sobota, 20 czerwca 2020

#18 Boży paradoks Dz 1,1-11

A my ciągle swoje...


Trzeba przyznać, że trzy lata to dość długi odcinek czasu. Ważny jest oczywiście kontekst, w jakim analizujemy ten konkretny wycinek historii. Jeśli chodzi o trzy lata spędzone przez Apostołów u boku Pana Jezusa wydaje się, że w tym okresie mogli raczej nieźle poznać swojego Mistrza. Widzieli przecież całe mnóstwo cudów i znaków, wysłuchali szereg przepięknych kazań (chociaż nie mieli YouTube'a z konferencjami :), przebywali niemalże dzień w dzień w ogromnej bliskości Boga. Jak pamiętamy, św. Jan Ewangelista kończąc swoją Dobrą Nowinę zapisał m.in. takie słowa: "I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów" (J 20,30), a nieco dalej zanotował: "Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, jakie trzeba by napisać" (J 21,25). Logicznie rzecz ujmując nie powinno być ani cienia wątpliwości, że Apostołowie po tym wszystkim winni być już duchowymi gigantami, dla których nie ma już jakichś większych zagadek w Bożej perspektywie. Tymczasem okazało się coś zgoła odmiennego. Zerknijmy teraz do prologu Dziejów Apostolskich. Tradycyjnie proszę Was o uprzednie przeczytanie tekstu, który omawiamy; w tym przypadku Dz 1,1-11.

Czytamy tam m.in., że krótko przed swoim Wniebowstąpieniem, Jezus udzielał ostatnich rad swoim uczniom. Wcześniej przez 40 dni ukazywał im się i mówił o Królestwie Bożym. Zapowiadał także przyjście Ducha Świętego. I wtedy, jak zanotował Dziejopisarz, pytali go zebrani: "Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?" (Dz 1,6). Tak patrząc czysto po ludzku, Panu Jezusowi mogłaby w tym momencie opaść szczęka: tyle nauk, tyle cudów, a przede wszystkim Zmartwychwstanie wskazujące najdobitniej na sprawy duchowe i pozaziemskie, a tu uczniowie wyskakują z tekstem-zapytaniem o datę przywrócenia królestwa ziemskiego. Czyli niebo niebem, ale ziemskie królestwo Izraela musi być. A przecież Chrystus przez 3 lata publicznej działalności tłoczył uczniom do opornych nieraz głów istotę swojej misji, że przecież On przyszedł nie po to, żeby załatwić ziemskie, polityczne sprawy Izraela, ale uporać się z duchową materią ludzkości. Pewien ksiądz zauważył, że Judasz zdradził Jezusa nie przez chciwość, ale z uwagi na to, że widział w Chrystusie politycznego przywódcę i jego wizja się nie ziściła. Możemy się zastanowić czy przypadkiem pozostali uczniowie nie żyli w podobnym nurcie i to jeszcze nawet po Zmartwychwstaniu...?

Odpowiedź Chrystusa na faux pas uczniów jest jednak pełna miłości i zrozumienia dla ludzkich bolączek; zawiera dodatkowo delikatne napomnienie i wskazówkę, na czym powinni przede wszystkim skupiać uwagę Jego następcy: "Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą, ale gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi" (Dz 1,7-8).

fot. krystianwin, Pixabay.com
fot. krystianwin, Pixabay.com
Potem Chrystus uniósł się do nieba, a uczniowie "uporczywie" gapili się w niebo; jak czytamy, dopiero "dwaj mężowie w białych szatach", można powiedzieć, "sprowadzili ich na ziemię".

Jak to wszystko ma się do naszego życia? Z jednej strony może być i zapewne często tak bywa, że dużo się modlimy, pościmy, słuchamy bardzo pobożnych rekolekcji, czytamy nabożne książki, piszemy i czytamy Biblijny Raban ;), a jak przychodzi co do czego, to naszą głowę zbytnio zaprzątają najbliższe zakupy, wizyta ciotki z pobliskiego miasteczka, zakończenie studiów i przyszła praca, itp. Czy niepotrzebnie zaprzątamy sobie głowę tymi sprawami? No jasne, że są to najczęściej naprawdę ważne kwestie i warto, a nawet trzeba się nimi zajmować. Oczywiście, że tak! Wydaje się jednak, że nierzadko trochę rozmijamy się z Bogiem i trochę "nie czaimy" Jego woli i Jego działania w naszym życiu i świecie. Potrzeba nam właściwej hierarchii wartości, bo to już jest taką naszą swoistą słabością, że często bardziej ciągnie nas ku ziemi, niż ku niebu. Chrystus dobrze zna te nasze troski i patrzy na nasze bolączki z miłością, ale na pewno bardzo cierpi, jeśli już zbyt słabo dostrzegamy Jego obecność spod sterty codziennych spraw. Nierzadko naszym bożyszczem stają się sprawy ziemskie.

Jest coś jeszcze: często może nam się wydawać, że jedynie słusznym przejawem Bożego działania w naszym życiu będą np. udane zakupy, bezproblemowa wizyta nielubianej ciotki, szczęśliwe ukończenie studiów i znalezienie dobrej pracy, itp. A zatem na modlitwie możemy pytać Pana: czy wreszcie uda mi się kupić niedrogie meble? Czy ciotka sobie pojutrze pojedzie, czy jeszcze będzie nas dręczyć dwie niedziele? Czy za rok będę już miał ulubioną i dobrze płatną pracę? Czy są to pytania z gruntu fałszywe? No jasne, że nie! Jest tylko przynajmniej jeden warunek: jeśli we wszystkim będziemy szukać Bożej woli i dbać przede wszystkim o Jego sprawy, to wówczas nasze sprawy będą się nam jawić inaczej, w sposób właściwszy i proporcjonalny do ich rzeczywistej wagi.

Musimy unikać też drugiej skrajności. Grozi nam ona wtedy, kiedy nasza wiara byłaby tylko nieustannym chodzeniem w chmurach, bez najmniejszej troski o sprawy doczesne. To również nie jest do końca właściwa postawa, o czym przypomina interwencja dwóch mężów w bieli z powyższego fragmentu Dziejów. Chrześcijanin to taki trochę "Mistyk w kąpieli" jak zatytułowano jedną z książek o. Joachima Badeniego OP. Chrześcijanin jest osobą wzrastającą duchowo, ale jednak nader praktyczną, która ma świadczyć o Jezusie w swojej codzienności, poprzez swoje obowiązki zawodowe i relacje rodzinno-koleżeńskie; te bardziej wzniosłe, ale i zupełnie prozaiczne.

A zatem tak to już jest, że Pan Bóg swoje, a my ciągle swoje. Trzeba nam prosić, żebyśmy wreszcie spróbowali popatrzeć na świat oczami Boga, bo "nie tak bowiem człowiek widzi <jak widzi Bóg>" (1 Sm 16,7).

Gdzie w moim życiu ciągle jeszcze działam i patrzę na sprawy zbytnio po swojemu?

Zachęcam również do lektury chociażby poprzedniego "Bożego paradoksu", gdzie jest mowa w sumie o podobnych kwestiach jak dzisiaj, ale tam przyglądamy się im pod nieco innym kątem >>>.


piątek, 5 czerwca 2020

#18 Pochylmy się nad... Lb 20,1-13

Przyznaję się pokornie do tego, drodzy Czytelnicy...


Po Wielkim Poście i okresie wielkanocnym wracamy do najstarszej serii Biblijnego Rabanu. Trwająca obecnie Wielka Światowa Nowenna Pompejańska skłoniła mnie do pewnych wynurzeń, ale po kolei.

Być może wiecie, że intencją wspomnianej nowenny, która kończy się 5 lipca, jest nawrócenie grzeszników, "z których ja jestem pierwszy" (tak na marginesie dodam, że ciągle można jeszcze do niej dołączyć >>>, tyle że skończy się modlitwę oczywiście odpowiednią ilość dni później). Ten dopisek - "z których ja jestem pierwszy" - to bardzo ważna informacja, że jeśli decydujesz się wejść w nowennę to modlisz się w pierwszej kolejności za siebie, a nie za jakichś tam mniej lub bardziej określonych "ich" - najgorszych grzeszników, cudzołożników i całe nieciekawe towarzystwo. Przyznam, że ulegałem pokusie, żeby to hasło traktować jako taki kurtuazyjny zwrot grzecznościowy, bo niby formalnie uznaję, że jestem pierwszym z grzeszników, ale w głębi serca czuję, że bez przesady - są inni o wiele gorsi ode mnie. Tak sądziłem do momentu, gdy olśniło mnie w kontekście 20 rozdziału Księgi Liczb.

Lb 20 to chyba najtrudniejszy rozdział w historii niezwykłego rodzeństwa jakim byli Mojżesz, Aaron i Miriam. Na jego początku mamy wzmiankę o śmierci Miriam w Kadesz, a kończy się on opisem śmierci Aarona na górze Hor. W jego środku natomiast czytamy o nieposłuszeństwie Mojżesza i Aarona, które poskutkowało ukaraniem tych braci przez Boga. I to jakim ukaraniem: za jedno nieposłuszeństwo nie będą mogli wejść do Ziemi Obiecanej. Na pierwszy rzut oka to może być jeden z najtrudniejszych fragmentów w Biblii - dlaczego Bóg tak dotkliwie karze tych, którzy prowadzili jego lud? Dlaczego karze szczególnie Mojżesza, który do tej pory starał się naprawdę wiernie trwać przy Panu i realizować jego polecenia i przykazania?

File-Tintoretto, Jacopo - Moses Striking Water from the Rock, wikimedia w domenie publicznej
File-Tintoretto, Jacopo - Moses Striking Water from the Rock, wikimedia w domenie publicznej

Zauważmy, że Bóg polecił, aby Mojżesz wypowiedział polecenie do skały, a ona miała dać wodę spragnionemu i sfrustrowanemu ludowi, jak to często w ich przypadku bywało. Czytamy jednak, że przywódca Izraelitów zapytał lud: "Słuchajcie, wy buntownicy! Czy potrafimy z tej skały wyprowadzić dla was wodę?", po czym uderzył laską dwukrotnie w skałę i rzeczywiście woda wypłynęła. Z jednej strony zdarzył się cud, ale z drugiej Mojżesz w sumie po raz pierwszy w swoim dotychczasowym życiu postąpił inaczej niż polecił mu Bóg: miał przemówić do skały, a on nie dość, że zamiast tego uderzył laską w skałę, to jeszcze uczynił to dwukrotnie. Jak pamiętamy, kiedyś (Wj 17) Bóg polecił Mojżeszowi uderzyć w skałę i wódz wtedy tak uczynił, ale teraz polecenie było inne. Czyżby Mojżesz zaufał tym razem bardziej sobie, swojej lasce, chciał się zaasekurować, aby przypadkiem nie zbłaźnić się przed ludem, gdyby samo słowne polecenie wydane skale nie zadziałało? Zastanawiające jest też to, że tuż przed tym wydarzeniem Bóg sam polecił Mojżeszowi zabrać z sobą laskę, ale jak wiemy nie kazał mu z niej korzystać. Dużo jest pytań. 

No dobra, a jak to się ma w kontekście nowenny pompejańskiej i grzeszników? Jak już o tym napomknąłem, Mojżesz przez właściwie całe swoje życie postępował Bożymi drogami. Bezsprzecznie należy do najwybitniejszych postaci Starego Testamentu, a nawet całej Biblii. Słowo "grzesznik" jakoś tak zupełnie nie pasuje do Mojżesza. Jeśli jednak przyjmiemy, że Ziemia Obiecana to raj, robi się niewesoło - Mojżesz jednak tam nie wszedł... W trakcie tego olśnienia, o którym Wam wcześniej wspominałem, jakoś tak dotarło do mnie, że pojęcie grzeszności nie jest sprawą do końca bezwzględną; nie mierzy się jej bezwzględną ilością grzechów i ogólnym stanem człowieka. Okazuje się, że w Bożej logice postawa Mojżesza może prezentować się gorzej niż choćby tzw. Dobrego Łotra. Popatrzmy: Mojżesz harował całe życie dla Boga, ale ostatecznie nie wprowadził Izraelitów do Kanaanu, a Dobry Łotr kończył marny żywot w sposób równie marny na krzyżu, a Jezus obiecał, że jeszcze tego samego dnia wejdzie z Nim do nieba. Boża logika, Boże paradoksy...

Żeby dobrze zrozumieć sytuację z Mojżeszem trzeba sięgnąć do Ewangelii wg św. Łukasza. Jezus mówi tam w tzw. przypowieści o słudze wiernym i niewiernym: "Sługa, który zna wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie zna jego woli i uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą" (Łk 12,47-48). To bardzo wiele wyjaśnia, prawda?

Mojżesz został wybrany przez Boga do naprawdę wielkiego dzieła; Pan bardzo wiele zdziałał przez jego ręce. W związku z tym niewierność popełniona przez Mojżesza była znacząca. Być może gdyby ktoś mniej obdarzony rozlicznymi talentami i łaskami zachowałby się podobnie jak przywódca Izraelitów, nie doświadczyłby aż tak surowej kary. Analogicznie: najprawdopodobniej mniej surowe cięgi zbierze zawodnik trzecioligowca, który nie strzelił gola z bliskiej odległości niż reprezentant Polski.

Czy zatem lepiej być mniej obdarowanym przez Boga? Czy to bezpieczniejsze? Zdecydowanie nie! Jeśli Pan Bóg wybiera człowieka i powołuje do czegoś, obdarza go wszelkimi potrzebnymi łaskami do podołania misji. Tylko od wolnej woli człowieka zależy na ile będzie chciał współpracować ze Stwórcą.

A zatem przyznaję się Wam, drodzy Czytelnicy, że jestem grzesznikiem. Ba, jestem pierwszy wśród grzeszników. Jestem nim przede wszystkim ze względu nie tyle na to czy zostałem mniej lub bardziej obdarowany przez Boga, ale dlatego, że często marnuję łaski, talenty, okazje do unikania zła i czynienia dobra, nie podążam za natchnieniami Ducha Świętego. Jak każdy z nas jestem osobą niepowtarzalną przed Bogiem, więc każdy mój grzech jest niepowtarzalnie wielkim złem w stosunku do kochającego Boga. I dlatego przede wszystkim jestem największym grzesznikiem. I nie mówię tego tylko kurtuazyjnie i dla szpanu. Taki jest fakt.

fot. pixabay.com

Jaki jest na to ratunek? Pokora i uniżenie przed Bogiem. W tym wszystkim nie chodzi o to, że Bóg jest Kimś, kto tylko czyha na nasze potknięcie. Przeciwnie: On czeka na choćby najmniejszą oznakę dobrej woli z naszej strony. Panie, zmiłuj się nade mną grzesznym...


Jak często modlę się za siebie i innych grzeszników? Może warto jeszcze dołączyć do Wielkiej Nowenny Pompejańskiej za grzeszników?

Poprzedni odcinek z serii Pochylmy się nad: Kamyki Dawida, czyli sięgnij do torby >>>