Do Nieba – z egoizmu czy miłości
Po przerwie powracamy do pierwszej rabanowej serii „Pochylmy się nad...” W jej historii jeszcze nie zaglądaliśmy do Księgi Psalmów; dzisiaj to właśnie uczynimy.
W ciągu minionych tygodni siedzieliśmy na Radośniku i trzeba w związku z tym przyznać – czytania okresu wielkanocnego przepełnione są prawdziwą radością. Na bazie ich lektury nietrudno o wniosek, że my to jesteśmy szczęściarze. Pomimo nieraz najróżniejszych przeciwności i badziewi naszych losów wiemy o naszym przeznaczeniu – do życia w Niebie z Panem Bogiem. Nowy Testament tak jasno o tym mówi.
Kiedyś jednak nasunęła mi się taka myśl – co by to było, gdybyśmy żyli w czasach Starego Testamentu? Nie wiem czy do końca zdajemy sobie z tego sprawę, ale ludzie przed narodzeniem Jezusa Chrystusa wcale nie byli tak pewni zmartwychwstania. Może to komuś wyda się dziwne, ale tak było. Wbrew pozorom w Starym Przymierzu nie znajdziemy zbyt wielu tekstów, które jasno mówiłyby o wiecznej szczęśliwości. Najczęściej wspominano o tzw. Szeolu, czyli miejscu, gdzie przebywali po śmierci wszyscy zmarli i co ważne, bez rozróżnienia czy przeżyli życie bogobojnie, czy je całkiem zmarnowali. Szeol inaczej zwano też Otchłanią lub po grecku – Hadesem. Funkcjonowało jeszcze co prawda pojęcie tzw. Gehenny, czyli miejsca potępienia wiecznego. Próżno jednak szukać w myśli starotestamentalnej absolutnie jednoznacznej wzmianki o Niebie w naszym rozumieniu.
Oczywiście, jeśli dobrze poszperamy po Starym Prawie znajdziemy szereg obiecujących fragmentów w tej kwestii, np. 1 Krl 17,17 i nast.; epizody z Dn i 2 Mch; Ps 16 i 118; 1 Sm 2,6; Iz 53,8-12; Jon 2,1; Oz 6,1-2.
Szczególnie wymowny jest też psalm 30(29). Zachęcam do zapoznania się z nim. Zaintrygowały mnie zwłaszcza dwa wiersze: „Panie, dobyłeś mnie z Szeolu, przywróciłeś mnie do życia spośród schodzących do grobu” (wiersz 4) i „Jaki będzie pożytek z krwi mojej, z mojego zejścia do grobu? Czyż proch Cię będzie wysławiał albo rozgłaszał Twą wierność?” (wiersz 10). Niektórzy każą te fragmenty odczytywać w sensie wybawienia od śmierci. Innymi słowy, Szeol jest tutaj synonimem śmierci cielesnej. Jest tutaj chyba jednak coś więcej... Otóż jeśli będziemy Szeol traktować dosłownie, to w tekście pobrzmiewa już nie tyle uchronienie od śmierci cielesnej, ale wiecznej.
Dopiero Pan Jezus tak wiele powiedział nam o życiu wiecznym, a przede wszystkim nam je wysłużył. Teologia judaizmu rozwijała się i zwłaszcza gdzieś mniej więcej od II w. przed Chrystusem coraz wyraźniej wierzono, że jest coś więcej niż tylko Szeol. Według mnie z przytoczonych powyżej wersów Ps 30(29) pobrzmiewa już prawda o zmartwychwstaniu. Odtąd dobrzy i źli nie trafialiby już do jednego miejsca po śmierci, ale ich drogi rozchodziły się. My chrześcijanie wiemy, że to Jezus swoją śmiercią i zmartwychwstaniem wysłużył drogę do Nieba także i tym, którzy do tej pory tkwili w mrokach Szeolu.
Do czego zmierzam pisząc to wszystko w tym dzisiejszym wpisie? W kontekście powyższych słów w sposób jeszcze bardziej niezwykły jawi mi się wiara Abrahama, Izaaka, Jakuba, Mojżesza, króla Dawida, proroków i wielu innych wielkich postaci Starego Przymierza. My, żyjący już dawno po czasach Chrystusa mamy jak na tacy wyłożone prawdy o zbawieniu, a mimo to tak często mamy problem z uwierzeniem. A oni co? Jakim trzeba być herosem wiary, żeby zaufać Bogu jak choćby Abraham? Czy wypełniałbyś przykazania Boże wiedząc, że trafisz na czas nieokreślony do smętnego Szeolu wespół ze najgorszymi rzezimieszkami? Wiem, może spłycam te kwestie i wyrażam się nieco przekornie, ale nam grozi taka postawa, o której już chyba kiedyś przy innej okazji mówiliśmy, w myśl której kocham Boga i bliźnich, bo to mi się zwyczajnie opłaci – pójdę do Nieba i poleniuchuję za wszystkie czasy. Nawet dobre uczynki mogę spełniać z egoizmu, bo MI się to opłaci...
Wydaje mi się, że czasami warto pomyśleć o wielkich bohaterach Starego Testamentu (wyjątkowe zestawienie wielu z nich znajdziemy w Hbr 11). Oni co prawda w głębi duszy przeczuwali, że Bóg nie pozostawi ich po śmierci na wieki w ciemnym grobie lub smętnym i cuchnącym Szeolu, ale obdarzy ich szczęśliwością także po śmierci. Popatrzmy w tym kontekście na ich czyny, które wynikały z absolutnego zawierzenia Bogu i miłości do Niego. Może pomyślmy o tym szczególnie wtedy, gdy tracimy wiarę nawet pomimo wspaniałości przekazu Nowego Testamentu i rozbudowanej nauki o zmartwychwstaniu.
Z czego wynika moja wiara – z egoizmu czy z miłości?
PS Zachęcam też do lektury innych tekstów z serii „Pochylmy się nad...”, na przykład poprzedniego.
fot. Free-Photos (Pixabay.com)
W ciągu minionych tygodni siedzieliśmy na Radośniku i trzeba w związku z tym przyznać – czytania okresu wielkanocnego przepełnione są prawdziwą radością. Na bazie ich lektury nietrudno o wniosek, że my to jesteśmy szczęściarze. Pomimo nieraz najróżniejszych przeciwności i badziewi naszych losów wiemy o naszym przeznaczeniu – do życia w Niebie z Panem Bogiem. Nowy Testament tak jasno o tym mówi.
Kiedyś jednak nasunęła mi się taka myśl – co by to było, gdybyśmy żyli w czasach Starego Testamentu? Nie wiem czy do końca zdajemy sobie z tego sprawę, ale ludzie przed narodzeniem Jezusa Chrystusa wcale nie byli tak pewni zmartwychwstania. Może to komuś wyda się dziwne, ale tak było. Wbrew pozorom w Starym Przymierzu nie znajdziemy zbyt wielu tekstów, które jasno mówiłyby o wiecznej szczęśliwości. Najczęściej wspominano o tzw. Szeolu, czyli miejscu, gdzie przebywali po śmierci wszyscy zmarli i co ważne, bez rozróżnienia czy przeżyli życie bogobojnie, czy je całkiem zmarnowali. Szeol inaczej zwano też Otchłanią lub po grecku – Hadesem. Funkcjonowało jeszcze co prawda pojęcie tzw. Gehenny, czyli miejsca potępienia wiecznego. Próżno jednak szukać w myśli starotestamentalnej absolutnie jednoznacznej wzmianki o Niebie w naszym rozumieniu.
Oczywiście, jeśli dobrze poszperamy po Starym Prawie znajdziemy szereg obiecujących fragmentów w tej kwestii, np. 1 Krl 17,17 i nast.; epizody z Dn i 2 Mch; Ps 16 i 118; 1 Sm 2,6; Iz 53,8-12; Jon 2,1; Oz 6,1-2.
