Śmierć? Najszczęśliwszy moment życia
Śmierć – słowo, które często pojawia się w mediach i codziennym życiu. Śledząc jakiś serwis informacyjny słyszymy, że ktoś gdzieś tam zginął albo kogoś tam zabito; od czasu do czasu w sąsiedztwie pojawia się informacja o czyjejś śmierci i wreszcie czasami przychodzi stanąć twarzą w twarz z nowiną o śmierci kogoś bliskiego. Ta ostatnia śmierć rzecz jasna boli najbardziej, jest jak nóż wbity w samo serce, szczególnie jeśli się kogoś bardzo kochało.
Trudne to są sprawy i, nie łudźmy się, czysto po ludzku nie do ogarnięcia i zrozumienia. Pierwsze emocje, jakie pojawiają się w obliczu czyjejś śmierci, zwłaszcza kogoś wyjątkowego w życiu człowieka, to niedowierzanie, przygnębienie, frustracja, może rozpacz, poczucie zupełnego bezsensu dalszego życia bez tej osoby. Są to naturalne odczucia, które patrząc tylko po ludzku, wydają się jedynymi słusznymi reakcjami w konfrontacji z tajemnicą śmierci, bo przecież tego kogoś już nie ma i nie będzie. Nie ma jej/go i koniec kropka. Gdzie tu miejsce na nadzieję?
Śmierć może jednak niekiedy wyzwalać w żyjących nie tylko smutek, ale... no właśnie, może nic nie wyzwalać; innymi słowy – ktoś żył, żył i nie ma, normalna kolej rzeczy; życie żywych toczy się dalej w niezmienionym rytmie. W tym miejscu przypominają mi się sceny z westernów, gdzie jeden gość w kapeluszu zastrzelił drugiego gościa w kapeluszu, inni go zakopali, wstawili prosty drewniany krzyż i życie toczy się dalej, jakby nigdy nic. Po prostu, pyk z rewolweru i chłopa nie ma. Sprawa może być tym gorsza, jeśli zabójca zamiast okazać skruchę, nie tylko zachowuje się obojętnie, ale czuje satysfakcję, że zlikwidował rywala...
Czy opisane w dwóch powyższych akapitach sposoby patrzenia na śmierć są właściwe z naszego, chrześcijańskiego punktu widzenia? Czy my, chrześcijanie, powinniśmy postrzegać śmierć w myśl jednego z epitafiów na starożytnym nagrobku rzymskim: „I cóż masz teraz z tego, że żyłeś tyle lat bez zarzutu?” (źródło: http://www.sowa.website.pl/cmentarium/Epitafia/rzymskie.html). Myślę, że znakomitą odpowiedź na tego typu wątpliwości daje Pan Jezus choćby w czternastym rozdziale Ewangelii wg św. Jana w słowach: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka! Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie. A teraz powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie” (J 14, 27-29).
Czas zatem na sprecyzowanie kolejnego biblijnego, Bożego paradoksu – śmierć przeżywana właściwie, to znaczy z perspektywy wiary, jest czymś radosnym, a mówiąc bardziej radykalnie – jest najszczęśliwszym momentem w życiu człowieka. Wiem, takie stwierdzenia wydają się kompletnym absurdem, gdy traci się kogoś bliskiego. Mam tego świadomość, bo sam nie mam już ukochanej Mamusi tu na ziemi. Jak powiedzieć o radości płynącej ze śmierci rodzicom, którzy stracili dziecko w szpitalu dziecięcym po jego ciężkich, przegranych zmaganiach z nowotworem? Jak przekonać o tej radości kogoś, kto stracił bliskich w bezsensownym konflikcie zbrojnym w Syrii? Jak wreszcie wytłumaczyć tę radość biednemu ojcu i gromadce dzieci mieszkającym w małej wiosce, którzy nie mają już ukochanej żony i mamy? Tak, po ludzku nie da się, ale tu właśnie, jak zawsze w tego typu sytuacjach, otwiera się perspektywa dla Bożego paradoksu.
Przytoczone wcześniej słowa Pana Jezusa możemy sparafrazować: "Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że wasi bliscy idą do Ojca, bo Ojciec z wielką miłością przyjmuje ich do wiecznej szczęśliwości, gdzie nie ma już żadnego cierpienia". To trochę tak, jakby zmarła osoba przeszła z obskurnej chaty do pięknego pałacu. Trzeba raczej cieszyć się, że tej osobie już jest dobrze, a my z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej spotkania z nią i życia w szczęśliwości.
Mimo nieraz najszczerszych chęci i solidnej wiary, trudno jest radować się w obliczu śmierci. Może tego trzeba czasami uczyć się całe życie. Nie chodzi o to, aby uczestnicząc w pogrzebie skakać i tańczyć ze sztucznym uśmieszkiem na twarzy, bo to byłoby puste i żałosne. Pan Jezus uczy nas jednak patrzenia na śmierć z nadzieją i pokojem serca; ważne, aby pomimo kropli łez, które jak wspomnieliśmy są czymś zupełnie naturalnym i ludzkim, mieć świadomość, że dla zmarłej osoby to co najlepsze dopiero się zaczyna i co najważniejsze, to najlepsze NIGDY się nie skończy. Zauważmy, że postrzeganie śmierci w tych kategoriach właściwie ustawia patrzenie na życie, które ma być możliwie najlepszym przygotowaniem do dziarskiego wkroczenia w bramy raju. W przeciwnym razie istnieje niebezpieczeństwo, że życie stanie się byle jakie (bo po co się starać, skoro i tak trzeba umrzeć) lub wypełni go jedynie pogoń za przyjemnościami.
Uczestnicząc w jakimś pogrzebie warto sobie przypomnieć słowa Pana Jezusa skierowane do Marty tuż przed wskrzeszeniem Łazarza: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?” (J, 11,25-26). Jaką odpowiedź dałabyś/dałbyś Jezusowi na postawione przez niego pytanie?
Słyszałem raz od znajomego, że jakieś plemię (chyba afrykańskie) weseli się na pogrzebach, bo wierzą, że zmarłej osobie będzie teraz lepiej. Kiedyś wspominaliśmy o Buszmenach, teraz znów jakiś inny lud, pozornie prymitywny, może nas światłych ludzi dużo nauczyć.
Zaznaczmy, jak wielu ludzi z pogodą ducha patrzyło na śmierć. Czy można czysto po ludzku wytłumaczyć dobrowolną decyzję św. Maksymiliana Marii Kolbego, który zdecydował się umrzeć w zamian za współwięźnia? Jak zrozumieć ludzi, którzy w obliczu prześladowań wolą raczej umrzeć niż wyrzec się wiary? Skąd czerpał siły śp. ks. Jan Kaczkowski do „życia na pełnej petardzie” będąc nieuleczalnie chorym?
Na koniec przywołajmy słowa św. Pawła z Listu do Filipian, które mnie fascynują, zadziwiają i w pewnym sensie zawstydzają. Apostoł pisze: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk” (Flp 1,21). Dalej czytamy, że św. Paweł gotów jest w każdej chwili oddać życie za Jezusa, ale troska o wiernych oraz potrzeba pracy ewangelizacyjnej i misyjnej kierują jeszcze jego wzrok na życie ziemskie. Jakąż trzeba mieć wiarę, nadzieję i pewność, żeby w ten sposób spoglądać na tajemnicę śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz