sobota, 29 września 2018

#12 Niespodzianka z okazji 29 IX i 2 X (z niezwykłą książką w tle)


Biblia mówi o nich wielokrotnie. Jedni są bardziej znani, inni mniej, a o przeważającej większości wiemy bardzo, bardzo niewiele. Ponadto każdy z nas ma jednego z nich za szczególnego towarzysza życia. O kim mowa? Oczywiście o aniołach. Słowo "anioł" pojawia się w Biblii ponad 300 razy. Te wyjątkowe istoty są obecne na kartach Pisma Świętego od Księgi Rodzaju aż po Apokalipsę św. Jana.


fot. karigamb08 (Pixabay.com)

Sam doświadczam w życiu anielskiej pomocy. W książce pt. "Spotkanie z aniołem. Prawdziwe historie" autorstwa Joana Westera Andersona można znaleźć wiele wyjątkowych opowieści, które zdarzyły się naprawdę, a w których interwencje Bożych posłańców były bardzo wyraźne. Swego czasu ta lektura wciągnęła mnie i czytałem ją z wielkim przejęciem i podekscytowaniem.

Nie brakuje tych, którzy tego typu historie chcieliby włożyć między bajki, ale historie ludzi, którzy coś takiego przeżyli mówią same za siebie - aniołowie istnieją i to bardzo konkretnie działają w naszym życiu.

W dzisiejszym wpisie nie chciałbym tworzyć jakiegoś traktatu o aniołach (odsyłam do linków pod spodem), ale zwyczajnie zachęcić do sięgnięcia po wspomnianą książkę i zafascynowania się aniołami (oczywiście w ramach zdrowej ciekawości), a szczególnie do częstego przyzywania ich pomocy, a zwłaszcza Anioła Stróża, na co dzień.

Bądźcie zdrowi. Ściskam Was i pozdrawiam.

PS Daty 29 września i 2 października oraz tematyka aniołów jest mi bliska także z jeszcze jednego powodu. Być może kiedyś coś w tej sprawie się dowiecie ;)



piątek, 21 września 2018

#25 Pan Bóg w szarej codzienności

W tym roku, w ramach serii Pan Bóg na wakacjach 2, szukaliśmy Go m.in. w radości, różnorodnych niedomaganiach, a także w naszym powołaniu. W tym ostatnim już tegorocznym wpisie z tej serii zapraszam do "wyczajenia" Pana Boga w szarej codzienności. Czasami łatwiej Go znaleźć nie tylko w czymś zdecydowanie pozytywnym, ale nawet wielkim cierpieniu, niż wtedy, gdy otacza nas zwyczajna, szara codzienność. Może w taką właśnie rzeczywistość trafili uczniowie wraz z początkiem września. Może tak postrzegają otoczenie studenci, którzy już niebawem wystartują na uczelnie. Może tak widzą świat wszyscy, którzy co rano wstają i jadą do pracy, a potem znużeni i zniechęceni wracają do domów. Jak zatem w takim czymś znaleźć Pana Boga?



fot. geralt (Pixabay.com)

W tym kontekście nasuwa mi się historia Przemienienia Pańskiego (Mt 17, 1-9, Mk 9, 1-8 i Łk 9, 28-36). Można powiedzieć, że stosunkowo łatwo było wierzyć uczniom wtedy, gdy przebywali na szczycie góry i widzieli Pana przemienionego. My też może przeżywamy takie momenty, kiedy czujemy uniesienie na modlitwie, kiedy wszystko nam wychodzi, kiedy zdaje nam się, że chwyciliśmy Pana Boga za nogi. Jak jednak żyć, kiedy schodzimy z owej Góry Tabor i otacza nas zwykła, szara codzienność? Co wtedy, kiedy nie ma już śpiewu i podnoszenia rąk w geście uwielbienia, ale mąż znów rzucił w kąt brudne skarpety, żona marudzi, pogoda za oknem fatalna, że tylko człowiek ma ochotę wejść do łóżka i spać, a nie iść znowu do tej pracy.

Myślę, że jeden ze sposobów szukania Pana Boga w takiej nieciekawej codzienności dostarczają nam sami Apostołowie. U św. Marka czytamy, że "A gdy schodzili z góry, przykazał (Pan Jezus) im (Apostołom), aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy "powstać z martwych" (Mk 9,9-10). Może i my powinniśmy przynajmniej od czasu do czasu, a już szczególnie w niedzielę porozprawiać miedzy sobą, przy rodzinnym stole, co to znaczy "powstać z martwych". W ten sposób żyjemy nie tylko tym co na co dzień nas otacza, ale wychodzimy z naszą percepcją poza świat widzialny. To może nam pomóc w innym patrzeniu na ponurą i szarą rzeczywistość.

W którymś miejscu Dzienniczka s. Faustyna pisze, że gdy codzienne obowiązki ją nużą stara się wykonywać je tak, jakby od każdego z nich zależało coś wielkiego, może nawet wieczność. Może zatem warto ofiarowywać te nasze codzienne troski w jakiejś konkretnej intencji, jak np. wspomniana sekretarka Bożego Miłosierdzia uradziła z Panem Jezusem, że za każdy fragmencik materiału wykonanego na drutach On uratuje jakąś duszę przed piekłem. To znacznie poszerza perspektywę i sprawia, że szerzej i głębiej patrzymy na nasze obowiązki.

Choć cudowne uniesienia i stany, kiedy wyjątkowo mocno czujemy Pana Boga, są czymś wspaniałym i pożądanym, to jednak grozi nam pewne subtelne niebezpieczeństwo. Otóż możemy żyć w kulcie tych momentów i niezwykłych odczuć; w takiej sytuacji możemy zacząć pogardzać codziennością i szukać tylko ekstaz. Tymczasem jak wynika z naszego dzisiejszego spotkania, Pan Bóg skutecznie daje się znaleźć także wtedy, kiedy właściwie zupełnie nic się nadzwyczajnego nie dzieje. Odsyłam też do zeszłorocznego wpisu kończącego pierwszy sezon cyklu Pan Bóg na wakacjach - Pan Bóg znowu w pracy..., który dotyka podobnych kwestii.

Na koniec naszych wakacyjnych poszukiwań Pana Boga chciałbym jeszcze przytoczyć historyjkę opowiedzianą przez Szymona Hołownię. Kiedyś, będąc na jakimś spotkaniu charyzmatycznym czy po prostu modlitewnym, spotkał się w... toalecie z jakimś bardzo uduchowionym człowiekiem. Gdy każdy z nich spełniał czynność fizjologiczną gość nie wytrzymał i zagadnął Szymona: "Szymon, opowiedz jak Pan Bóg cię dotknął? Jak to się stało?". Nakręcał się coraz bardziej. Hołownia, nieco skrępowany tym, że ów charyzmatyk wybrał "odpowiedni" moment na tego typu pytania, zauważył, że w jego życiu (życiu Szymona) właściwie nie było żadnego takiego momentu, kiedy jakoś szczególnie doświadczał, bardzo namacalnie, Bożej obecności. Mimo to każdego dnia stara się po prostu być wiernym Panu i działać z miłości do Niego i bliźnich, choć bez wielkich uniesień.

Ta historyjka jest o tym, że charyzmaty i modlitwy, kiedy szczególnie doświadczamy Pana Boga, są czymś pięknym i nie wolno z nich rezygnować. Kiedy jednak, mówiąc symbolicznie, schodzimy z tej Góry Tabor, możemy także czuć bliskość Bożą i żyć Nim na co dzień.

Dziękuję Wam za śledzenie tegorocznych wpisów z serii Pan Bóg na wakacjach. Możecie też sięgać po starsze teksty.

Trzymajcie się ciepło.
 

sobota, 15 września 2018

#24 Pan Bóg w naszym powołaniu

W dniach od 9 do 15 września br obchodzony jest w Polsce VIII Tydzień Wychowania, którego temat przewodni tym razem brzmi: Młodzież, wiara i rozeznanie powołania”. Tematyka łączy się z tym, o czym będą obradować biskupi na 15. Zgromadzeniu Ogólnym Synodu Biskupów rozpoczynającym się już za miesiąc w Rzymie. Dzisiaj kończy się ten Tydzień Wychowania, zatem warto jeszcze poszukać Pana Boga w naszym powołaniu. A może najpierw trzeba w ogóle odnaleźć Pana Boga i z Nim odczytać nasze powołanie?



fot. Free-Photos (Pixabay.com)

Gorąco zachęcam, do wczytania się raz jeszcze w ten list (bo pewnie przynajmniej raz większość z nas słyszała ten list czytany w kościele :) Nie będziemy tutaj rozwijać i analizować jego szczegółów. Spróbujmy jednak, zanim odeślę Was do miejsc w Internecie, gdzie można o tych sprawach poczytać i posłuchać, tak po naszemu, na chłopski rozum, zastanowić się jak to jest z tym Panem Bogiem i powołaniem.

Nie chcę się tutaj kreować na jakiegokolwiek specjalistę od rozeznawania powołań, bo nim po prostu nie jestem, ale może przydatne okażą się poniższe zasady.

Wcześniej jednak zaznaczmy, że w dzisiejszym wpisie nie chodzi o jakąś konkretną działkę powołaniową, np. kapłaństwo vs małżeństwo vs stan wolny. O powołaniu można przecież mówić też w przypadku zawodu (przykładowo lekarz, historyk, nauczyciel, itp.). Przejdźmy już teraz do zasad.

Po pierwsze, trzymaj z Panem Bogiem! Moim zdaniem jeśli chcemy wstrzelić się w nasze powołanie to tak naprawdę musimy przede wszystkim odkrywać je z Jezusem, prosić o światło Ducha Świętego. Może wszak zdarzyć się, że zbyt pochopnie, bez należytego wsłuchiwania się w głos Boży, wejdziemy w nieswoje powołanie, które wcześniej jawiło się nam jako nasze. Nie znaczy to, że w takim wypadku skazani jesteśmy na dozgonną traumę i choć pewnych decyzji nie można cofnąć, możemy być ludźmi szczęśliwymi, bo i tak naszym podstawowym powołaniem jest świętość. Oczywiście im wcześniej wejdziemy w głęboką relację z Panem Bogiem mamy o wiele większe szanse, że wkroczymy od razu na właściwą ścieżkę powołania. Warto, a nawet trzeba jak najczęściej sięgać po Biblię i wczytywać się w Boże Słowo. Może i Biblijny Raban okazać się pomocny :)

Po drugie, pytaj i słuchaj mądrych ludzi! Ta zasada wiąże się z pierwszą. W odkrywaniu Bożej woli co do naszego życia zdecydowanie mogą pomóc nam mądrzy ludzie, np. kierownik duchowy. Wcale nie musi być nim ksiądz (w przypadku Karola Wojtyły był nim krawiec i księgowy - pan Tyranowski). Odsłaniając przed taką osobą (osobami) nasze wnętrze może nam ona (mogą nam oni) pomóc w rozeznawaniu.

Po trzecie, dokop się do istoty siebie! To brzmi dość poważnie, ale nie musi być takie trudne. Chodzi o to, żeby odkrywać w sobie, wygrzebywać motywy, chęci, pragnienia, które tkwią w nas najgłębiej. Najczęściej ta istota jest przykryta różnymi warstwami i maskami. Dogrzebując się do nich jesteśmy w stanie dowiedzieć się, czego ja w życiu tak naprawdę pragnę i co chcę robić.

Po czwarte, odkrywaj swoje talenty i uzdolnienia! Nie bez przyczyny Pan Bóg obdarzył nas jakimiś talentami. Przykładowo jeśli lubisz liczyć, może masz zostać księgową/księgowym. Albo jeśli pasjonuje Cię historia, masz predyspozycje żeby zostać historykiem.

Po piąte, wybieraj największe dobro! Jeśli mamy różne talenty i uzdolnienia i niejednoznaczne pragnienia w głębi nas, trzeba wybierać większe dobro. Przykładowo Karol Wojtyła zapowiadał się na wspaniałego aktora, ale wybrał jednak kapłaństwo i to było w jego przypadku większe dobro.

Po szóste, wyobraź sobie siebie w planowanym powołaniu! O tej zasadzie mówił franciszkanin o. Leonard Bielecki. Czy widzisz siebie w roli księdza albo męża? Czy wyobrażasz sobie siebie jako aktora? Jakie odczucia tym wyobrażeniom towarzyszą? Oczywiście tutaj trzeba uważać czy rzeczywiście nie wyobrażasz sobie siebie w jakimś powołaniu, czy też czujesz lęk, ale w rzeczywistości chcesz tym kimś zostać.

Po siódme, traktuj "znaki" z rozwagą! Chodzi o to, że nieraz wydaje się nam, że przez takie i takie zdarzenie Pan Bóg coś "na pewno" chce mi powiedzieć. Tutaj trzeba być ostrożnym, bo czasami czyjeś pochopne słowo lub gest może zaważyć na całym naszym dalszym życiu.


Po ósme, nie spinaj się i nie nerwicuj za bardzo! Możemy wszak przesadzić w dwie strony. Albo nie robiąc nic w kierunku rozeznania powołania, albo stawać na rękach i nogach, żeby w nie się wstrzelić. W tym drugim przypadku też możemy się z nim rozminąć, bo nerwy i frustracja wezmą górę nad głosem Boga w sercu. A zatem spokojnie: Jezu, Ty się tym zajmij.

Po dziewiąte, odważ się! Niejednokrotnie jedyną przeszkodą na drodze wkroczenia w powołanie jest lęk. Może ono być prawidłowo rozeznane, ale niepodjęte.


I po dziesiąte, przede wszystkim celuj w świętość! Wszystkie powyższe zasady muszą Cię prowadzić do świętości. To jest cel i powołanie podstawowe każdego z nas. Jeśli coś nie jest zgodne z Bożymi przykazaniami i nauką Kościoła, nie może pochodzić z Wysoka.

Poniżej znajduje się wykaz linków, po które warto sięgnąć rozeznając swoje powołanie. 


Zbliża się październik, a zatem ten wpis i linki mogą okazać się szczególnie przydatne dla studentów, zwłaszcza tych, którzy niebawem rozpoczną pierwszy rok studiów. Życzę Wam, żebyście jak najlepiej wstrzelili się w Wasze powołanie.
 

Czy moje powołanie wpisuje się w powołanie do świętości?



Lista materiałów przydatnych w rozeznawaniu powołania (jeśli masz jeszcze jakieś inne ciekawe treści tego typu, nie zapomnij udostępnić ich w komentarzach!). Warto się z nimi zapoznać.

1. Pragnij! O rozeznawaniu powołania (o. Adam Szustak OP);
2. Pragnij! O rozeznawaniu powołania (cz.1) o. Adam Szustak OP;
3. Pragnij! O rozeznawaniu powołania (cz.2) o. Adam Szustak OP;
4. Pragnij! O rozeznawaniu powołania (cz.3) o. Adam Szustak OP;
5. [NV#225] Czy mam powołanie do małżeństwa?;
6. [NV#226] Czy mam powołanie do stanu duchownego?;
7. [NV#228] Czy mam powołanie do samotności?;
8. [NV#235] Czy można pomylić powołanie?;
9. Pytasz i wiesz: Spóźnione powołanie;
10. bEZ sLOGANU2(207) Czy można zmarnować powołanie?/ (Eng subtitles) Can we waste our vocation?;
11. bEZ sLOGANU2 (145) problem z powołaniem - Franciszkanie;
12. Bez sloganu V - o powolaniu;
13. bEZ sLOGANU2 (117) Dwa powołania - Franciszkanie;
14. Jak rozeznać powołanie - Daniel Wojda, jezuita;
15. 6 sposobów, jak rozeznać powołanie;
16. Jak rozpoznać powołanie?



 

sobota, 8 września 2018

#23 Pan Bóg w „kompletnej beznadziei”

Nie jest łatwo szukać Pana Boga w niedomaganiach ciała, ducha i psychiki. Nie jest też łatwo, gdy przygniatają człowieka pokusy i grzechy. Żadna z tych sytuacji nie jest czymś komfortowym, choć w poprzednich wpisach staraliśmy się szukać Pana Boga także i w tych arcytrudnych rzeczywistościach. Chciałbym jednak, żebyśmy dzisiaj w naszych ciągle jeszcze wakacyjnych refleksjach poszli dalej. Czym jest owo „dalej”? Mam na myśli sytuację, gdy powyższe tragedie występują naraz, a tak przecież może się zdarzyć. Wtedy po ludzku jest to coś z gatunku kompletnej beznadziei. Nieprzypadkowo jednak w tytule tego posta pozwoliłem sobie użyć cudzysłów. Jeśli wierzymy Bogu to przecież wiemy, że dla Niego nic nie jest kompletną beznadzieją. On może wszystko. 



fot. Counselling (Pixabay.com)

Ci, którzy śledzili „Niedoskonałe minikonferencje” na Biblijnym Rabanie publikowane w Wielkim Poście 2018 mogliby w tej kwestii szczególnie dużo na ten temat powiedzieć. Nie chodzi o to, że ja tam sam z siebie jakieś mądrości prawiłem, ale starałem się tylko zachęcać do lektury genialnej książki autorstwa André Daigneault pt. „Droga niedoskonałości. Świętość ubogich”. W którymś z tamtych tekstów wspominałem już chyba, że w trakcie lektury „Drogi niedoskonałości” byłem do głębi wzruszony i przejęty, ze łzami w oczach śledziłem kolejne linijki. 

Szczególnie jeśli ktoś jeszcze tamtej książki i tekstów nie miał przed oczyma, gorąco do tego zachęcam. Generalnie autor w bardzo logiczny sposób, na bazie Pisma Świętego dowodzi, że to paradoksalnie nie w dążeniu do moralnej doskonałości i nieskazitelności czy też bezgrzeszności jest prawdziwa siła oraz piękno chrześcijanina. Nie na tym chrześcijanin tak naprawdę powinien się skupiać. Przynajmniej nie na tym w pierwszej kolejności. Istotą Ewangelii jest miłość. I jeśli nawet przygniatają chrześcijanina setki słabości, grzechów, niedomagań i gdy przez ludzi jest już spisany na straty, to... jest to doskonała okazja do rozpoczęcia drogi największej świętości. I w tym wszystkim nie chodzi o to, że nie warto dążyć do doskonałości moralnej ani nie o to, że można grzeszyć ile wlezie, bo i tak zawsze można powrócić do Boga. Nie! W tym wszystkim chodzi o to, że w sytuacji „kompletnej beznadziei" ZAWSZE jest nadzieja. ZAWSZE!

Oczywiście kiedy człowiekowi naprawdę brakuje nadziei dobrze się innym mówi i pisze, a realia zdają się przerastać resztki dobrej woli. Ale czy tego chcemy, czy nie, Pan Bóg daje nadzieję! I gdy po ludzku nie ma już żadnych szans, nawet obiektywnie i praktycznie, Pan Bóg zawsze, ale to zawsze jest w stanie wyprowadzić dobro. Proszę Was, abyście poprzez udostępnianie tego posta byli apostołami nadziei, apostołami Dobrej Nowiny. Może Wy albo ktoś Wam znany pogrążony jest w takiej beznadziei, może jest o krok od skończenia z własnym życiem - to właśnie do tych osób zwraca się z całą miłością Bóg - „Uwierz, zaufaj Mi, jestem z Tobą i wyprowadzę z twojej sytuacji wielkie dobro!!!. Przepraszam za może nieodpowiednie porównanie, ale gdy jest Ci naprawdę źle, trzymaj się Boga, jak pijany płotu. Trzymaj się i nie puszczaj. Choćby Ci grozili, że odetną Ci tę rękę, żebyś się już Go nie trzymał - Ty trwaj. Zrób wszystko co po ludzku możesz, żeby poprawić swoją sytuację, a resztę złóż w rękach Pana.

Tak się składa, że dzisiaj świętujemy Narodzenie Najświętszej Maryi Panny. Lepiej złożyć się nie mogło. Dlaczego? Bo to Ona, Maryja, jest najpewniejszą drogą do Pana. Trzymając się powyższej analogii ośmielę się porównać Matkę Bożą do swoistego spoiwa, które pomoże Ci się trzymać płotu; po prostu przyklei Cię do niego. Jeśli już nawet trzymać się nie możesz postaw na Maryję, a z Nią nie możesz przegrać życia. To jest zwyczajnie niemożliwe.

Kończąc ten tekst chciałbym jeszcze przywołać myśl wyrażoną przez Szymona Hołownię. Wspominał on, że nawet jeśli w jego życiu bywało różnie i czasami nie mógł przystępować do Komunii Świętej, po prostu i tak starał się uczestniczyć we Mszy Świętej. To jest nauka dla każdego, kto jest na totalnym dnie. Nie wolno Ci oderwać się od Jezusa. Po prostu nie!

I jeszcze jedna wskazówka z objawień Maryjnych: „Dusza, która poleca mi się przez Różaniec – nie zginie” – powiedziała Matka Boża. Czy wierzysz Jej?


Czy ja, w mojej „kompletnej beznadziei” ufam jeszcze, że „dla Boga (...) nie ma nic niemożliwego” (Łk 1,37)?

sobota, 1 września 2018

#22 Pan Bóg w... pokusach i grzechach

Zastanawialiśmy się już jak i czy można szukać Pana Boga w radości, ale i różnorodnych niedomaganiach: ciała, ducha oraz psychiki. Dzisiejszy wpis będzie dość absurdalny, gdyż udamy się na poszukiwania Pana Boga w miejsca, które wydają się zaprzeczeniem Jego obecności: chodzi o pokusy i grzechy. Patrząc na ten temat logicznie możemy dojść do niewątpliwie słusznego przekonania, że szukanie Pana Boga w grzechu jest jak odnajdywanie koloru białego w kompletnie czarnej plamie.



fot. KlausHausmann (Pixabay.com)

W Dzienniczku św. s. Faustyny znajdziemy m.in. takie zdanie: „Nie mogę kochać duszy, którą plami grzech” (1728). Przyznam, że z tym zdaniem miałem przez pewien czas problem – bo niby jak to jest z tą Miłością Pana Boga, który kocha zawsze i wszędzie? Czy zatem skoro Pan nie kocha duszy grzesznej, nie ma już dla niej żadnego ratunku? Trzeba jednak przeczytać jeszcze dalszy ciąg tego fragmentu, gdzie jest napisane: „ale kiedy żałuje (dusza grzeszna), to nie ma granicy dla Mojej hojności, jaką mam ku niej. Miłosierdzie Moje ogarnia ją i usprawiedliwia”.

Powyższy cytat jest zatem podpowiedzią dla nas jak i czy można szukać Pana Boga w grzechu? Nie tylko można, ale nawet trzeba i to bezwględnie! Nie ma chyba żadnego innego stanu, który wymagałby natychmiastowego poszukiwania Pana Boga jak grzech, a szczególnie ciężki. A od czego te poszukiwania zacząć? Od uświadomienia sobie swojego rozpaczliwego położenia i wzbudzenia w sercu szczerego żalu. A dalej co? Resztę zrobi Jezus. Przeczytajmy jeszcze kawałek Dzienniczka: „Miłosierdziem swoim ścigam grzeszników na wszystkich drogach ich i raduje się serce Moje, gdy oni wracają do Mnie. Zapominam o goryczach, którymi poili serce Moje, a cieszę się z ich powrotu”. Z tego fragmentu wynika coś jeszcze: nie tylko poszukiwanie Pana w grzechu jest możliwe i konieczne, ale On sam, gdy przygniatają nas pokusy i grzechy „ściga” nas i szuka.

Bardzo podoba mi się to słowo „ściga”. Zaraz przywodzi ono na myśl Ewangelicznego Dobrego Pasterza, Miłosiernego Ojca, itd., w których odbija się postawa Jezusa „uganiającego” się za grzesznikami i wołającego „Dziecko, pozwól Mi Cię kochać”. A zatem zdanie Pana, że nie może kochać duszy, którą plami grzech trzeba raczej odczytywać jako wyraz wolnej woli człowieka, który nie daje się kochać Bogu niż decyzję Boga. Bóg kocha zawsze i tylko człowiek źle używając swojej wolnej woli może tę miłość odrzucić.

Mówiliśmy sobie już trochę, że rzeczywistość Pana Boga i rzeczywistość grzechu kompletnie do siebie nie pasują. I jest to słuszne spostrzeżenie, to jasne. Jest jednak w Biblii zdanie, które wielu gorszy i brzmi jak herezja: „On (Bóg Ojciec) to dla nas grzechem uczynił Tego (Jezusa), który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5,21). Prawda, że to naprawdę dziwne sformułowanie? To jeden z największych paradoksów chrześcijaństwa, nad którym już jakiś czas temu pochylaliśmy się na blogu.

Pan Jezus, przeczysty i święty, wziął na siebie na cały ogrom zła, niemalże w jakiś tajemniczy sposób, niezrozumiały dla nas, utożsamił się z całym badziewiem świata, całym syfem, przekleństwem; „Z (...) przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił – stawszy się za nas przekleństwem, bo napisane jest: Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie” (Ga 3,13). W ramach lektury nad najbliższy czas sięgnijmy po 2 Kor 5,11-21 i Ga 3,10-14.

Na koniec chciałbym Was zachęcić do obejrzenia i wysłuchania bardzo interesujących kazań ks. Nikosa Skurasa (linki pod tekstem). Ów kapłan wspominał m.in. o pewnym żydowskim (chodzi o Żydów chrześcijańskich) midraszu (opowiadanie, przekaz), który mówi o tym, że część aniołów była wtajemniczona w śmierć Syna Bożego na krzyżu, reszta nie. I gdy Boży Syn powracał do nieba prowadzący Go aniołowie (wtajemniczeni) krzyczeli na tych w bramach niebieskich, żeby otwarli je dla Bożego Pomazańca. Tamci u góry (niewtajemniczeni), nie wierząc tym na dole, nie chcieli przystać na ich słowa, gdyż mówili: „Co?! On?! Synem Bożym?! Przecież On śmierdzi grzechami!”. Dopiero usilne błagania tych z dołu i wreszcie interwencja Boga Ojca przekonały aniołów, że w ich kierunku zmierzał Syn Boży we własnej Osobie.


Czy ja, w moim grzechu, pozwoliłem się już wreszcie doścignąć Bożemu Miłosierdziu?


Wybrane (bardzo mocne) kazania ks. Nikosa Skurasa: