sobota, 30 czerwca 2018

#11 Niespodzianka przedwakacyjna i z okazji Dnia Ojca 2


Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami dzisiaj dokończymy sobie rozpoczętą w zeszłą sobotę opowieść. Kto jeszcze nie czytał albo chce sobie przypomnieć o czym to było, zapraszam do części pierwszej.



fot. Cimberley (Pixabay.com)

Troskliwe Misie znikały zatem jeden po drugim.

Pewnego razu, gdy trójka misiów podróżowała trzeba latającymi charakterystycznymi autkami przypominającymi chmurki, zauważyli, że na jeziorze znajduje się łódka, a w niej Christy. Dziewczynka wołała o pomoc. Widać było, że nie miała wiosła, które pływało w pewnej odległości od łódki. Misie pospieszyły jej na pomoc. Gdy jednak były już blisko nagle ukazał się Mroczniak i z pomocą błyskawic zniszczył ich autka i cała trójka wpadła do wielkiego worka, który jak nagle się pojawił, tak nagle zniknął, tyle że już z misiami w środku.

Dwa inne misie, które nie zdążyły w porę ostrzec tamtej trójki, widziały wcześniej jak Christy sama wrzuciła wiosła do wody i udawała, że potrzebuje pomocy. Krok po kroku Mroczniak z pomocą Christy realizował swój chytry plan likwidacji troskliwości na świecie.

Niebawem Troskliwych Misiów było już tak mało, że nie starczyło im czasu, żeby pomagać wszystkim potrzebującym ludziom. A troskliwości na świecie było coraz mniej, gdyż złe wpływy Mroczniaka udzielały się większości ludzi.

Gdy zdecydowana większość misiów i ich kuzynów była już schwytana Ciemne Serce pojawił się w łodzi i usiadł naprzeciw Christy pod postacią chłopaka. W pewnym momencie stanął i zaczął się przechwalać, ale stracił równowagę i wpadł do wody. Dziewczyna nie wahając się ani chwili, pospieszyła mu na ratunek. Po chwili wyciągnęła go na łódkę. Ten zapytał, dlaczego go uratowała. Ona na to:

  • Kiedy ktoś tonie, trzeba go ratować.

Niebawem odpłynęli dokończyć łapanie misiów.

Pozostała garstka misiów postanowiła włamać się do pałacu Mroczniaka. Udało im się nawet wykraść klucz, ale w pewnym momencie pan domu obudził się i stało się najgorsze, schwytał resztki misiów i ich kuzynów. Uwięził ich w małych diamentach. Wydawało się, że to koniec. Ale tylko się wydawało.

Nagle do sali wkroczyła Christy w towarzystwie Dawn i Johna. Nieco wcześniej bliźniaki zdołały ją przekonać, że jeszcze nie jest za późno i może odwrócić to, w czym pomogła Złemu Sercu. Z odsieczą przybyli też Szczeruś i Prawuś – dwaj ostatni stróże troskliwości, którzy pozostali na wolności. Mroczniak był jednak nieugięty. Nie zamierzał uwalniać nikogo. Rozzłościł się nie na żarty i gdy ostrzeżenia nie pomogły pozbawił Christy talentów sportowych i powiedział, że stała się znów zwykłym nieudacznikiem. Ona jednak już się tym nie przejęła. Nalegała, żeby uwolnił misie i i ich kuzynów. Wreszcie Ciemne Serce zaczął razić dzieci oraz Szczerusia i Prawusia piorunami. Jeden z nich poważnie ranił Christy. Ta, leżąc na ziemi, ostatkiem sił wyjęła szklaną kulkę z kieszeni i wycelowała ją w zamek, zabezpieczający diamenty z misiami. Na skutek tego niezwykle celnego strzału misie i ich kuzyni wrócili na wolność. Dodajmy, że nim jeszcze Christy została mistrzynią obozową miała do perfekcji opanowaną tylko jedną czynność – rzucanie szklanymi kulkami. Ta z pozoru mało znacząca umiejętność teraz okazała się kluczowa.

Christy leżała nieprzytomna, a uwolnione już misie w komplecie wysyłały w Mroczniaka swoje promienie troskliwości; on znowu raził błyskawicami. Wtem Złe Serce nagle zatrzymał walkę. Przypomniał sobie, jak dziewczynka uratowała go, gdy tonął. Przemienił się znów w chłopca i znalazł się przy nieprzytomnej Christy. Wówczas podeszły do niego bliźniaki i wszystkie misie oraz ich kuzyni i zaczęli wołać: troszczymy się! Co ciekawe, po chwili dołączył do nich sam Mroczniak. Ku radości jego oraz pozostałych, dziewczynka odzyskała świadomość. Na dodatek mrok zła opuścił Mroczniaka (co symbolizowała zmiana koloru jego źrenic z czerwonych na niebieskie) i stał się zwykłym chłopcem, który już co prawda nie miał do perfekcji opanowanych wszystkich sztuczek sportowych, ale był wolny od sideł zła.


Koniec końców wszyscy musieli uciekać, bo pałac Ciemnego Serca zaczął się walić. Na szczęście udało im się w porę uciec. Potem były już Mroczniak, Christy i bliźniaki wraz misiami i ich kuzynami zorganizowali zabawę, po której stróże troskliwości powrócili do swojego królestwa.


Koniec :) fot. Alexas_Fotos (Pixabay.com)

I co, podobała się Wam ta historia? Bardzo proszę, napiszcie Wasze odczucia w komentarzach. Jestem ciekaw, bo ja darzę tę bajkę wielkim sentymentem. Uważam, że jak w pigułce prezentuje potęgę dobra i troskliwości oraz perfidię, obłudę zła.

Jak to wszystko ma się do Biblii i Dnia Ojca? Przyznam i Wy chyba też, że „Letnia przygoda Troskliwych Misiów” (bo taki tytuł nosi bajka, którą opowiedziałem :) jest kopalnią nawiązań do chrześcijańskich wartości. Nie będę tutaj robił dogłębnej analizy, ale tym bardziej Was proszę o opinie w komentarzach i wzmianki o tym, jak Wy rozumiecie tę historię.

Ja ograniczę się tutaj do moim zdaniem najważniejszej myśli. Pan Bóg jest kimś, kto kocha nas za darmo. Ojciec nie kocha dziecka za coś, ale po prostu dlatego, że to Jego dziecko. Tak często w różnych blogowych tekstach to właśnie się przewija. My mamy zachowywać Boże przykazania, ale nie formalistycznie czy ze strachu, lecz z miłości. To jest kwintesencja. Piszę o tym m.in. tutaj i tutaj. Troskliwe Misie nie pomagały dlatego, że chciały coś za to zyskać, ale po prostu – jeśli ktoś na ziemi potrzebował pomocy, one tę pomoc świadczyły.

Wiemy, jak z kolei zachował się Mroczniak. Pomógł Christy, ale w zamian za to miał, mówiąc kolokwialnie, interes do załatwienia. Bardzo wymownie dla mnie zabrzmiało to: „Przysługa teraz, za przysługę później”. Tak działa diabeł. Jeśli nawet podszywa się pod pozory dobra, w konsekwencji powstaje z tego jeszcze większe zło.

W tym kontekście zawsze przypomina mi się działanie jakichś tam bioenergoterapeutów czy innych ludzi, którzy leczą wahadełkami, różdżkami czy innymi mocami nie do końca wiadomego pochodzenia. Słyszałem o przypadkach, że ktoś np. rzeczywiście został przez taką osobę uzdrowiony, ale po pewnym czasie pojawiały się przykładowo jakieś problemy w rodzinie; dochodziło nawet do dręczeń diabelskich czy opętań.

Wielkim kłamstwem diabła jest to, że próbuje on nam wmówić, iż Bóg rzekomo nas ogranicza surowymi przykazaniami. Tymczasem już tak wielu, zbyt wielu ludzi, ale i myślę, każdy z nas przekonuje się od czasu do czasu, że chodzenie nie-Bożymi ścieżkami kończy się zawsze, przynajmniej na dłuższą metę, kompletną klapą.

Trwajmy zatem przy naszym Ojcu niebieskim i nie dajmy się zwieść pozorom dobra, jakie próbuje nam wciskać zły.

To tyle jeśli chodzi o te dwie czerwcowe niespodzianki. Pozwoliłem sobie na taką sentymentalną wyprawę do okresu dzieciństwa i jednej z moich ulubionych bajek. Myślę, że było warto.

Na koniec tego miesiąca jeszcze dwie również zapowiadane wcześniej niespodzianki. Po pierwsze zamieściłem nieco więcej propozycji w zakładkach Wokół Biblii oraz Aktualności, rozmaitości, mądrości. Już właściwie wakacje, a zatem będzie trochę więcej czasu, żeby posłuchać, pooglądać czy poczytać o Słowie Bożym. Gorąco polecam odwiedzanie zaproponowanych stron. Naprawdę warto. Po drugie miło mi zapowiedzieć, że w soboty lipca i sierpnia na Biblijnym Rabanie będziemy się spotykać w serii Pan Bóg na wakacjach 2 :) To kontynuacja naszych zeszłorocznych spotkań. W tym roku będziemy spędzać te wakacje z Panem Bogiem, z Jego Słowem, w nieco innym kontekście. Szczegóły za tydzień.


Pozdrawiam, ściskam i życzę udanych wakacji. Z Panem Bogiem.


sobota, 23 czerwca 2018

#10 Niespodzianka przedwakacyjna i z okazji Dnia Ojca


Tak się składa, że dziś czwarta sobota miesiąca, a w dodatku Dzień Ojca. Przy tej okazji naszło mnie, żeby wystukać kolejną niespodziankę tym razem wpisaną w ten dzień. Zacznę od pewnej historii, do której już dawno chciałem nawiązać na Biblijnym Rabanie.


fot. nightowl (Pixabay.com)

Pewnego razu, gdzieś na kuli ziemskiej, w okresie letnich wakacji na kolonii zgromadziły się dzieci. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po jakimś czasie zaczęły się tam dziać dziwne sprawy, ale po kolei.

Wśród obozowiczów było też rodzeństwo – bliźniaki John i Dawn. Była tam również ich przyjaciółka Christy. Uczestnicy kolonii od czasu do czasu brali udział w zawodach sportowych. Zwycięzca zostawał mistrzem obozowym. Ten tytuł najczęściej (żeby nie powiedzieć zawsze) przypadał w udziale pewnemu chłopakowi, który przechwalał się swoimi umiejętnościami. Z kolei John, Dawn i Christy zazwyczaj kończyli zawody na szarym końcu. Dochodziło nawet do tego, że w czasie biegu bliźniaki i ich przyjaciółka zahaczali nawzajem o siebie i przewracali się. Łatwo się domyślić jak deprymujące to dla nich było...

W końcu Christy nie wytrzymała i postanowiła coś z tym zrobić. Zdecydowała się... uciec. John i Dawn pobiegli za nią, żeby ją powstrzymać, ale Christy udała się w innym kierunku niż oni.

Zdarzyło się, że gdy uciekinierka siedziała sama w ciemnym lesie i rozmyślała, stanął przy niej chłopak ubrany na czerwono z dziwnie połyskującymi również na czerwono źrenicami oczu. Okazało się, że dowiedziawszy się o jej problemie zaoferował pomoc pod jednym warunkiem, o którym miał powiedzieć w swoim czasie. Zaznaczył tylko, że przysługa teraz, za przysługę później. Christy początkowo nie dowierzała jego możliwościom, ale ostatecznie zgodziła się. Obcy pstryknął palcem i ni z tego ni z owego, dziewczyna potrafiła wykonywać najróżniejsze akrobacje i dostała zapewnienie, że odtąd będzie raz za razem zostawać mistrzynią obozową.

Wtedy chłopak odszedł, a przybiegli John i Dawn, którzy opowiedzieli Christy o swoim niezwykłym spotkaniu z misiem o imieniu Szczeruś w trakcie gdy szukali przyjaciółki. Był on jednym z dwójki najważniejszych tzw. Troskliwych Misiów, które zamieszkiwały Królestwo Troskliwości. Jeśli tylko tzw. troskliwomierz dawał im znać, że na ziemi gdzieś spadał poziom troskliwości, któryś z nich udawał się na ziemię, żeby zaoferować bezinteresowną pomoc. Co więcej, miś zabrał bliźniaków do królestwa (polecieli specjalnym autkiem w kierunku chmur, bo gdzieś tam znajdowało się to królestwo :). W czasie, gdy Szczeruś i drugi miś Prawuś udali się z kolejną misją na ziemię, John i Dawn zaopiekowali się całą gromadą małych misiów i ich kuzynów (to były istoty przypominające różne zwierzątka, np. szop pracz czy słonik). Początkowo opieka nad rozbeczaną ekipą malców wydawała się dzieciom czymś niemożliwym, tym bardziej że jeszcze niedawno stwierdzili sami, że nie potrafią nawet uciec porządnie (szukając Christy błądzili i chodzili w kółko w to samo miejsce). Koniec końców, gdy Szczeruś i Prawuś powrócili zastali smacznie śpiące i nakarmione maluchy w towarzystwie odpoczywających i również śpiących bliźniaków. Misie przyznały, że może i John oraz Dawn nie są mistrzami obozowymi, ale na pewno są mistrzami świata w opiece nad misiątkami, a to wielka sztuka.

Tak więc bliźniaki opowiedziały przyjaciółce o swoim pobycie w Królestwie Troskliwości. Zaobserwowali jednak dziwną zmianę w zachowaniu Christy. Ta nagle oznajmiła, że już wcale nie ma zamiaru uciekać i jest gotowa powrócić do obozu. John i Dawn byli zaskoczeni, ale wrócili wspólnie do pozostałych dzieci.

Czas w Królestwie Troskliwości płynął inaczej niż na ziemi. Małe Troskliwe Misie szybko dorosły w ciągu kilku dni ziemskich. Tymczasem Christy zdążyła już kilkukrotnie zdobyć tytuł mistrzyni obozowej właściwie we wszystkich dyscyplinach.

