Wszyscy
chyba pamiętamy tę bardzo znaną scenę z Nowego Testamentu, kiedy
dwunastoletni Pan Jezus udał się z Matką Najświętszą i św.
Józefem do świątyni na święto Paschy (por. Łk 2,41-50).
Zaniepokojeni Rodzice szukali Syna wśród powracających z
Jerozolimy pątników, ale ostatecznie okazało się, że odnaleźli
Go tam, skąd wyszli, czyli w świątyni, gdzie rozprawiał z
nauczycielami. Znamy słowa Jezusa skierowane do Matki Bożej i Jego
Opiekuna: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że
powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2,49).
Tak
sobie myślę, że to wydarzenie jest bardzo dobrym punktem wyjścia
do naszych wakacyjnych przygód z Panem Bogiem. Dlaczego? Odpowiedź
jest prosta: Początkiem i fundamentem relacji ze Stwórcą, zarówno
wtedy, gdy zgubiliśmy Go całkowicie, jak i wtedy, gdy pragniemy
lepiej Go poznać poprzez różnorodne Jego stworzenia, jest zawsze
świątynia. Tak jest nawet w okresie pozornie luźniejszym i mniej
obfitym w kościelne wydarzenia jakim są wakacje; stare przysłowie
mówi nawet, że po Bożym Ciele ksiądz niepotrzebny w kościele...
To właśnie w świątyni, czyli w tym, co najbardziej należy do
Boga, trzeba się z Nim spotykać i dopiero stamtąd można z
podniesioną głową i szeroko otworzonymi oczyma wiary, ruszyć w
świat, z Jezusem w sercu przyjętym w Komunii Świętej.
My
mamy czasem taką ludzką przywarę, że lubimy rozpoczynać
poszukiwania wszędzie, ale nie w Domu Bożym. Co gorsza, szukamy
Jezusa może nawet w tym, co nie należy do Jego Ojca, w czymś co
jest złe i nijak się ma do wiary. Może wtedy nie tyle szukamy
Jezusa, co po prostu szczęścia, ale jakże je znaleźć, skoro
tylko Pan obdarza prawdziwym szczęściem. I tak właśnie niektórzy
łudzą się, że będą szczęśliwi w grzesznych związkach, w
nieprzyzwoitych uciechach, w oszustwach i kłamstwach na szeroką
skalę zapewniających krótkotrwałe zyski. A potem w obliczu
życiowych dramatów przychodzi często refleksja i wyrzut w stronę
Boga. A Jezus odpowiada niezmiennie i z prostotą: „Czy nie
wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”.
Jakie to proste, prawda?
Może
nawet niejednokrotnie wyrzucamy Panu, że gdzieś się nam zgubił, a
my nie możemy Go znaleźć. Być może jednak nie jeden raz, to nie
Pan Jezus się gubi, ale właśnie my zawieruszamy się gdzieś w
pogmatwanych kolejach naszego życia. Wtedy sam Pan wychodzi, aby nas
szukać, choć my uparcie bawimy się w chowanego. Czasami wystarczy
tylko pozwolić Bogu się znaleźć. Innymi słowy: odpowiedzieć na
Jego Miłosierdzie. Ileż jest na świecie sytuacji już na tyle
dramatycznych, że jedynym ratunkiem wydaje się krzyk pełen ufności
w stronę Pana: „Boże, Tatusiu, znajdź mnie, bo ja sam już nie
mogę się odnaleźć!”.
Są
wakacje, więc w tej serii będziemy robić tylko proste rzeczy, ale
najczęściej, a może nawet zawsze, takie są najskuteczniejsze w
poznawaniu Pana Boga i odnajdywaniu Jego śladów w otaczającym nas
świecie.
Nie
zapomnijmy zatem o niedzielnych i świątecznych Mszach Świętych w
okresie wakacyjnym. Warto wybrać się także przynajmniej od czasu
do czasu w jakiś dzień powszedni, może na nowennę do Matki Bożej
Nieustającej Pomocy w środę lub jakiś inny dzień. Pamiętajmy o
codziennej modlitwie (może przynajmniej kilkuminutowej adoracji Pana
Jezusa w Najświętszym Sakramencie) i systematycznym korzystaniu ze
sakramentów. Wakacje to także doskonały czas, żeby wybrać się
do jakiegoś sanktuarium i w szczególny sposób doświadczyć Bożej
obecności w tych wyjątkowych miejscach, gdzie w jakiś niecodzienny
sposób przejawia się Jego Moc i Miłość.
Czy
mocno wierzę w obecność Pana Jezusa w tabernakulum w Jego
kościołach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz