryzeuszów. Same przykazania – za mało; przykazania + radykalizm – to jest to.

Zastanówmy się, do jak wielu rzeczy jesteśmy przywiązani w naszym życiu. Dodajmy, że świat XXI w. zdaje się niemal krzyczeć: „Kup sobie to i to, zaopatrz się w taki i taki gadżet, musisz, absolutnie MUSISZ mieć to cacko, bo inaczej nie będziesz trendy i cool!!!”. Zupełne wyobcowanie się z tej rzeczywistości nie jest łatwe...

Dość często mówi się, że Jezus potępia bogactwa, ale jest to zupełna nieprawda i wypaczenie sensu Jego nauki! Mistrz uczy tylko, żeby zawsze mieć właściwy stosunek do tego co się ma, żeby przez to, że się ma, bardziej być i pomagać innym. Tak sobie myślę, że do wszystkiego, co mamy, powinniśmy się odnosić przede wszystkim na trzech płaszczyznach: po pierwsze dziękować dobremu Bogu za to wszystko, czym nas obdarzył; po drugie użytkować to z korzyścią dla siebie i bliźnich (potrzeby doczesne i zbawienie duszy); wreszcie po trzecie nasz stosunek do rzeczy materialnych mogłoby zweryfikować pewne wyobrażenie: otóż ja, człowiek, cieszę się z tego co mam, chcę to jak najlepiej wykorzystać, ale gdyby, przypuśćmy, w tym momencie przyszedł do mnie Jezus i powiedział, abym zostawił zupełnie wszystko i poszedł za Nim niczym Abraham do Ziemi Obiecanej lub jak Apostołowie za swym Mistrzem, czy z radością i bez żalu zostawiłbym wypasione mieszkanko, pracę, autko, laptop, telewizor, tablet, komórę i wiele innych gadżetów, zostając „tylko” sam na sam z Jezusem? Spróbujmy rozważyć sobie takie spojrzenie na kwestię posiadanych dóbr i odpowiedzmy sobie w sercu, jak to jest w naszym przypadku, na ile przywiązani jesteśmy do rzeczy, a na ile do Jezusa. Wiemy, że do każdego żyjącego człowieka na ziemi Jezus kiedyś powie: „Zostaw to wszystko i pójdź za mną” – to moment śmierci. Wtedy już nie liczy się skóra, fura i komóra, ale coś zdecydowanie głębszego – serce człowieka i to, na ile było ono w życiu przywiązane do rzeczy, a na ile do Boga. Pomyślmy, co czują ludzie, którzy przykładowo na skutek jakiejś klęski żywiołowej stracili absolutnie cały dobytek swojego życia? Trudno to sobie nawet wyobrazić... Paradoksalnie to fatalne zdarzenie w wielu przypadkach staje się testem na stopień przywiązania człowieka do rzeczy tego świata. Jakże trudnym testem...

W kontekście analizowanej perykopy Ewangelii nasunęło mi się jeszcze inne jej wyjaśnienie. Myślę sobie, że owo bogactwo młodzieńca można by też rozumieć jako nie tylko rzeczy stricte materialne, dobrobyt, ale coś głębszego – na przykład jakaś niezagojona uraza w człowieku, jakaś ukryta i podświadoma pycha, egoizm, zazdrość itp. Może się przecież zdarzyć, że ktoś stara się żyć rzeczywiście pobożnie i tak też żyje. Mimo wszystko pyta jednak Jezusa, co zrobić, żeby się zbawić, bo czegoś mu brakuje. I co słyszy w odpowiedzi? Może takie słowa: „Moje dziecko, doceniam twoje starania, robisz wszystko, żeby dostać się do nieba, ale jednego ci brakuje – oddaj, „sprzedaj” swoją urazę (inne warianty: ranę duszy, ukrytą pychę, nieuświadomiony do końca egoizm itd.) i wtedy pójdź za mną, na całego”. Nie chodzi mi tutaj o grzechy, ale sprawy, które podobnie jak bogactwo można porównać do... soli. Człowiek przestrzega Bożych przykazań (podobnie jak ewangeliczny młodzieniec), czyli... piecze ciasto wedle Bożego przepisu. Potem kosztuje i... coś mu nie smakuje. Niby wszystkie składniki się zgadzają, ale tak jakby czegoś brakowało. Wtedy Jezus mówi: użyj jeszcze soli i wtedy skosztuj!

W ciągu dziejów bardzo wielu ludzi przyjmowało Boże wezwanie (wyzwanie?), podążając drogą całkowitego radykalizmu. Wśród nich na szczególną uwagę zasługują pustelnicy.

Wszyscy kojarzymy na pewno św. Franciszka z Asyżu. Powstało dużo filmów na jego temat. W mojej pamięci utkwiła szczególnie scena, gdy młody Bernardone (gdyby ktoś nie wiedział, to prawdziwe nazwisko tego świętego) wziął księgę dłużników swojego ojca, bardzo zamożnego człowieka, i pomazał ją atramentem, aby nie można było odczytać nazwisk. W innej scenie na oczach wielu świadków oddał ojcu wszystko, nawet swoją szatę, stawiając na absolutne ubóstwo. Wielu oceniło to jako problem z głową, a tymczasem Franciszek wstąpił na drogę prawdziwej Radości i prawdziwego ewangelicznego Szczęścia. To są właśnie Boże paradoksy...

Na koniec mała zachęta – abyśmy wszyscy mieli w sobie coś z... Buszmena. Mówię całkiem poważnie, z jak najbardziej korzystnym odniesieniem do Buszmenów. W jednym odcinku z serii „Boso przez świat” Wojciech Cejrowski gościł właśnie u przedstawicieli tego południowoafrykańskiego ludu. Podróżnik mówił wtedy (parafrazuję), że gdyby w XXI w. nagle świat został zupełnie pozbawiony osiągnięć techniki, prądu i wszelakich udogodnień, człowiek bogatej Północy miałby poważne trudności z egzystencją, natomiast Buszmeni spokojnie by sobie żyli, bo oni nie są uzależnieni od technologii tak jak my; żyją sobie jak ich praojcowie i elektronika do niczego im nie jest potrzebna. Każdy z nas powinien mieć w sobie trochę Buszmena, nieprawdaż?

1 komentarz:

  1. Cóż za miła niespodzianka! We wpisie i jego tytule wzmianka o Buszmenach, a dziś 3 czerwca wspominamy w liturgii... św. Karola Lwangę i Towarzyszy, afrykańskich męczenników.
    Wcale nie planowałem takiej zbieżności, ale widać Opatrzność Boża miała tu pewnie jakiś Swój plan.
    Skoro tak, zachęcam do szybkiego poczytania krótkiej notki o nich:
    http://www.brewiarz.pl/czytelnia/swieci/06-03a.php3
    Przyszła mi taka myśl, że może już za dwa tygodnie znajdą się oni we wpisie z serii "Boże paradoksy". Jak myślicie, co mają wspólnego z Bożymi paradoksami? Może macie jakieś propozycje?
    Zapraszam serdecznie do śledzenia bloga :)

    OdpowiedzUsuń