piątek, 21 września 2018

#25 Pan Bóg w szarej codzienności

W tym roku, w ramach serii Pan Bóg na wakacjach 2, szukaliśmy Go m.in. w radości, różnorodnych niedomaganiach, a także w naszym powołaniu. W tym ostatnim już tegorocznym wpisie z tej serii zapraszam do "wyczajenia" Pana Boga w szarej codzienności. Czasami łatwiej Go znaleźć nie tylko w czymś zdecydowanie pozytywnym, ale nawet wielkim cierpieniu, niż wtedy, gdy otacza nas zwyczajna, szara codzienność. Może w taką właśnie rzeczywistość trafili uczniowie wraz z początkiem września. Może tak postrzegają otoczenie studenci, którzy już niebawem wystartują na uczelnie. Może tak widzą świat wszyscy, którzy co rano wstają i jadą do pracy, a potem znużeni i zniechęceni wracają do domów. Jak zatem w takim czymś znaleźć Pana Boga?



fot. geralt (Pixabay.com)

W tym kontekście nasuwa mi się historia Przemienienia Pańskiego (Mt 17, 1-9, Mk 9, 1-8 i Łk 9, 28-36). Można powiedzieć, że stosunkowo łatwo było wierzyć uczniom wtedy, gdy przebywali na szczycie góry i widzieli Pana przemienionego. My też może przeżywamy takie momenty, kiedy czujemy uniesienie na modlitwie, kiedy wszystko nam wychodzi, kiedy zdaje nam się, że chwyciliśmy Pana Boga za nogi. Jak jednak żyć, kiedy schodzimy z owej Góry Tabor i otacza nas zwykła, szara codzienność? Co wtedy, kiedy nie ma już śpiewu i podnoszenia rąk w geście uwielbienia, ale mąż znów rzucił w kąt brudne skarpety, żona marudzi, pogoda za oknem fatalna, że tylko człowiek ma ochotę wejść do łóżka i spać, a nie iść znowu do tej pracy.

Myślę, że jeden ze sposobów szukania Pana Boga w takiej nieciekawej codzienności dostarczają nam sami Apostołowie. U św. Marka czytamy, że "A gdy schodzili z góry, przykazał (Pan Jezus) im (Apostołom), aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy "powstać z martwych" (Mk 9,9-10). Może i my powinniśmy przynajmniej od czasu do czasu, a już szczególnie w niedzielę porozprawiać miedzy sobą, przy rodzinnym stole, co to znaczy "powstać z martwych". W ten sposób żyjemy nie tylko tym co na co dzień nas otacza, ale wychodzimy z naszą percepcją poza świat widzialny. To może nam pomóc w innym patrzeniu na ponurą i szarą rzeczywistość.

W którymś miejscu Dzienniczka s. Faustyna pisze, że gdy codzienne obowiązki ją nużą stara się wykonywać je tak, jakby od każdego z nich zależało coś wielkiego, może nawet wieczność. Może zatem warto ofiarowywać te nasze codzienne troski w jakiejś konkretnej intencji, jak np. wspomniana sekretarka Bożego Miłosierdzia uradziła z Panem Jezusem, że za każdy fragmencik materiału wykonanego na drutach On uratuje jakąś duszę przed piekłem. To znacznie poszerza perspektywę i sprawia, że szerzej i głębiej patrzymy na nasze obowiązki.

Choć cudowne uniesienia i stany, kiedy wyjątkowo mocno czujemy Pana Boga, są czymś wspaniałym i pożądanym, to jednak grozi nam pewne subtelne niebezpieczeństwo. Otóż możemy żyć w kulcie tych momentów i niezwykłych odczuć; w takiej sytuacji możemy zacząć pogardzać codziennością i szukać tylko ekstaz. Tymczasem jak wynika z naszego dzisiejszego spotkania, Pan Bóg skutecznie daje się znaleźć także wtedy, kiedy właściwie zupełnie nic się nadzwyczajnego nie dzieje. Odsyłam też do zeszłorocznego wpisu kończącego pierwszy sezon cyklu Pan Bóg na wakacjach - Pan Bóg znowu w pracy..., który dotyka podobnych kwestii.

Na koniec naszych wakacyjnych poszukiwań Pana Boga chciałbym jeszcze przytoczyć historyjkę opowiedzianą przez Szymona Hołownię. Kiedyś, będąc na jakimś spotkaniu charyzmatycznym czy po prostu modlitewnym, spotkał się w... toalecie z jakimś bardzo uduchowionym człowiekiem. Gdy każdy z nich spełniał czynność fizjologiczną gość nie wytrzymał i zagadnął Szymona: "Szymon, opowiedz jak Pan Bóg cię dotknął? Jak to się stało?". Nakręcał się coraz bardziej. Hołownia, nieco skrępowany tym, że ów charyzmatyk wybrał "odpowiedni" moment na tego typu pytania, zauważył, że w jego życiu (życiu Szymona) właściwie nie było żadnego takiego momentu, kiedy jakoś szczególnie doświadczał, bardzo namacalnie, Bożej obecności. Mimo to każdego dnia stara się po prostu być wiernym Panu i działać z miłości do Niego i bliźnich, choć bez wielkich uniesień.

Ta historyjka jest o tym, że charyzmaty i modlitwy, kiedy szczególnie doświadczamy Pana Boga, są czymś pięknym i nie wolno z nich rezygnować. Kiedy jednak, mówiąc symbolicznie, schodzimy z tej Góry Tabor, możemy także czuć bliskość Bożą i żyć Nim na co dzień.

Dziękuję Wam za śledzenie tegorocznych wpisów z serii Pan Bóg na wakacjach. Możecie też sięgać po starsze teksty.

Trzymajcie się ciepło.
 

2 komentarze:

  1. Bóg zapłać za to przemyślenie ...Tak właśnie mam całe życie, że wszystko co robię nawet jak cieżko, to mówię sobie...”na chwałę Panu” i to wystarczy już wtedy nie jest cieżko ..Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za piękny i wymowny komentarz. Życzę wytrwałości w godnej naśladowania postawie.

      Usuń