„Zły święty” i dobry łotr
W opisie Męki Jezusa Chrystusa obecnym w Ewangelii wg św. Łukasza autor zawarł m.in. krótki dialog Mistrza z dwoma złoczyńcami, których ukrzyżowano wespół z Nim. Jak czytamy, jeden z nich próbował wymusić na Jezusie nadnaturalną interwencję, skutkującą wybawieniem z opresji także jego i drugiego skazańca. Wiemy, że drugi skarcił go za tak nieodpowiednie żądanie – wszak w przeciwieństwie do Jezusa, oni słusznie cierpieli. Ów, jak potocznie go określamy, Dobry Łotr, świadom swej grzeszności i niegodności zdobył się na pełne żalu i skruchy westchnienie do Pana: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (Łk 23,42). Do dziś Kościół próbuje zgłębiać Boże Miłosierdzie, które objawiło się też tam, na Golgocie, w odpowiedzi Jezusa, fascynującej i napełniającej nadzieją: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23,43).
Fragment Ewangelii, z którego dziś wyłowimy kolejny Boży paradoks, jest bardzo znany i często komentowany. Najczęściej rozważa się zawarte tam treści w kontekście niewyczerpanego Bożego Miłosierdzia, które jakże często działa wbrew ludzkiej logice i czysto ziemskim kalkulacjom. Bo jakże zrozumieć fakt, że Jezus obiecał niebo człowiekowi przegranemu? Na krzyżu nie lądowało się za byle co; tam trafiali najgorsi zbrodniarze. Zapewne i tzw. Dobry Łotr miał na sumieniu wiele paskudnych spraw, ale prawda o sobie, prawda przykra, do której się przyznał przed Jezusem w ostatnich momentach swojego zmarnowanego życia, znalazła uznanie w oczach Jezusa Miłosiernego i otworzyła mu bramy nieba.
Chciałbym jednak spojrzeć na analizowany tekst Pisma Świętego w kontekście ósmego przykazania: Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.
Jakie uczucia towarzyszyły ludziom przyglądającym się mniej lub bardziej czynnie ukrzyżowanym i cierpiącym skazańcom? Jeśli chodzi o Jezusa to wiemy – bardzo wielu wyśmiewało Go i szydziło z Niego; pewnie większość może nieco obojętnie i z ciekawością przyglądała się egzekucji; byli tam i tacy, których Jego cierpienie dotknęło do głębi serca. Jezus cierpiał niewinnie, ale współcierpiący z Nim mężczyźni, jak wiemy, słusznie ponosili karę. Możemy przypuszczać, że wśród gapiów nie brakowało takich, którzy śmiali się i myśleli sobie: No, mają za swoje, doigrali się. Przegrali życie! Zasłużyli na wieczne potępienie, bo dla nich nie ma już ratunku. A jednak Miłosierny Bóg potrafił z tego ogromu zła i życiowej porażki skazańca wydobyć dobro, którym był żal doskonały. I mimo wszystko skończyło się dobrze.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Tak sobie myślę, jakże często ja, my, osądzamy innych, potępiamy i skreślamy. Tacy rzekomo już „święci” wokół siebie dostrzegamy wielu łotrów, zbrodniarzy, oszustów; mówiąc ogólnie – grzeszników. Tylko my jesteśmy w porządku. Stosunkowo łatwo wzbudzić w sobie zachwyt nad analizowanym tekstem Ewangelii, ale jakoś w praktyce trudno dopuścić do siebie myśl, że wśród tych łotrów przez nas skazywanych na wieczne męki, może trafić się jakiś dobry. Werdykty wydają się jednoznaczne i klarowne – ten pijak, ten rozwodnik, ten morderca, ten krętacz, ta prostytutka, ten samobójca – zasłużyli na piekło ogniste. Nietrudno jednak zapomnieć, że na grzech ciężki składają się trzy elementy: materia wielka, zupełna świadomość i pełna dobrowolność. O ile stosunkowo łatwo ocenić czyjś czyn w kontekście materii, o tyle dwa pozostałe elementy znane są właściwie tylko osobie, która dopuściła (dopuszcza się) czynu, a przede wszystkim samemu Bogu.
Przykładowo jeśli ktoś popełnia samobójstwo sprawa materii czynu jest oczywista: targnięcie się na własne życie to materia ciężka. Czy ktoś z ludzi może jednak tak na 100% powiedzieć, że taki samobójca miał 100% świadomości i 100% dobrowolności, decydując się na tak haniebny czyn? A co, jeśli na przykład depresja uniemożliwiła mu pełną ocenę tego, co robi? A co, jeśli niczym Dobry Łotr taki wisielec wydając ostatnie tchnienie zawołał do Pana o ratunek i wzbudził w sobie żal doskonały? To wszystko wie tylko Pan Bóg. Podobnie można skreślać alkoholika, narkomana i wielu innych. A co, jeśli szpony nałogu sprawiają, że nie mają oni pełnej dobrowolności i zupełnej świadomości? Kto w oczach Bożych może okazać się lepszy: próbujący podnieść się z moralnego bagna nałogowy pijaczyna spod mostu, żałujący swoich czynów czy całkiem przyzwoity, elegancki, coniedzielny (a nawet i częściej) chrześcijanin z pierwszych ławek, pogrążony w swej pysze i dumie, w którym nie ma miłości ani do Boga, ani do ludzi? Inne zestawienie – Kto jest bardziej godny pożałowania: nałogowy narkoman, który ma szczere pragnienie powrotu do Boga czy pewny siebie człowiek na wysokim stanowisku, może karierowicz, może celebryta, może jakiś polityk, który z premedytacją, świadomie i dobrowolnie powiedział Bogu "nie"?
Tego co zostało powyżej powiedziane nie należy rozumieć jako usprawiedliwianie ciężkich przewinień. Zdecydowanie nie o to chodzi! Warto jednak zastanowić się jak to jest... Czy przypadkiem jednak nazbyt często nie stawiamy siebie na miejscu Boga, ferując wyroki potępienia na prawo i lewo. Oczywiście, mamy upominać, mamy potępiać grzech, ale werdykty pozostawmy Bogu, który widzi ludzkie serca i sumienia; to do Niego należy całościowa ocena; tylko On wie WSZYSTKO. Módlmy się zatem, aby jak najmniej było „złych świętych” (np. niesłusznie uważających się za lepszych) potępiających dobrych łotrów.
Czy moja religijność przepełniona jest miłością, czy raczej poprzez formalizm wiary bardziej oddalam się od Boga i bliźnich? Czy pamiętam o tym, że niewinny Jezus umarł na krzyżu, aby odkupić grzechy winnych i otworzyć im bramy raju (por. wpis "#1 Niewinny na krzyż, winni do nieba (J 3,1-21)")? Czy dzisiaj przypadkiem nie potępiłem jakiegoś „pana spod sklepu” albo „panny lekkich obyczajów”? A może to mnie Bóg posyła, aby pomóc jakiemuś łotrowi osiągnąć niebo? Jak mogę odpowiedzieć praktycznie na to wezwanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz