sobota, 30 września 2017

#2 Niespodzianka pod wyjątkowym patronatem

Po napisaniu pierwszej niespodzianki zastanawiałem się od czasu do czasu, o czym by postukać w następnym wpisie z tej serii. I znowu z pomocą przyszedł Duch Święty. Kiedy sobie słuchałem kolejnego wykładu z cyklu Telewizyjny Uniwersytet Biblijny (link macie w zakładce Wokół Biblii), jeden z księży profesorów napomknął coś o patronie biblistów i miłośników Słowa Bożego. Temat był gotowy :) Moje zaskoczenie było jednak tym większe, gdy zerknąłem na kalendarz – data publikacji drugiej niespodzianki to 30 września. Przypadek? Nie sądzę. Tak, to właśnie tego dnia w liturgii wspominamy szczególną postać, o której wystukam parę zdań poniżej, ale przedstawię ją później. Skoro niespodzianka, to na maksa :) Gdy już wszystko wyjdzie na jaw, wrzucę garść ciekawostek dotyczących tego zacnego męża, kilka poniżej, ale ta niezwykła postać będzie jeszcze bohaterem niespodzianki w ostatnią sobotę października.

Gdyby urodził się dzisiaj, byłby pewnie Chorwatem, bo przyszedł na świat w Strydonie (prawdopodobnie właśnie na terenie dzisiejszej Chorwacji) ok. 345 r. Z pochodzenia był najpewniej Rzymianinem, katolikiem, urodzonym w rodzinie zamożnej. Nauki wyższe pobierał w Rzymie. Ochrzcił go tam papież św. Liberiusz między 358 i 364 r. Wtedy studenci jak widać nie byli zbyt leciwi... Gdzieś w tym okresie postanowił porzucić ziemskie wygody i zająć się głębiej sprawami wiary. Dlatego w Trewirze prawdopodobnie wbrew woli rodziców studiował teologię, a nie szedł drogą urzędnika karierowicza, jak oni chcieli. Po pewnym czasie został mnichem, idąc poniekąd za przykładem swojej siostry i wreszcie wyjechał do Jerozolimy pracować na niwie naukowej i żyć pełnią ascezy. Do Ziemi Świętej dotarł z problemami; niewiele brakowało, aby tam w ogóle się nie znalazł, bo w Antiochii bardzo poważnie zachorował. Pan jednak obdarzył go łaską zdrowia, co nasz bohater w pełni wykorzystał. Oddał się intensywnej nauce greki i hebrajskiego oraz zgłębianiu Pisma Świętego na Pustyni Chalcydyckiej.

W 377 r. został kapłanem, ale bynajmniej nie zrezygnował z ascezy i studiowania Biblii – to była prawdziwa pasja jego życia. Lata 379-382 spędził w Konstantynopolu. Potem pracował jeszcze w Rzymie, był też w Egipcie, by ostatecznie osiąść w Betlejem w 386 r. aż do końca życia. Asceza przez niego propagowana była jednak niezwykle aktywna i przejawiała się m.in. organizacją licznych akcji charytatywnych, powstaniem 4 klasztorów, wygłaszaniem wykładów itd.

Zanim zmarł osamotniony w grocie leżącej obok Groty Narodzenia Chrystusa (30 września 419 lub 420 r.), zasłynął m.in. jako tłumacz wielu ksiąg Septuaginty (Biblii po grecku). Sporządził też wiele komentarzy do Pisma Świętego i tłumaczył pisma Ojców Kościoła. Poza tym zwalczał współczesne mu herezje.

I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, do Dzieła, z którym nasz bohater jest przede wszystkim identyfikowany. Chodzi o Wulgatę (z łac. powszechnie przyjmowane). Jest to jak wiemy, a może nie, tłumaczenie Biblii z języków oryginalnych (greka, hebrajski, aramejski) na łacinę. Dokonał tego w ciągu 24 (!) lat – 382-406. To się nazywa pasjonat Słowa Bożego i tytan pracy!

Chyba wszyscy już wiemy o kim była mowa w powyższych akapitach, a jeśli ktoś jeszcze na to nie wpadł, spieszę z odpowiedzią – ta krótka biografia dotyczy św. Hieronima.


Św. Hieronim, obraz autorstwa Domenico Ghirlandaio;
źródło: By Domenico Ghirlandaio - http://www.artunframed.com/, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=178941

A teraz zapowiadane ciekawostki, choć może przynajmniej niektóre są dość powszechnie znane, ale nie zaszkodzi z okazji dzisiejszego szczególnego dnia przypomnieć je sobie.

Nie wiem czy wiecie, że relikwie św. Hieronima znajdują się obecnie w głównym ołtarzu bazyliki Santa Maria Maggiore. Należy do czterech głównych doktorów Kościoła Zachodniego. Patronuje eremitom, biblistom, egzegetom, księgarzom i studentom. Tytuł niniejszej niespodzianki #2 jest prawdziwy, ale nie zawiera całej prawdy, bo przecież św. Hieronim jest nie tylko jej patronem, ale czuwa nad całym Biblijnym Rabanem, a przynajmniej dzisiaj uroczyście go za takowego obieramy. Współpatronuje blogowi obok Matki Bożej Królowej Polski (jak pamiętamy blog powstał 3 maja 2017 r.).

Współcześni św. Hieronima zaznaczyli, że był on podobno bardzo porywczym człowiekiem. Jego przykład dowodzi, że współpraca z łaską Bożą może uczynić świętego nawet z człowieka obarczonego trudnym charakterem czy zmagającego się z różnymi słabościami.

Kochani, na dziś kończę, ale jak zapowiedziałem, ze św. Hieronimem spotkamy się jeszcze za miesiąc – zapewne 28 października (dodajmy na marginesie, że będziemy wtedy w liturgii wspominać Apostołów, św. Judę Tadeusza i św. Szymona). Będzie to zatem taka trochę spodziewana niespodzianka :), ale nie zdradzę na razie o czym konkretnie będziecie czytać.

Kto jak kto, ale św. Hieronim szczególnie zasługuje na dwie niespodzianki na Biblijnym Rabanie.



Zadanie (ambitne): Rozkochać się w Biblii jak św. Hieronim.

sobota, 23 września 2017

#1 Niespodzianka dla opornych i nie tylko

Moi Drodzy, tak pół żartem pół serio, pierwszą niespodzianką w tej niespodziankowej serii jest to, że nie ma wpisu wprowadzającego (oznaczonego #0 :), inaczej niż w innych cyklach.

Będzie to niewątpliwie inna seria niż poprzednie, taka trochę mieszanka. Mam jednak głęboką nadzieję i życzenie, żeby była to kompozycja pożyteczna dla naszych dusz. To nie „groch z kapustą”, lecz smaczna duchowa strawa.

Momentami będzie pewnie nieco luźniej niż dotychczas, nawet z przymrużeniem oka. Wylądują tu pewnie teksty nieszablonowe, które nie podpadają pod jakiś konkretny cykl.

Jakie to będą niespodzianki? Jak to jakie? Jak niespodzianki :) Nie wiem do końca: może tekścik, może opowiadanko, może pobożna anegdota, może refleksja z gatunku tych „mniej poważnie o sprawach poważnych”, a może nawet filmik... Nie wiem, Kochani. Chciałbym jednak, żeby każdy wpis przynajmniej minimalnie zahaczał o Biblię. Pomysły pewnie będą się rodzić spontanicznie. Wierzę, że Duch Święty ciekawie wyreżyseruje te wpisy.

Pisałem, że ta seria nie ma wpisu wprowadzającego. To prawda, ale wybaczcie, bo musiałem tutaj nakreślić kilka kwestii porządkowych, ale teraz wkraczamy do tematu właściwego dzisiejszego niespodziankowego posta.


Dlaczego ta niespodzianka jest dla opornych? Już spieszę z wyjaśnieniem. Myślę, że Ty, czytająca/czytający ten wpis nie należysz do owych „opornych”, bo chce Ci się odwiedzać stronki typu Biblijny Raban (i to się chwali :), ale możecie dedykować tekst komuś, kto takowe cechy przejawia w stopniu „mur-beton”, „nie, bo nie”. Chodzi mi o opornych na czytanie Biblii, biblijnych alergików, ale i tych, którzy podchodzą do tematu obojętnie („antybiblijne ganz egal”).

W związku z tym chciałbym zaproponować mały, kieszonkowy, kilkupunktowy poradnik, jak przełamać swoje lub czyjeś opory przed sięganiem po Słowo Boże. Oto on:

  1. Jeśli nie masz własnego egzemplarza Biblii lub gdy naprawdę nie masz ochoty przeczytać nawet jednego zdania, wejdź ot tak, kiedy już naprawdę nie masz co robić, żeby jakoś czas zleciał, na przykład na stronę http://www.biblia-mp3.pl.
  2. Jeśli masz Biblię i choć trochę dobrych chęci, przejdź do miejsca, gdzie leży owa Biblia, choćby tak przy okazji. Gdyby zalegało na niej trochę kurzu, zwalcz go; zrób to niekoniecznie nawet dla Pisma Świętego, ale żeby tak lepiej wyglądało to miejsce – półka czy regał. Przy okazji będziesz miał rozpoczęte porządki przedświąteczne... Potem sięgnij po Księgę.
  3. Jeśli już wszedłeś na wspomnianą stronę internetową, odpal pierwszy lepszy plik i posłuchaj. Możesz przy okazji robić wiele różnych rzeczy, ale posłuchaj przynajmniej ot tak, żeby się dowiedzieć, o czym to jest.
  4. Jeśli z kolei otwarłeś Biblię przeczytaj choć jeden wers tam, gdzie otworzyłeś.
  5. Jeśli posłuchałeś chwilę lub przeczytałeś jedno zdanie, możesz wyłączyć plik lub zamknąć Księgę. Pomyśl tylko, choćby przez maleńką chwileczkę, co ewentualnie te słowa mogą znaczyć i co ewentualnie mógłbyś z nich wykorzystać.
  6. Powtórz te same (wcale nieskomplikowane) czynności jutro. Wtedy, kiedy będziesz najbardziej się nudził.
  7. Gdybyś nie miał ochoty wykonać nawet czynności opisanej w punkcie 1 albo powtórzyć punktów 1-5 następnego dnia, powiedz jedno zdanie na ten temat do autora Biblii, czyli Listu, Pana Boga (jeśli jesteś niewierzący, powiedz to do Boga, w którego nie wierzysz). Powiedz mniej więcej tak lub własnymi słowami, inaczej: „Nie chce mi się, zrób coś, skoro to takie ważne”.
  8. Zmuś się i powtórz czynności 1-5 lub wykonaj je teraz po raz pierwszy.
  9. Jeśli cię coś choć trochę zainteresowało lub zaciekawiło, lub w ogóle nie wiesz o co biega, odpal Internet i w wolnym czasie, kiedy nie masz już nic innego do roboty, przeczytaj coś na ten temat. Możesz np. wejść na biblijnyraban.blogspot.com :)
  10. Jeśli się choć trochę zainteresowałeś, powtarzaj wyżej opisane czynności: raz w tygodniu, potem może dwa, a może znajdziesz pięć minut codziennie, żeby coś przeczytać lub posłuchać na temat Biblii. Jeśli naprawdę Ci się NIE CHCE, to powtarzaj powyższe czynności do upadłego, jeszcze raz i jeszcze raz i znowu i jeszcze trochę.
    Ty wygospodaruj w sobie choć płomyk dobrej woli, resztę zrobi Duch Święty, tylko Go o to poproś, przykładowo tak, jak stoi w punkcie 7.

PS dla ateistki/ateisty. Jeśli przejrzałaś/przejrzałeś już te 10 punktów i uważasz to wszystko za kompletny nonsens, bo jesteś zdeklarowaną ateistką/zdeklarowanym ateistą, proszę Cię o jedno: zapoznaj się z zasadami wiary, które odrzucasz, przynajmniej w stopniu dostatecznym. Innymi słowy: sięgnij np. po Biblię, po Ewangelie, po jakieś komentarze do tekstu, po Katechizm Kościoła Katolickiego. Tak sobie myślę, że nie można tak zdecydowanie odrzucać czegoś, czego się tak naprawdę nie poznało, bo byłoby to krzywdzące dla Ciebie. Jeśli twierdzisz, że znasz reguły wiary i świadomie je odrzucasz, bo Ci się nie podobają, sprawdź (np. zagadaj z kimś) czy na pewno dobrze wszystko rozumiesz.

To tak, jakby wyrzucić do morza szkatułkę bez zaglądania do środka, w której być może, a nawet najprawdopodobniej, jest coś bardzo cennego. Nie bazuj tylko na tym, że ktoś Ci mówi o rzekomej małej wartości szkatułki i jej zawartości. Nie skupiaj się tylko na tym, że może ta szkatułka nie zawsze z zewnątrz jest idealna i obiecująca. Liczy się wnętrze, istota... Może tak naprawdę  na serio nigdy nie zaglądałaś/nie zaglądałeś do środka... Sprawdź sama, sprawdź sam i przekonaj się. A wtedy w pełni odpowiedzialnie podejmij decyzję.
Pan Bóg daje nam wolną wolę, możemy Mu powiedzieć „nie”, ale jest Mu niezwykle smutno z tego powodu i z całego serca pragnie mieć Cię w Swojej Owczarni. Dlatego pamiętaj, że Jezus czeka na Ciebie i my czekamy; zaprasza Cię i prosi; i my zapraszamy i prosimy: nie zapomnij, że Jezus Cię kocha i wyczekuje na Twoje przyjście, na Twój powrót.

To tyle na dziś, Kochani. Może to nic nadzwyczajnego, ale bez odrobiny dobrej woli, nic nie poradzi. Najpiękniejsze słowa przekonywania, groźby lub kary nie pomogą, jeśli po prostu nie zaczniemy czytać. W każdym z nas jest na pewno choćby minimalna doza wyżej opisanych oporów. Wierzę jednak, że nawet przy maleńkim promyczku dobrej woli, Duch Święty może z nas zrobić wielkich fanów Bożego Słowa.


Zadanie: Przełamać jak najszybciej swoje biblijne opory choćby o 1% lub pomóc w przełamaniu ich u kogoś.

sobota, 16 września 2017

#0 (słowo wprowadzające do cyklu) Mitołamacz

Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń” (Oz 6,6)


Już od ponad czterech miesięcy pochylamy się wspólnie na Biblijnym Rabanie nad tekstami zaczerpniętymi ze Starego Testamentu; kilka dni później zaczęliśmy rozmyślać nad Bożymi paradoksami, a w czasie wakacji wędrowaliśmy w różne miejsca rzeczywiście czy chociaż oczyma wyobraźni, aby odszukać tam ślady Bożej obecności. Jeśli już rozmiłowaliśmy się w Słowie Bożym to chwała Panu, ale wiemy, że jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia, jest jeszcze bardzo wielu ludzi, którzy Pisma Świętego nie znają lub, może nawet co gorsza, zwalczają go i ferują w stosunku do niego najczęściej nieprawdziwe osądy lub poważne zarzuty. Nie ukrywajmy jednak, że czasami zdarza się i tak, że nawet człowiek szczerze miłujący Pana Boga i zaczytany w Jego Słowie ma pewne wątpliwości i nie wie do końca, jak rozumieć Biblię i jak ją bronić w rozmowie z jej przeciwnikami.
Wiecie, Kochani, że nie jestem żadnym biblistą ani egzegetą i jest w Polsce oraz na świecie tysiące tęższych umysłów, biblijnych naukowców, którzy są w stanie lepiej te sprawy wyłożyć; toteż wpisy z serii „Mitołamacz” będą po części wynikiem mojej refleksji, po części zaś będę się starał odwoływać chociaż od czasu do czasu do jakiegoś autorytetu w tej dziedzinie. Wierzę, że Duch Święty jakoś to scali dla pożytku duchowego każdego z nas.

Mam nadzieję, że obecnie prowadzone serie Biblijnego Rabanu będą się wzajemnie uzupełniać. Będzie wszak trochę pochylania się i rozmyślania nad Słowem Pana Boga, a dzięki serii „Mitołamacz” będziemy, mam nadzieję, nieco lepiej rozumieć świat Biblii i ją samą, co pozwoli nam być bardziej świadomymi czytelnikami i efektywniejszymi obrońcami Listu od Pana Boga. Przy końcu miesiąca pojawi się zapewne zgodnie z zapowiedziami niespodzianka :) Kto jeszcze tego nie uczynił, zapraszam do zakładki Harmonogram publikowania.

W czyjejś głowie może rodzi się taka myśl: „To pewnie będziesz w tej serii zionął nienawiścią do wszystkich przeciwników Słowa Bożego, żeby dostali za swoje”. O, co to, to nie, moi Drodzy. Byłoby to raczej podejście faryzejskie. A tutaj chodzi o miłość. W związku z tym prośba i zachęta – jeśli macie jakieś pytania, wątpliwości, piszcie je proszę w komentarzach, to może wspólnymi siłami jakoś to rozgryziemy dla naszego pożytku duchowego; może wskażemy gdzie szukać odpowiedzi. A może ktoś z Was ma jakieś ciekawe argumenty i chce się nimi podzielić. Zapraszam! Żeby jednak było jasne – jak była już kiedyś o tym mowa – spamowi, hejtowi i nienawiści mówimy stanowcze „NIE!!!”.

A dlaczego „Mitołamacz” jest mitołamaczem? Chodzi o łamanie mitów na temat słowa Bożego, rzecz jasna :)

Dlaczego mottem serii są słowa z Księgi Proroka Ozeasza? Tak sobie myślę, moi Drodzy, że powyższy cytat doskonale, jak może żaden inny przynajmniej w Starym Testamencie, nie streszcza i nie trafia w sedno biblijnego przekazu jak właśnie te słowa. Może czasami nuży nas lektura monumentalnych opisów ofiar, licznych, szczegółowych przepisów (było ich podobno aż 613!); lękamy się opisów krwawych walk, a może nawet gorszą nas niektóry obrazy niecnych występków. Musimy pamiętać, że Biblia jest dziełem Bosko-ludzkim, a chyba właśnie jednym z kluczowych tekstów jakie Bóg mówi w Biblii do człowieka są właśnie te z Księgi Ozeasza, do których odniósł się także Jezus w słowach: „Gdybyście zrozumieli, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych” (Mt 12,7).

I tak właśnie w „Mitołamaczu” będziemy się starać zrozumieć, jak zachęca nas Pan i może dzięki temu mniej będzie potępiania Biblii i tych, którzy uznają ją za Słowo Boga, bo tak w istocie jest.
A zatem już w trzecią sobotę października (lub w jej okolicach :) pierwszy właściwy wpis na „Mitołamaczu”.

Pytanie do refleksji:

Czy tak naprawdę wierzę, że w Biblii mówi do mnie sam Bóg, posługując się człowiekiem, jako współautorem Pisma Świętego?

sobota, 9 września 2017

#8 Boży paradoks Mt 18,1-5

Zbawienny „infantylizm”


Zgodnie z zapowiedzią, jako że dziś druga sobota miesiąca, czas na kolejny wpis z serii „Boże paradoksy”. Serdecznie zapraszam!

Na początku 18 rozdziału swojej Ewangelii św. Mateusz ukazuje nam uczniów, którzy pewnego razu zagadnęli Pana Jezusa: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?” (Mt 18,1). Doprawdy bardzo ludzkie pytanie. Nie oszukujmy się, my ludzie niezwykle często interesujemy się w pierwszej kolejności lub tylko tym co jest najlepsze, co odniosło jakiś sukces, co się liczy i co jest na tzw. topie. Ta mania wielkości w jakiś sposób ukryta jest również w języku, gdyż mówiąc np. o awansie, prestiżu, pochwałach, liderowaniu, medalach, zaszczytach mamy najczęściej pozytywne skojarzenia. Inaczej to wyglądach w kontekście takich pojęć jak ostatni, przegrany, byle jaki, nikt, mały, infantylny – trudno tutaj mówić o optymizmie płynącym z takich haseł...

Jakiej zatem odpowiedzi Pana Jezusa mogli spodziewać się pytający? Może myśleli, że za owego „największego” uzna Mistrz jakiegoś niebańskiego zarządcę, drugą personę w królestwie po Panu Bogu, wicekróla itp. A może myśleli, że to nie kto inny, ale oni sami zostaną uznani za pierwszych w niebie (przypomnijmy sobie choćby scenę, gdy matka Apostołów Jana i Jakuba prosiła Pana Jezusa, żeby zasiedli oni w królestwie niebieskim po obu stronach Mistrza; por. Mt 20,17-28). Nam żyjącym współcześnie owa wielkość może kojarzyć się z kimś na poziomie prezydenta, premiera, celebryty, sportowca. Oni są wielcy, bo o nich jest głośno, a my tu na dole, takie myszki pod miotełką... A jak to jest w końcu z tą wielkością w oczach Pana Jezusa?

Jak to jak? Wiadomo; okazuje się, że po ludzku to kolejny... tak, macie rację, paradoks. Ewangelista pisze dalej: „On [Pan Jezus] przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: »Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18,2-3). Można sobie wyobrazić miny uczniów, przed którymi Nauczyciel postawił jakieś dziecko. Oni sobie pewnie myśleli o wielu kwestiach, ale czegoś takiego zapewne się nie spodziewali. Sytuacja robi się jeszcze bardziej paradoksalna, gdy uświadomimy sobie status społeczny dzieci w czasach Pana Jezusa. Musimy pamiętać, że dziecko znajdowało się w stanie pełnego poddaństwa i zależności względem rodziców (zwłaszcza ojca) i starszych. Ich znaczenie pogarszało się szczególnie wtedy, gdy z jakichś przyczyn ojciec rodziny nie stawał na wysokości zadania jako opiekun i głowa; wówczas dzieci i matka automatycznie lądowali wśród najbiedniejszych i najmniej znaczących. Wiadomo, że w takiej sytuacji nietrudno było stać się ofiarą ucisku i pogardy ze strony „ważniejszych” (por. np. Mi 2).

Uczniowie pytający Pana Jezusa na pewno mieli tego wszystkiego świadomość, bo przecież z księżyca nie spadli, ale wychowywali się i żyli w tamtej rzeczywistości społeczno-politycznej. Może my, w XXI w., poniekąd przyzwyczajeni jesteśmy do gloryfikowania i eksponowania niemal centralnej pozycji dzieci w rodzinie, szczególnie tam, gdzie w epoce konsumpcjonizmu dogadza im się nieraz na wszystkie możliwe sposoby (nie zapominam oczywiście o ogromnej liczbie dzieci niekochanych i nawet zabijanych w łonach matek, ale to już temat na inną opowieść). Jednakże w czasach Pana Jezusa wyglądało to, jak widzimy, zdecydowanie inaczej.

W końcu Mistrz z Nazaretu kontynuuje Swój wywód: „Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18,4-5). Nietrudno sobie wyobrazić, jak wielkie zaskoczenie malowało się zapewne na twarzach słuchaczy. Nieco dalej możemy przeczytać dodatkowo o przestrodze Pana Jezusa: „Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych” (Mt 18,10). Zachęcam również do poczytania fragmentów pozostałych Ewangelii, które poruszają tę samą tematykę, opisują z innego punktu widzenia najprawdopodobniej to samo wydarzenie (por. Mk 9,33-37; 10,15; Łk 9,46nn; 18,17; 22,24-30).

Skoro już wiemy, że trzeba upodobnić się do dziecka, musimy się zastanowić, jakie cechy posiada dziecko, które mają jak się okazuje tak wielkie znaczenie z Bożego punktu widzenia. Są to na pewno prostota, pełne zaufanie do Ojca, brak obłudy, szczerość, niekłamane przywiązanie do Boga, dziecięca, gorąca miłość, wiara niemal tożsama z pewnością i wiele, wiele innych cech. Można by zapewne na ten temat sporządzić niezłą i obszerną konferencję.

Chciałbym jednak, żebyśmy tutaj zastanowili się, jaka cecha dziecka może być tą kluczową, w jakiś szczególny sposób kwalifikującą do nieba. Ja osobiście stawiam na pokorę. Dlaczego? O tym teraz zdań kilka.

Pokora jest przeciwieństwem pychy. Pycha z kolei, jak wiemy, otwiera listę siedmiu grzechów głównych i nie jest bez przyczyny tak wysoko na tej niechlubnej liście. Mam taką swoją teorię na ten temat, że owa pycha jest czymś tak wrednym, tak paskudnym i obrzydliwym, że nierzadko może się okazać gorsza nawet od... kradzieży, cudzołóstwa, zabójstwa. Jak to? – ktoś zapyta. Odpowiedź jest prosta, a przykładów nie trzeba szukać daleko, wystarczy sięgnąć np. po biblijnych faryzeuszy. Faryzeusze nie byli złymi ludźmi. Wypełniali wszystkie nakazy Prawa i jeszcze często dodawali nowe lub zaostrzali stare; ogólnie trzeba ich uznać za sprawiedliwych. Dlaczego zatem ich relacje z Panem Jezusem układały się tak jak się układały, czyli fatalnie? Prawdopodobnie pierwszą i podstawową przyczyną była właśnie ona – pycha. Faryzeusze bowiem tylko siebie uważali za najlepszych, a innymi gardzili i w ten sposób zamiast zbliżać się do Boga, paradoksalnie oddalali się, elegancko wypełniając przykazania...

Tak sobie myślę i można to twierdzenie bez trudu udowodnić, że nierzadko trudniej jest zerwać z pychą niż uporać się z grzechami nieczystymi, oszczerstwami i alkoholizmem. To także doskonałe narzędzie dla szatana, nieraz lepsze od kuszenia do grzechów wydawałoby się cięższych od pychy i on dobrze o tym wie. Co ciekawe, często na pychę podatni są nie ci, którzy bardzo grzeszą, ale właśnie ci „sprawiedliwi”, którzy wedle własnej opinii może już powinni z butami zasilić niebiańskie zastępy. Tak wszak może działać zły, kusząc: „Skoro już jesteś taki wspaniały, to weź się trochę pochwal. O, patrz, jacy tamci są beznadziejni. O, ci zdziercy i oszuści, o, cudzołożnicy i zabójcy. Ty, ty to jesteś gość, wiesz? Ty to już Bożego Miłosierdzia nie potrzebujesz”. A w konsekwencji co się może okazać? Może być i tak, że pyszałek nie będzie potrzebował ani bliźnich, ani Boga, bo sam sobie wystarcza. Może mu się wydawać, że płynie we właściwym kierunku z dumnie wypiętą piersią, aż tu nagle skały i mielizna.

Jaki jest ratunek przed takimi zakusami zła? To oczywiście pokora. Na poparcie moich tez przywołam opinię znanego księdza Dominika Chmielewskiego, salezjanina i rekolekcjonisty, który zaznaczył, że właśnie najlepszą obroną przeciw złu jest nie co innego jak pokora. Mówił, że jeśli człowiek stanie w pokorze przed Panem, szatan nie ma z nim szans, bo zły nienawidzi pokory i nie zejdzie w pokorę, nawet nie podejmie walki, bo musiałby też się ukorzyć, a on diabeł – jak mówi ksiądz Chmielewski – nie umie walczyć w parterze. Pyszałek może solidnie oberwać od diabła, ale pokorny wygrywa bez walki. Widzimy, że Jezus znowu wiedział co mówi, zachęcając do przyjęcia perspektywy dziecka w kontekście zbawienia.

Na koniec pragnę przywołać opinię holenderskiego psychiatry Gerarda J. M. van den Aardwega, którego zdaniem „pokora jest warunkiem uzyskania dojrzałości duchowej oraz psychicznej”. Jakże to pięknie współgra z lekcją Pana Jezusa, Jego paradoksem, nad którym dzisiaj trochę posiedzieliśmy? Czyż to nie jest tak, że człowiek stając przed Bogiem jak dziecko, w pełnej pokorze, osiąga właśnie dojrzałość duchową, innymi słowy – dojrzewa do nieba? Potrzeba nam zatem trochę takiego pozytywnego „infantylizmu”, aby osiągnąć zbawienie.

Czy nie czuję się już przypadkiem zbyt „dojrzała/dojrzały” w wierze?

sobota, 2 września 2017

#8 Pochylmy się nad... Kpł 17-26

Co łączy fizykę ze świętością?



Witajcie, moje Drogie i moi Drodzy, po wakacyjnej przerwie ponownie w serii Pochylmy się nad..., gdzie zgodnie z zapowiedzią będziemy w pierwsze soboty miesiąca sięgać po tekst ze Starego Testamentu i zastanowimy się wspólnie, co Duch Święty chce nam tym razem powiedzieć poprzez ten właśnie konkretny tekst. Dla tych z Was, którzy nie podróżowali z nami w trakcie wakacyjnych poszukiwań Bożej obecności, zaproszenie do serii Pan Bóg na wakacjach. A może ktoś chce sobie jeszcze odświeżyć i przypomnieć jak to było w czasie naszych wakacyjnych wojaży? Was również zapraszam! Kto jeszcze nie zapoznał się z harmonogramem publikowania zapraszam do stosownej zakładki. Dla przypomnienia lub informacji – od 26 sierpnia jest w sieci mój drugi blog historyczny, gdzie na razie w środy będzie pewnie można znaleźć coś nowego – historianauczycielkazycia.blogspot.com. To były takie jeszcze powakacyjne porządki, teraz przejdźmy już do właściwego rozważania.

Wśród ksiąg Starego Testamentu (i zarazem Pięcioksięgu) jest m.in. Księga Kapłańska. Co w niej znajdziemy? Może zawiera ona wytyczne dla księży? Może to coś w rodzaju dawnego brewiarza? A może to jakiś poczet biskupów, proboszczów czy wikariuszy? Pewnie wyczuwacie już, że zdecydowanie nie o tym traktuje ta specyficzna księga. Kto wie to wie, a kto nie wie, to się dowie, że w przypadku Księgi Kapłańskiej zdecydowanie nie chodzi o księży w naszym rozumieniu, ale o kapłanów i lud wierny Starego Przymierza.

O czym zatem można tam przeczytać? Najogólniej można powiedzieć, że znajdziemy tam bardzo szczegółowe wytyczne dotyczące składania ofiar, czynności kapłańskich, czystości rytualnej oraz zapoznamy się z tzw. kodeksem świętości.

Zapraszam zatem do szczegółowej, naukowej analizy wszystkich rodzajów starotestamentowych ofiar. Spokojnie, to tylko taki mały żart ;)

Słyszałem kiedyś, że ktoś czytając Pismo Święte natrafiwszy na Księgę Kapłańską chciał ją pominąć, bo to tylko opisy przepełnione krwią, tłuszczem i drobiazgowymi wytycznymi. Coś w tym jest, ale to szalenie krzywdzące dla księgi uproszczenie. Paradoksalnie (słowo zapożyczone z „Bożych paradoksów” :), ta księga rzuca cenne światło na Mękę i Śmierć Pana Jezusa, Który stał się ofiarą przebłagalną za nasze grzechy. Co to znaczy „przebłagalną”? No właśnie, warto o tym poczytać w Księdze Kapłańskiej (Kpł 4-5). Tych analogii możemy znaleźć wcale niemało. To są jednak tematy na inną opowieść.

Chciałbym Wam dzisiaj zaproponować krótką refleksję na temat świętości, o której bardzo dużo czytamy w powyższej księdze. Uważny czytelnik bez trudu, szczególnie w rozdziałach 17-26, znajdzie charakterystyczne sformułowanie lub jego parafrazę: „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty, Pan, Bóg wasz!” (Kpł 19,2). Sam Pan zachęca, wręcz nakazuje nam, dążenie do świętości, której On Jest niedoścignionym Ideałem. Czyż to dla nas póki co ziemian, nie za wysokie progi?

Pozwólcie, że będzie teraz trochę sentymentalnie. Akurat rozpoczyna się nowy rok szkolny, to będzie trochę na czasie. Nawiasem mówiąc przyznam, że wcześniej nie planowałem, iż ten wpis pojawi się dopiero na początku września, bo jak wiecie, zrodziła się seria Pan Bóg na wakacjach. Duch Święty ma tu jednak pewnie jakieś Swoje opatrznościowe plany.

W kontekście tematu świętości nasuwa mi się skojarzenie z... salą, gdzie odbywały się lekcje fizyki w moich czasach gimnazjalnych. Na jednej ze ścian wisiał obrazek, na którym można było dostrzec trzy wybitne postacie – o ile dobrze pamiętam, z jednej strony był to Albert Einstein, z drugiej Isaac Newton. Najbardziej tajemniczy był jegomość w środku; tajemniczy, bo bez twarzy... Dlaczego? Odpowiedź nasunie się sama, gdy dodam, że na korpusie (lub na głowie) centralnej postaci był wymowny napis (być może parafrazuję, ale sens jest ten sam): Tu możesz być Ty. Prawda, że motywujące? Ja wybrałem co prawda inną drogę i fizykiem nie zostałem (dlatego m.in. wolę pisać dla Was blogi :), ale co powiecie na coś podobnego w kontekście świętości – Ty możesz być świętym? Ja w to wchodzę, a Wy?

W związku z powyższym wyobrażam sobie analogiczną scenę przykładowo na jakimś malowidle w kościele. Oto widzimy przy Panu Bogu i Matce Najświętszej, wśród aniołów, rzesze świętych i błogosławionych. Oto rozpoznajemy wielu z nich. O, tu na przykład św. Jan Paweł II; o, a tu św. Mikołaj (ale nie ten krasnal z przedświątecznych hipermarketów). A pomiędzy nimi jakiś jegomość św. Anonim z napisem – tu możesz być Ty. Ja, chyba żartujesz – ktoś powie – gdzie mnie tam szukać wśród takich „niebiańskich sław”?

Św. o. Kolbe mawiał (lub pisał) podobno, że musi być świętym jak największym. W orędziu na Światowe Dni Młodzieży w 1999 r. św. Papież Polak pisał: „Bóg […] pragnie, aby wszyscy byli święci! Młodzi Przyjaciele, miejcie świętą ambicję być świętymi, tak jak On jest święty!”. Nota bene, czy dostrzegacie aluzję do Księgi Kapłańskiej? Wszyscy znamy zapewne słynną piosenkę Arki Noego o tym, że każdy „może świętym być”? Czy wierzysz w to?

Ktoś może zarzuci, że to przecież przejaw pychy, tak się pchać rękami i nogami do nieba. Nie, moi drodzy, to nie żadna pycha, ale jak znakomicie ujął to nasz Papież – „święta ambicja”. Pokusa szatańska stara się nas nakłonić do pozostania na minimalizmie i życia na co dzień przeciętnością, aby przypadkiem zbyt łatwo nie dostać się do nieba. My musimy zaufać Bogu, nie własnym siłom i żyć nie lękliwym przypuszczeniem, ale najpewniejszą pewnością, że z Nim na pewno wygramy życie i dostaniemy się tam, gdzie nasze miejsce, czyli do Królestwa Niebieskiego. Może przerażają nas nieraz nasze słabości i upadki, które być może idą już w setki lub tysiące, gdyby tak dobrze policzyć. Mimo wszystko głowa do góry!!! Z Jezusem damy radę!!! Musimy starać się działać tak, jakby dostanie się do nieba zależało tylko od nas, ale musimy ufać Bogu tak, jakby wszystko zależało od Niego (parafraza myśli św. Augustyna z Hippony). Coś w tym jest...

Na koniec dzisiejszego pochylania się nad Listem od Pana Boga pragnę zostawić siebie i Was z kilkoma pytaniami:


Co jest dla mnie priorytetem – świętość czy doczesność? Czy rozpoznałem już „Mojżesza”, poprzez którego Pan chce mnie prowadzić ku Ziemi Obiecanej, ku Niebu, czy może jeszcze trwam w swojej niewoli grzechu, w swoim „Egipcie” (więcej na ten temat we wpisie nr 6 z tej serii: #6 Tylko nie zawróć do „Egiptu”! (Wj 16))? Czy gdyby dziś, teraz, Pan powołał mnie do Siebie, byłbym już gotowy na świętość?