Pewnego razu po którymś z kolei triumfie spotkała znów tego samego chłopaka, który sprawił, że w tak szybkim czasie zdobyła niezwykłe umiejętności sportowe. Przyszedł po przysługę, którą zapowiedział uprzednio. Przyznał się kim jest. Nazywał się Ciemne (złe) Serce i był wielkim wrogiem troskliwości i Troskliwych Misiów. Chciał zaangażować Christy w swój plan schwytania wszystkich misiów, aby zniknęła na świecie cała troskliwość i dobroć. Ona spytała co się stanie, gdyby odmówiła, a wtedy Mroczniak (tak też nazywano Ciemne Serce) przypomniał jej co teraz robił dawny mistrz obozowy – chłopak sprzątał obóz, bo to była kara dla przegranych. Na dodatek Mroczniak swoją sztuczką wrzucił go potajemnie do kosza na śmieci, żeby go jeszcze bardziej upokorzyć. Christy wiedziała już, co ją czeka w razie ewentualnej odmowy. Wreszcie zgodziła się wziąć udział w niecnych zamiarach Ciemnego Serca.

Okazało się, że gdy małe misie jeszcze nie do końca znały różne wcielenia Mroczniaka (przybierał on rozmaite postacie, ale zawsze czerwone, np. żaby, łasicy, wilka, chłopaka czy też po prostu deszczowej, siejącej piorunami chmury), ten odwiedził je pod postacią młodzieńca i przedstawił się jako mechanik troskliwomierzy. Przy okazji go popsuł... Tak czy inaczej w trakcie zabawy w chowanego chciał schwytać misie, ale nie dał rady. Wreszcie ujawnił kim jest, ale w porę przybyli Szczeruś i Prawuś. Z pomocą światełek umieszczonych na ich brzuchach misie „poczęstowały” Mroczniaka dawką promieni troskliwości. Ciemne Serce tym razem dał za wygraną, ale już przygotowywał się do potężnej zemsty, w którą właśnie zaangażował Christy.

Jego plan był bardzo przebiegły i losy troskliwości na świecie zawisły na włosku.


Troskliwe Misie zaczęły znikać jeden po drugim, aż w końcu została już tylko garstka...

Ciąg dalszy nastąpi :) fot. geralt (Pixabay.com)

Jak na Niespodziankę przystało będzie teraz mała niespodzianka. Przyznam, że w tym momencie zaskoczyłem też samego siebie, bo nie planowałem takiego manewru, ale jednak – teraz potrzymam Was w niepewności do przyszłej soboty :) Za tydzień w kolejnej niespodziance dokończę tę opowieść i wyznam, skąd ją zaczerpnąłem. Zaznaczę teraz tylko, że nie jest ona moim pomysłem (jeśli chcecie poczytać opowieści mojego autorstwa zachęcam do lektury serii Pan Bóg na wakacjach). W następnym wpisie poczynimy też aluzje do Słowa Bożego, które tak jasno wyłaniają się z tej opowieści. Może mało komuś niespodzianek? Proszę bardzo :) Za tydzień w tekście niespodziankowym (i nie tylko) znajdą się jeszcze dwie inne niespodzianki :)

Do poczytania zatem za tydzień. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał, zachęcam też do lektury poprzedniej, rocznicowej niespodzianki.


sobota, 16 czerwca 2018

#4mitołamacz Biblijne proroctwa, przepowiednie, wizje – wierzyć czy nie wierzyć?

„Bóg może objawić przyszłość swoim prorokom lub innym świętym. Jednak właściwa postawa chrześcijańska polega na ufnym powierzeniu się Opatrzności w tym, co dotyczy przyszłości, i na odrzuceniu wszelkiej niezdrowej ciekawości w tym względzie. Nieprzewidywanie może stanowić brak odpowiedzialności” (KKK 2115)


Zdarza się, że biblijne proroctwa rozbudzają wyobraźnię nawet tych, którzy nie deklarują się jako bardzo wierzące osoby. W związku z tym analizują Pismo Święte przede wszystkim pod kątem cudowności, wizji, objawień, przewidywań dotyczących przyszłych zdarzeń. Z kolei wielu głęboko wierzących chrześcijan próbuje na wszelkie możliwe sposoby zestawiać to, o czym mówi jakieś proroctwo z wydarzeniami historycznymi lub tymi, które rzekomo mają nadejść. Okazuje się, że ani jedna, ani druga postawa nie jest do końca właściwa. Dlaczego? O tym w dzisiejszym wpisie.


fot. ractapopulous (Pixabay.com)

Kluczowy w tym temacie wydaje się cytat z Katechizmu Kościoła Katolickiego, który stanowi motto tego tekstu (KKK 2115). To prawda, że Biblia zawiera bardzo wiele proroctw, przepowiedni i wizji; mamy nawet szereg ksiąg tzw. prorockich. A już na pewno sztandarowymi pismami z tej kategorii są Księga Daniela i nowotestamentowa Apokalipsa św. Jana. Wiadomo, że Bóg w Biblii wielokrotnie posługuje się ludźmi, żeby naświetlić jakieś wydarzenie/wydarzenia z przyszłości, które mają się przydarzyć jakiejś osobie albo społeczności. Trzeba tu jednak być ostrożnym. O ile czas i miejsce spełnienia niektórych proroctw można jasno określić, o tyle z niektórymi jest już większy problem. Ponadto prorok jest często mylnie uważany za synonim przepowiadacza, jasnowidza. W rozumieniu biblijnym prorocy mogli wprawdzie przepowiadać przyszłość i często to robili, ale ich podstawowym zadaniem było komunikowanie ludowi woli Bożej, przemawianie w Bożym imieniu, niekoniecznie w sensie przepowiadania przyszłości.

Najważniejszymi wydarzeniami biblijnymi, których spełnienie zapowiadali prorocy, i które rzeczywiście wydarzały się w konkretnym czasie są te z życia Pana Jezusa. W Starym Testamencie rzeczywiście zapowiadano, że Jezus się narodzi, a potem zostanie umęczony i zabity. Sam Pan Jezus przygotowywał uczniów na swoją mękę, ale dawał im też do zrozumienia, że Jego śmierć nie będzie kresem, ale początkiem nowej ery w życiu ludzi i narodów. I tak też się stało – Chrystus zmartwychwstał.

Jest jednak wiele proroctw i przepowiedni w Biblii, do których nie można podchodzić w tak bezpośredni sposób. Gdybyśmy zawsze odczytywali je dosłownie, zabrnęlibyśmy w ślepy zaułek. Dobrymi przykładami mogą być tutaj wizje całkowitego spustoszenia Babilonu i Tyru. Mimo dotkliwych katastrof one nadal istniały. W tym miejscu trzeba wspomnieć o tzw. hiperboli, czyli przesadni stosowanej często w starożytnej kulturze Bliskiego Wschodu. Wiemy już, że Biblia nie jest dyktatem, ale pełnym miłości dziełem współpracy Boga z człowiekiem. Dlatego też autorzy tworzący w tamtych czasach posługiwali się właściwymi dla swojego kręgu kulturowego terminami i sposobami wyrażania Bożych natchnień. Stąd jeśli np. autor pisze o totalnej zagładzie jakiegoś narodu nie musi (choć może) oznaczać to rzeczywistej likwidacji, ale po prostu dotkliwe spustoszenie, które jednak nie okaże się zabójcze dla absolutnie wszystkich.

W związku z powyższym nie brak głęboko wierzących jak i zwykłych poszukiwaczy sensacji, którzy dokładnie słowo w słowo analizują wizje i próbują z największą precyzją określić, co, kiedy i gdzie kogoś spotka. W Internecie i mediach nierzadko aż roi się od najróżniejszych interpretacji opartych na Biblii odnośnie do rozmaitych spraw, a poniekąd i końca świata.

Generalnie rzecz ujmując nie można powiedzieć, że powyżej opisane analizy biblijnych wizji i proroctw to coś zupełnie karygodnego. Otóż nie – one przecież też należą do tekstu Pisma Świętego i wedle Bożego zamysłu tam się znalazły. Chodzi tylko o priorytety i pewien umiar. Doskonale ujmuje to znany nam już cytat z KKK 2115. Trzeba przede wszystkim postawić na zaufanie Panu Bogu i wystrzegać się próżnej, niezdrowej ciekawości. Nie ulega wątpliwości, że biblijne proroctwa spełniały się, spełniają się i będą spełniać. Nie można i nie wolno tego negować, bo groziłaby nam postawa zasygnalizowana w KKK 2115: „Nieprzewidywanie może stanowić brak odpowiedzialności”. Przykładem takiej postawy jest odrzucanie prawdy o tym, że świat kiedyś się skończy i Pan przyjdzie powtórnie na ziemię. Z drugiej strony Chrystus uczy nas czegoś bardzo ważnego w kontekście proroctw.

Przypomnijmy sobie scenę, gdy Pan Jezus rozmawiał z uczniami tuż przed swoim wniebowstąpieniem: „A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca: «Słyszeliście o niej ode Mnie - [mówił] - Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym». Zapytywali Go zebrani: «Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?» Odpowiedział im: «Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi»” (Dz 1,4-8).

Widzimy nader wyraźnie, że Apostołowie patrzą tak po ludzku, jak i nam się to bardzo często zdarza. Zamiast myśleć na pierwszym miejscu o sprawach Bożych, ich najbardziej interesuje przywrócenie ziemskiego królestwa Izraela. A Pan im na to, że to nie do nich (i nie do nas współcześnie) należy absolutna wiedza na temat zupełnie wszystkich przyszłych wydarzeń. Oni w pierwszej kolejności (ale i my) muszą troszczyć się o zbawienie duszy własnej i innych, o sprawy Boże, a resztę trzeba złożyć w ręce Bożej Opatrzności.

Reasumując, wszystkie biblijne wizje i proroctwa nie są po to, żebyśmy wiedzieli zupełnie wszystko co, kto, gdzie, kiedy i jak. One w pierwszej kolejności są po to, abyśmy wsłuchując się w Boże przestrogi i pociechy, budowali coraz bardziej zażyłą relację z bliźnimi i z Panem. Powtórzmy: nie chodzi o to, żeby je negować, ale trzeba podchodzić do nich w duchu ufności w Bożą Opatrzność.

Nie ukrywam, że do napisania tego odcinka Mitołamacza zachęciły mnie przede wszystkim „Straszne rekolekcje” wielkopostne o. Adama Szustaka. Poza tym nasze dzisiejsze rozważania chciałbym zakończyć genialną myślą zawartą w jednym z odcinków programu „Bez sloganu” prowadzonego przez ojców franciszkanów. Ojcowie słusznie zauważyli, że tak często my ludzie uganiamy się za sensacjami i wizjami biblijnymi, katastrofami i końcem świata. Wszystko wyliczamy i dopasowujemy przepowiednie do określonych ludzi, państw i czasów. Tymczasem zapominamy, że tak naprawdę pewnie zdarzy się tak, że nikt z nas obecnie żyjących nie dożyje do końca świata. Być może będzie on niebawem, ale raczej chyba nie. Tak czy inaczej zawsze powinniśmy mieć na uwadze w pierwszej kolejności to, że każdego z nas najpewniej wcześniej spotka nasz osobisty „koniec świata”, czyli śmierć. I powinniśmy zawsze tak żyć, żeby ten koniec naszego świata, w sensie życia, nas nie zaskoczył. A tak żyjąc nie będą nam straszne także wizje apokaliptyczne.


fot. sciencefreak (fot. Pixabay.com)


Dzięki za dzisiaj, a już za tydzień na Biblijnym Rabanie ukaże się kolejna niespodzianka. Odsyłam też do pozostałych tekstów z serii Mitołamacz. Serdecznie zapraszam!


Bibliografia wpisu:

sobota, 9 czerwca 2018

#13 Boży paradoks Mt 20,1-16

Gol tuż przed końcowym gwizdkiem




Wielkimi krokami zbliżają się mistrzostwa świata w piłce nożnej Rosja 2018. Będąc fanem tej dyscypliny sportu poświęciłem futbolowi jeden z wpisów na moim drugim blogu, patrząc na niego okiem historyka. Kiedyś jednak zrodził się w moim sercu pomysł na to, jak treści piłkarskie wykorzystać dla lepszego zrozumienia jednej z najbardziej paradoksalnych przypowieści Pana Jezusa. Jeśli jesteście ciekawi co mam na myśli zapraszam do dalszej lektury tego tekstu. Odsyłam też do poprzedniego wpisu z serii „Boże paradoksy” szczególnie jeśli jeszcze ktoś nie czytał.

fot. Pixabay.com

Na początku 20 rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza znajduje się przypowieść o robotnikach w winnicy. Zachęcam teraz (jak zawsze zresztą w przypadku wszystkich cytatów z Biblii we wpisach) do przeczytania tych 16 wersów nakreślonych przez Ewangelistę. Jak wspomniałem treści zawarte w tej biblijnej perykopie to wręcz wymarzony materiał dla poszukiwaczy Bożych paradoksów, do których i my się zaliczamy :) Zobaczmy, co robi właściciel winnicy – zarówno tym pracownikom, którzy pracowali w pocie czoła cały dzień jak i tym, którzy przyszli prawie na koniec dnia pracy, wypłacił dokładnie tyle samo – denara. Czy to jest tak po ludzku patrząc tekst pedagogiczny? Oczywiście, że nie! Jak można nazwać materiałem wychowawczym coś, co pokazuje, że nie ważne, o której godzinie przyjdziesz, i tak dostaniesz tyle samo, jakbyś przyszedł rano. A zatem po co harować, jak można przyjść na koniec i dostać pełną wypłatę? To jest właśnie skandal miłosierdzia, skandal Bożego Miłosierdzia, jak zatytułował jedną ze swoich genialnych książek abp Grzegorz Ryś.

Przypowieść o robotnikach winnicy można rozpatrywać z bardzo różnych punktów widzenia i rozkładać na wiele czynników pierwszych. Okazuje się jednak, że bardzo pomocne może się okazać porównanie jej z... finałowym meczem mundialu.

Różne bywają finały. Czasami jesteśmy świadkami stosunkowo wysokich, jak na decydujący mecz, wyników, jak np. zwycięstwo Francji z Brazylią w 1998 r. (3:0). Innym razem, i to chyba nawet częściej, oglądamy zacięte pojedynki, np. triumf Niemiec nad Argentyną w 2014 r. (1:0 po dogrywce). Specjaliści i fani futbolu oczywiście analizują mecze na wszelkie możliwe sposoby i są w stanie dość łatwo ocenić, kto łatwiej, a kto trudniej, zdobył tytuł mistrzowski. Chociaż z drugiej strony takie odczucia bywają względne, bo najczęściej wysokie wyniki są także owocem ciężkiej pracy i harówy na boisku. Tak czy inaczej, gdyby nawet jeden mecz finałowy zakończył się wynikiem 10:0, a drugi 1:0 to jaka jest różnica między dwoma mistrzami? W gruncie rzeczy ŻADNA! I to jest właśnie sens także Jezusowej przypowieści, który po ludzku jest niesłychanie trudny do ogarnięcia. Nie ma czegoś takiego na mundialach jak arcymistrz patrząc z formalnego punktu widzenia. Niezależnie od wyniku, mistrz jest mistrzem i koniec kropka. Mistrzem zostaje nawet ta drużyna, która do ostatnich sekund walczyła o gola. I wreszcie udało się!!! Gdzieś tam rzutem na taśmę któryś gracz wepchnął piłkę kolanem do bramki przewracając się na ziemię. Ta bramka, wymęczona, w niczym nie przypominała finezyjnych goli z innego finału, gdzie zwycięzca rozbił rywala np. 10:0. I co z tego?... 1:0 to też zwycięstwo.

Może to zabrzmi trochę jak herezja, ale niezależnie od tego czy ktoś przeżył bogobojnie całe życie czy też nawrócił się w ostatniej chwili życia – jeden i drugi jest świętym. Czcimy wszak św. Jana Pawła II i św. Dyzmę (Dobrego Łotra). Takich zestawień można by wypisać tysiące.

Grozi nam tylko pewna pułapka, w którą wpadało wiele klasowych zespołów. Otóż zdarza się, że jakaś drużyna, dumna i pyszna, nie przykłada się za bardzo do gry, bo wie, że „i tak wygra”; „mecz sam się wygra”. Aż tu nagle robi się nerwówka, bo czas leci, a gola nie ma. Ni stąd ni zowąd pyk, rywale strzelają, i niespodziewana porażka... Albo dochodzi do dogrywki, a potem serii rzutów karnych, w których ci zbyt mocno przekonani o swoich umiejętnościach nagle przegrywają. A wtedy pozostaje już tylko „płacz i zgrzytanie zębów”.

Przypowieść o robotnikach winnicy nie jest zachętą do minimalizmu, ale jak najlepszego rozgrywania własnego życia. Uczy nas ona również i tego, żeby nie złościć się, ale cieszyć z tego, że ktoś inny choćby i w ostatniej chwili życia, ale jednak się nawrócił. Pan Jezus w tej przypowieści przynagla nas też do wspierania innych w podążaniu ku Niebu, żeby nie musiały się ważyć ich losy do ostatnich chwil życia. Pracujmy zatem wytrwale każdego dnia.


A jak ja rozgrywam mecz swojego życia? Czy jeszcze stoję bezczynnie na rynku czy też już pracuję w Pańskiej winnicy na zbawienie swoje i innych?

sobota, 2 czerwca 2018

#12 Pochylmy się nad... Ps 30(29)

Do Nieba – z egoizmu czy miłości



      Po przerwie powracamy do pierwszej rabanowej serii „Pochylmy się nad...” W jej historii jeszcze nie zaglądaliśmy do Księgi Psalmów; dzisiaj to właśnie uczynimy.



fot. Free-Photos (Pixabay.com)

W ciągu minionych tygodni siedzieliśmy na Radośniku i trzeba w związku z tym przyznać – czytania okresu wielkanocnego przepełnione są prawdziwą radością. Na bazie ich lektury nietrudno o wniosek, że my to jesteśmy szczęściarze. Pomimo nieraz najróżniejszych przeciwności i badziewi naszych losów wiemy o naszym przeznaczeniu – do życia w Niebie z Panem Bogiem. Nowy Testament tak jasno o tym mówi.

Kiedyś jednak nasunęła mi się taka myśl – co by to było, gdybyśmy żyli w czasach Starego Testamentu? Nie wiem czy do końca zdajemy sobie z tego sprawę, ale ludzie przed narodzeniem Jezusa Chrystusa wcale nie byli tak pewni zmartwychwstania. Może to komuś wyda się dziwne, ale tak było. Wbrew pozorom w Starym Przymierzu nie znajdziemy zbyt wielu tekstów, które jasno mówiłyby o wiecznej szczęśliwości. Najczęściej wspominano o tzw. Szeolu, czyli miejscu, gdzie przebywali po śmierci wszyscy zmarli i co ważne, bez rozróżnienia czy przeżyli życie bogobojnie, czy je całkiem zmarnowali. Szeol inaczej zwano też Otchłanią lub po grecku – Hadesem. Funkcjonowało jeszcze co prawda pojęcie tzw. Gehenny, czyli miejsca potępienia wiecznego. Próżno jednak szukać w myśli starotestamentalnej absolutnie jednoznacznej wzmianki o Niebie w naszym rozumieniu.

Oczywiście, jeśli dobrze poszperamy po Starym Prawie znajdziemy szereg obiecujących fragmentów w tej kwestii, np. 1 Krl 17,17 i nast.; epizody z Dn i 2 Mch; Ps 16 i 118; 1 Sm 2,6; Iz 53,8-12; Jon 2,1; Oz 6,1-2.

Szczególnie wymowny jest też psalm 30(29). Zachęcam do zapoznania się z nim. Zaintrygowały mnie zwłaszcza dwa wiersze: „Panie, dobyłeś mnie z Szeolu, przywróciłeś mnie do życia spośród schodzących do grobu” (wiersz 4) i „Jaki będzie pożytek z krwi mojej, z mojego zejścia do grobu? Czyż proch Cię będzie wysławiał albo rozgłaszał Twą wierność?” (wiersz 10). Niektórzy każą te fragmenty odczytywać w sensie wybawienia od śmierci. Innymi słowy, Szeol jest tutaj synonimem śmierci cielesnej. Jest tutaj chyba jednak coś więcej... Otóż jeśli będziemy Szeol traktować dosłownie, to w tekście pobrzmiewa już nie tyle uchronienie od śmierci cielesnej, ale wiecznej.

Dopiero Pan Jezus tak wiele powiedział nam o życiu wiecznym, a przede wszystkim nam je wysłużył. Teologia judaizmu rozwijała się i zwłaszcza gdzieś mniej więcej od II w. przed Chrystusem coraz wyraźniej wierzono, że jest coś więcej niż tylko Szeol. Według mnie z przytoczonych powyżej wersów Ps 30(29) pobrzmiewa już prawda o zmartwychwstaniu. Odtąd dobrzy i źli nie trafialiby już do jednego miejsca po śmierci, ale ich drogi rozchodziły się. My chrześcijanie wiemy, że to Jezus swoją śmiercią i zmartwychwstaniem wysłużył drogę do Nieba także i tym, którzy do tej pory tkwili w mrokach Szeolu.

Do czego zmierzam pisząc to wszystko w tym dzisiejszym wpisie? W kontekście powyższych słów w sposób jeszcze bardziej niezwykły jawi mi się wiara Abrahama, Izaaka, Jakuba, Mojżesza, króla Dawida, proroków i wielu innych wielkich postaci Starego Przymierza. My, żyjący już dawno po czasach Chrystusa mamy jak na tacy wyłożone prawdy o zbawieniu, a mimo to tak często mamy problem z uwierzeniem. A oni co? Jakim trzeba być herosem wiary, żeby zaufać Bogu jak choćby Abraham? Czy wypełniałbyś przykazania Boże wiedząc, że trafisz na czas nieokreślony do smętnego Szeolu wespół ze najgorszymi rzezimieszkami? Wiem, może spłycam te kwestie i wyrażam się nieco przekornie, ale nam grozi taka postawa, o której już chyba kiedyś przy innej okazji mówiliśmy, w myśl której kocham Boga i bliźnich, bo to mi się zwyczajnie opłaci – pójdę do Nieba i poleniuchuję za wszystkie czasy. Nawet dobre uczynki mogę spełniać z egoizmu, bo MI się to opłaci...

Wydaje mi się, że czasami warto pomyśleć o wielkich bohaterach Starego Testamentu (wyjątkowe zestawienie wielu z nich znajdziemy w Hbr 11). Oni co prawda w głębi duszy przeczuwali, że Bóg nie pozostawi ich po śmierci na wieki w ciemnym grobie lub smętnym i cuchnącym Szeolu, ale obdarzy ich szczęśliwością także po śmierci. Popatrzmy w tym kontekście na ich czyny, które wynikały z absolutnego zawierzenia Bogu i miłości do Niego. Może pomyślmy o tym szczególnie wtedy, gdy tracimy wiarę nawet pomimo wspaniałości przekazu Nowego Testamentu i rozbudowanej nauki o zmartwychwstaniu.

Z czego wynika moja wiara – z egoizmu czy z miłości?

PS Zachęcam też do lektury innych tekstów z serii „Pochylmy się nad...”, na przykład poprzedniego.