Szczególnie wymowny jest też psalm 30(29). Zachęcam do zapoznania się z nim. Zaintrygowały mnie zwłaszcza dwa wiersze: „Panie, dobyłeś mnie z Szeolu, przywróciłeś mnie do życia spośród schodzących do grobu” (wiersz 4) i „Jaki będzie pożytek z krwi mojej, z mojego zejścia do grobu? Czyż proch Cię będzie wysławiał albo rozgłaszał Twą wierność?” (wiersz 10). Niektórzy każą te fragmenty odczytywać w sensie wybawienia od śmierci. Innymi słowy, Szeol jest tutaj synonimem śmierci cielesnej. Jest tutaj chyba jednak coś więcej... Otóż jeśli będziemy Szeol traktować dosłownie, to w tekście pobrzmiewa już nie tyle uchronienie od śmierci cielesnej, ale wiecznej.
Dopiero Pan Jezus tak wiele powiedział nam o życiu wiecznym, a przede wszystkim nam je wysłużył. Teologia judaizmu rozwijała się i zwłaszcza gdzieś mniej więcej od II w. przed Chrystusem coraz wyraźniej wierzono, że jest coś więcej niż tylko Szeol. Według mnie z przytoczonych powyżej wersów Ps 30(29) pobrzmiewa już prawda o zmartwychwstaniu. Odtąd dobrzy i źli nie trafialiby już do jednego miejsca po śmierci, ale ich drogi rozchodziły się. My chrześcijanie wiemy, że to Jezus swoją śmiercią i zmartwychwstaniem wysłużył drogę do Nieba także i tym, którzy do tej pory tkwili w mrokach Szeolu.
Do czego zmierzam pisząc to wszystko w tym dzisiejszym wpisie? W kontekście powyższych słów w sposób jeszcze bardziej niezwykły jawi mi się wiara Abrahama, Izaaka, Jakuba, Mojżesza, króla Dawida, proroków i wielu innych wielkich postaci Starego Przymierza. My, żyjący już dawno po czasach Chrystusa mamy jak na tacy wyłożone prawdy o zbawieniu, a mimo to tak często mamy problem z uwierzeniem. A oni co? Jakim trzeba być herosem wiary, żeby zaufać Bogu jak choćby Abraham? Czy wypełniałbyś przykazania Boże wiedząc, że trafisz na czas nieokreślony do smętnego Szeolu wespół ze najgorszymi rzezimieszkami? Wiem, może spłycam te kwestie i wyrażam się nieco przekornie, ale nam grozi taka postawa, o której już chyba kiedyś przy innej okazji mówiliśmy, w myśl której kocham Boga i bliźnich, bo to mi się zwyczajnie opłaci – pójdę do Nieba i poleniuchuję za wszystkie czasy. Nawet dobre uczynki mogę spełniać z egoizmu, bo MI się to opłaci...
Wydaje mi się, że czasami warto pomyśleć o wielkich bohaterach Starego Testamentu (wyjątkowe zestawienie wielu z nich znajdziemy w Hbr 11). Oni co prawda w głębi duszy przeczuwali, że Bóg nie pozostawi ich po śmierci na wieki w ciemnym grobie lub smętnym i cuchnącym Szeolu, ale obdarzy ich szczęśliwością także po śmierci. Popatrzmy w tym kontekście na ich czyny, które wynikały z absolutnego zawierzenia Bogu i miłości do Niego. Może pomyślmy o tym szczególnie wtedy, gdy tracimy wiarę nawet pomimo wspaniałości przekazu Nowego Testamentu i rozbudowanej nauki o zmartwychwstaniu.
Z czego wynika moja wiara – z egoizmu czy z miłości?
PS Zachęcam też do lektury innych tekstów z serii „Pochylmy się nad...”, na przykład poprzedniego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz