sobota, 24 lutego 2018

Wielki Post 2018 #2 Zstąpić w serce swojej biedy – droga siły (rozdział 1)

 Aby zyskać Boga, wpierw trzeba wszystko utracić. Droga duszy jest drogą wiodącą w dół”

Divo Barsotti


Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica!

Kontynuujemy naszą lekturę wielkopostną, a właściwie zaczynamy na dobre, jeśli nie liczyć wprowadzenia sprzed tygodnia. Tą lekturą jest jak wiemy „Droga niedoskonałości. Świętość ubogich” André Daigneault. Zapraszam, kto jeszcze tego nie uczynił, do zapoznania się z wpisem nr 1 tych „Niedoskonałych minikonferencji” oraz niespodzianką. Bez zbędnej zwłoki przejdźmy do pierwszego rozdziału.


Autor „Drogi niedoskonałości” przytoczył we wstępie do premierowego rozdziału fragment tekstu francuskiego pisarza katolickiego Léona Bloy. Chciałbym podkreślić szczególnie jedno, końcowe zdanie: „Do Raju nie wchodzi się jutro ani pojutrze, ani za dziesięć lat: wchodzi się tam dzisiaj, kiedy jest się biednym i ukrzyżowanym” (s. 24 „Droga niedoskonałości”). Myślę, że to bardzo ważne słowa. Mamy czasem taką pokusę, żeby odkładać zbawienie na później i to nie tylko chodzi o lekceważenie sprawy. Zdarza się i tak, że czujemy się dzisiaj tacy niegodni i nie za bardzo mamy motywację, żeby iść do przodu. Tymczasem świętość dzieje się już dzisiaj. Ona wydarza się tu i teraz. Tak zwanych duchowych perfekcjonistów przeraża nieraz wizja zbawienia, do którego w swojej opinii, nieraz nazbyt surowej, ciągle nie dorastają. Zrażają się tym, ile ich jeszcze pracy czeka, nim staną się doskonali i zasłużą wreszcie na Niebo.

W tym kontekście bardzo podoba mi się też krótkie rozważanie o. Adama Szustaka OP, który w jednym ze swoich filmików z serii „SzustaRano” na bazie pewnego cytatu zachęcał do tego, żeby do świętości podchodzić w następujący sposób: dzisiaj postaraj się być choć trochę lepszy niż wczoraj. Analogiczne podejście w kontekście skakania na nartach prezentują nasi skoczkowie, szczególnie Kamil Stoch, który powtarza, że nie myśli o końcowym sukcesie, ale skupia się na każdym konkretnym skoku. Może czasami zamiast dumać o Niebie, lepiej zastanowić się jak tu i teraz konkretnie zbliżyć się do niego.

Wspomniany wcześniej Léon Bloy napisał też: „Wszyscy mamy do zrobienia na tym świecie tylko jedno – zostać świętymi, a do tego trzeba wiele wycierpieć”. Bardzo często w naszym odczuciu świętość kojarzy się ze wspinaczką; osiąganiem coraz wyższych stopni doskonałości. W zasadzie wszystko jest w porządku z takim patrzeniem na te kwestie, lecz paradoksalnie kryje się tu poważna pułapka. Może się bowiem okazać, że wspinając się na owe poziomy rzekomej doskonałości wcale nie wdrapiemy się do Nieba, ale na wyimaginowaną górę samouwielbienia i pychy. Jeśli w tym procesie będziemy bazować tylko na ludzkich cnotach i „zasługach”, znajdziemy się na drodze dokładnie przeciwnej tej, do której zachęca Pan Jezus w Ewangelii.

Dobrze to wszystko oddaje scena spotkania Jezusa z Zacheuszem (w innym kontekście mówiliśmy sobie o niej w czasie naszych adwentowych spotkań, pamiętacie :). Pan mówi do celnika: „Zejdź prędko” (Łk 19,5). Zdaje się przez to zachęcać: „Uniż się, zstąp w serce swojej biedy, abym ja mógł swoją mocą cię wywyższyć” (por. Łk 14,11, gdzie jest mowa o uniżaniu i wywyższaniu). Takie właśnie uniżenie stało się udziałem celnika z przypowieści o celniku i faryzeuszu (por. Łk 18,9-14). Zachęcam teraz do przeczytania tej perykopy biblijnej. Tam właśnie najlepiej widać jak ścierają się ze sobą ludzka droga doskonałości (faryzeusz) i Boska droga niedoskonałości (celnik).



Aby zyskać Boga, wpierw trzeba wszystko utracić...

Z kolei św. Paweł pisał do Filipian: „wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim – nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze” (Flp 3,8-9). To też wiele mówi, prawda?

W czasach św. Pawła wielu mniemało właśnie, że aby dostąpić zbawienia trzeba gorliwie wypełniać przepisy Prawa. Niektórzy nawet z samym Prawem wiązali moc zbawczą. Tymczasem Apostoł Narodów przy każdej okazji dawał do zrozumienia, że to tak naprawdę nie o samo Prawo chodzi, lecz Boga, który zaprasza do wstąpienia na drogę pokory i uznania swojej grzeszności, aby z Jego pomocą osiągnąć Niebo. Nie ma innej drogi, co św. Paweł podkreślił choćby w bardzo mocnych słowach: „Ale gdybyśmy nawet my lub anioł z nieba głosił wam Ewangelię różną od tej, którą wam głosiliśmy – niech będzie przeklęty!” (Ga 1,8).

„Zejść, aby się wspiąć” – oto jest jedna z głównych myśli tego rozdziału oraz całej książki, którą wspólnie czytamy. Z całą mocą podkreśla to zakończenie przypowieści o celniku i faryzeuszu: „Powiadam wam: Ten (celnik) odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten (faryzeusz). Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” (Łk 18,14) – to jest właśnie istota ewangelicznej drogi niedoskonałości, która stoi w zdecydowanej sprzeczności z pojmowanym po ludzku syndromem doskonałości, na który cierpiał faryzeusz.



„Droga duszy jest drogą wiodącą w dół...”

Dodajmy jeszcze, na co również zwraca uwagę André Daigneault, że przywiązanie do nieskazitelności na mocy skrupulatnego wypełniania Prawa może wynikać z chęci zabezpieczenia się. Innymi słowy: im więcej poszczę, modlę się i spełniam dzieł miłosierdzia, tym bardziej jestem „święty” i zasługuję na Niebo. Mniej grozi mi piekło, jak tym, którzy są mniej „święci”. Jednakże świętość to nie matematyka, tam nie zawsze 2+2=4; tam może się zdarzyć, że będąc po ludzku kompletnym zerem, można być paradoksalnie bliżej Nieba, niż ci „stuprocentowi” chrześcijanie. Ewangelia to świat paradoksów, świat na wspak, pamiętacie? Nie chodzi tu o minimalizm, ale właściwe pojęcie o tym, że zbawienie jest łaską, darem i to nie my osiągamy Niebo, ale Jezus uzdalnia nas, by miłością odpowiedzieć na Jego Miłość i wszystko czynić z miłości, a nie ze względu na Prawo. Wtedy nie pościmy i modlimy się dla szpanu, poczucia bezpieczeństwa czy ukrycia braku zaufania do Stwórcy, ale z miłości do Pana Boga i bliźnich. I o to chodzi.

Doskonale to wyraził autor „Drogi niedoskonałości”: „rana faryzeusza polega na tym, iż zabiega on o wielkość i władzę, aby zrekompensować brak zaufania do Boga i brak poczucia bezpieczeństwa, które stale każą mu szukać pierwszych miejsc przy ludziach wpływowych i pełniących władzę” (s. 33).

Idąc dalej tym tropem myślowym zerknijmy na cytat z książki Scotta Pecka, które przytoczył André Daigneault. Ukazują one ducha faryzejskiego: „Słowa „obraz”, „pozór” i „zewnętrznie” są kluczowe dla zrozumienia faryzeuszy” (s. 34 „Droga niedoskonałości). Trudno się z tym nie zgodzić.

Wreszcie dochodzimy do recepty na świętość, bardzo prostej, a o której bardzo łatwo zapomnieć, nawet w ferworze wielkopostnych postanowień i szczytnych nawet inicjatyw podejmowanych szczególnie w tym okresie. Spróbujmy wyłuskać ową receptę z kolejnego cytatu: „Największą przeszkodą dla świętości jest pycha duchowa i pewnego rodzaju faryzeizm. Niektóre osoby nigdy nie chcą uznać w sobie najmniejszego śladu słabości” (s. 34). Jaka jest zatem owa recepta? Bardzo prosta: uznać swoją słabość. Parafrazując św. Pawła można powiedzieć: świętość w słabości się doskonali (por. 2 Kor 12,9). Odważę się nawet zaryzykować stwierdzenie: dopóki w jakimkolwiek stopniu własne uświęcenie przypisujesz swojej doskonałości lub zasługom, dopóty nie możesz zostać świętym, bo święty to jest ktoś kto całkowicie polega na Bogu. Nie znaczy to, że nie mamy się starać. Mamy i temu służy szczególnie Wielki Post, ale wszystko co nam się udaje dobrego uczynić nie jest ŻADNĄ naszą zasługą, ale łaską Pana Boga. Dopóki tego nie zrozumiemy, zawsze będziemy narażeni na pewną dozę faryzeizmu.

Chciałbym zakończyć dzisiejsze rozważania cytatem wieńczącym pierwszy rozdział książki André Daigneault. Niech te słowa będą podsumowaniem i puentą: „Nie ma innej drogi oprócz małej drogi zstępowania w słabość; ta droga pozwoli nam odkryć naszą biedę jako drogocenną perłę, dla której warto sprzedać wszystkie bogactwa, byleby wejść w jej posiadanie” (s. 35).

Obejrzyjcie sobie jeszcze poniższy filmik o tym, jak pewien człowiek uznał swoją niesłychanie wielką słabość, co stało się jego drogocenną perłą. Taki jest Bóg.



Dzięki serdeczne za dzisiejsze spotkanie. Od razu zapraszam już za tydzień. Jeśli znasz kogoś, komu tego typu teksty mogłyby się przydać podeślij je. Każdy z nas może wynieść wiele dobrego z książki André Daigneault, ale może jest ktoś koło Ciebie, kto szczególnie potrzebuje takich treści; ktoś, kto może już dawno zwątpił, że z bagna, w którym się znajduje, może dostać się do Nieba. Ta książka naprawdę przynosi pokrzepienie i koi duchowe rany.

Wierzę, że nie zrażacie się stosunkowo dużą liczbą cytatów. Chcę, żeby to Duch Święty przez André Daigneault i jego książkę nas prowadził, więc często ograniczam się jedynie do słowa, kilku (no może kilkunastu ;) słów komentarza. Niech autor tej znakomitej książki będzie naszym przewodnikiem duchowym szczególnie w tym Wielkim Poście.

Bądźcie zdrowi i liczę na kolejne miłe spotkanie już za tydzień :)

Z Panem Bogiem.



PS. Biblia i Historia na Blasting News: Nie wierzysz w cuda? W Łodzi dzieje się ich wiele każdego miesiąca [wideo], https://pl.blastingnews.com/felietony/2018/02/nie-wierzysz-w-cuda-w-lodzi-dzieje-sie-ich-wiele-kazdego-miesiaca-wideo-002365341.html.

sobota, 17 lutego 2018

Wielki Post 2018 #1 Ewangelia – świat na wspak

Wprowadzenie do lektury wielkopostnej



Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica!

Właśnie rozpoczynamy cykl siedmiu minikonferencji z cyklu „Niedoskonałe minikonferencje”. To hasło nawiązuje do tytułu książki, która będzie naszą lekturą na Wielki Post 2018; oczywiście szczególnie na tym blogu tak czy inaczej bezsprzecznie podstawową pozycją jest Biblia. To chyba zrozumiałe :)

Mam nadzieję, że w każdą wielkopostną sobotę będziemy się spotykać, aby odkrywać naprawdę fascynujące treści, jakie wypływają z naszej lektury. W takim razie już najwyższy czas, żebyście wreszcie dowiedzieli się, o jaką książkę chodzi. Jest to „Droga niedoskonałości. Świętość ubogich” André Daigneault (czyta się to mniej więcej tak: ądre denio; autor jest Kanadyjczykiem, a zatem tak jak w przypadku Francuzów rozdźwięk między tym co się pisze i mówi bywa nieraz kosmiczny :) To zapalony kaznodzieja, poeta oraz ewangelizator, który dużo mówi i pisze o Panu Bogu z sobie właściwą prostotą. Tutaj znajdziecie kilka informacji o nim oraz jego książkach, które można nabyć. Tutaj natomiast, jeśli jej jeszcze nie macie możecie zobaczyć podgląd kilkudziesięciu stron.

Jeśli możecie nabyć lub wypożyczyć tę książkę to super. Jeśli nie, tym bardziej zachęcam Was do lektury rabanowych minikonferencji. Tak czy inaczej będzie mi bardzo miło, jeśli regularnie będziecie czytać treść kolejnych wpisów. I jeszcze jedna prośba: dzielcie się w komentarzach swoimi przemyśleniami na temat treści tej książki. Ubogacajmy się wzajemnie.

Nie przedłużając i tak dość solidnego wstępu (wybaczcie, to pierwszy wpis z serii, nie licząc niespodzianki na Wielki Post 2018 :) idźmy dalej.


Wielki Post jest jak wiemy czasem, który chyba jak żaden inny stwarza dogodne warunki dla nawrócenia i przemiany życia. Zaraz na początku tego szczególnego czasu słyszymy w liturgii o trzech bardzo ważnych hasłach: modlitwa, post, jałmużna, które winniśmy jak najgorliwiej wcielać w nasze życie, wypełniać każdego dnia. I bardzo, bardzo, bardzo dobrze! Jest tu jednak pewne małe, aczkolwiek bardzo realne niebezpieczeństwo, na które jakże często zwracał uwagę Pan Jezus, szczególnie w rozmowach z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. Otóż może się zdarzyć, że Wielki Post stanie się dla człowieka czasem, kiedy będzie, nawet z najszczerszych pobudek, działał tylko w myśl zasady: „szybciej, dalej, więcej, gorliwiej”, co z kolei wywinduje go na wyższy stopień doskonałości i nieskazitelności moralnej, „świętości”, która zostanie zauważona przez możliwie najliczniejsze zastępy braci, którzy będą chwalić i chwalić bez końca. Poniekąd bardzo często właśnie taki obraz świętości mamy w naszych głowach.



Popatrzcie jednak, jakie słowa przytoczył już w pierwszym zdaniu wprowadzenia w swojej książce, którą czytamy, André Daigneault: „Aby zostać świętym, trzeba dojść do takiej skrajności, do tak wielkiego unicestwienia, że pozostaje już tylko jedno: pokładać nadzieję w Panu” (s. 5; w nawiasach będę podawał strony z naszej lektury). Normalnie rewolucja! Jest to cytat z bł. o. Marii Eugeniusza od Dzieciątka Jezus, które przytoczył Daigneault. Posłuchajcie jeszcze jednego zdania z tego fragmentu: „Stan najwyższej świętości niemal zlewa się ze stanem grzesznika, który nie ma już nic i którego jedynym bogactwem jest nadzieja pokładana w Bożym miłosierdziu” (s. 5). Chciałbym Wam zacytować jeszcze inne zdania, bo każde z nich nosi w sobie pewien Boży paradoks, ale ograniczę się do słowa komentarza, bo nie będę przepisywać książki ;)

Generalnie istotą powyższych słów jest to, co często nam umyka, że świętość to nie tyle wspinaczka na kolejne etapy moralnej czystości, ale nierzadko jest drogą przez grzech, słabości, wielokrotne upadki oraz upodlenie. Paradoksalnie w stanie zupełnego ogołocenia z godności i nadziei, w obliczu niezliczonych cierpień fizycznych, moralnych czy psychicznych, nierzadko droga do świętości jest najszybsza. Wiem, brzmi to jak herezja :), ale tak po prostu jest. I nie chodzi o to, żeby teraz nagle zacząć grzeszyć ile wlezie, żeby do takiego stanu świętości się zbliżyć. Nie! Chodzi o to, żeby uznać, że nikt z nas nie jest doskonały i tak naprawdę nie o doskonałość toczy się gra, ale akt ufności, że Ty Boże możesz uczynić mnie świętym, a ja chcę odpowiadać na Twoją Miłość i współpracować z Tobą w tym dziele, aby także innych pociągać ku Tobie. Na tym trzeba się koncentrować, nieprawdaż?

Reasumując, od wielkiego grzesznika, do jeszcze większego świętego jest niedaleka droga. Przykład? Choćby Dobry Łotr. Pamiętacie wpis na jego temat? Zerknijcie tam.

Daigneault nawiązał też do swojej rozmowy z pewnym młodym człowiekiem, który był już w więzieniu, brał narkotyki, nadużywał alkoholu. Stał przed nim płacząc i rozpaczając. Kiedyś wszak chciał zostać świętym, a tutaj jego życie potoczyło się w takim, a nie innym kierunku. Jednakże jak twierdził, mimo wszystko zawsze się modlił. Czy taki ktoś może zostać świętym? Przede wszystkim o tym jest ta książka.

Autor pisze dalej: „Gdyby tak odkryć, że wspinaczka staje się podążaniem w dół, a droga doskonałości – małą drogą niedoskonałości, otwartą dla ubogich (…). Ewangelia to świat na wspak” (s. 7; to mogłoby być motto serii Boże paradoksy” :) Przyznacie chyba, że mamy do czynienia z zupełnie rewolucyjną wizją świętości, ale czy przypadkiem nie o taką właśnie świętość chodziło Panu Jezusowi, gdy jadał z grzesznikami, nie potępiał prostytutek, przemieniał ludzkie serca poranione przez różnorakie słabości i grzechy? Warto się nad tym zastanowić. Bardzo często jedyną przeszkodą dla świętości jest pycha, szczególnie duchowa: albo wynikająca z faktu, że uważam się za lepszego i potępiam tych rzekomo gorszych i złych, albo nie jestem w stanie przyjąć Bożego Miłosierdzia, bo moim zdaniem już na nie nie zasługuję lub mi na nim nie zależy, bo ja sam sobie dam radę, a Bóg „nie może” kochać kogoś takiego jak ja.

I kolejny cytat: „Nigdy nie należy zapominać o tym, że najbardziej znerwicowany spośród chorych poprzez swoją biedę i swoje cierpienie mógłby być bliżej Boga niż najbardziej zrównoważony z ludzi”. Wypisz wymaluj, scena modlitwy faryzeusza i celnika (s. 9; por. Łk 18,9-14). Jako przerywnik zachęcam Cię serdecznie do obejrzenia tego oto filmiku (bardzo krótkiego). Jest znakomity!!!




Jeśli dla kogoś powyższe kwestie są jeszcze niewystarczające odsyłam do przypowieści o uczcie (por. Łk 14,15-24). Pamiętacie, kto w konsekwencji przyszedł na ucztę, którą wyprawił pewien człowiek. Otóż byli to ubodzy, ułomni, niewidomi i chromi. A gdzie byli wtedy ci zdrowi?

Nie mają monopolu na świętość, tylko ci rzekomo sprawiedliwi, ale, jak pisze André Daigneault, „świętość musi być ofiarowywana „na drogach i między opłotkami”, gdyż Bóg chce zapełnić swoją salę biednymi i poranionymi” (s. 12). W Biblii czytamy: „Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi” (Mt 19,30).

Znacie historię Jacquesa Fescha? To morderca, którego proces beatyfikacyjny się toczy. Jest żywym dowodem na to, że niebo jest osiągalne dla każdego; dowodem na to, że dzieje Dobrego Łotra (por. J 23,39-43) powtarzają się aż po dziś dzień. Posłuchajcie proszę nagrania fragmentu dziennika Fescha, który pisał w więzieniu (filmik trwa niecałe 5 minut; warto).




Autor „Drogi niedoskonałości” cytuje też André Loufa: „Trzeba po niej (drabinie pokory) wchodzić ku górze, poniżając się, a spuszczać się w dół poprzez wywyższanie. (…) Takie poniżenie w małości i ubóstwie to dla chrześcijanina jedyna droga i cnota: innych nie ma” (s. 15). Daje do myślenia, prawda?

Dla Pana Boga nigdy dość miłosierdzia. Pamiętamy trudne słowa św. Pawła: „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5,21). Daigneault przywołał w swojej książce słowa św. Augustyna, które rzucają cenne światło na ten fragment: „Wszystko może stać się łaską, „nawet grzech”, jak mawiał św. Augustyn” (s. 16). To jest właśnie skandal Bożego miłosierdzia (odsyłam do znakomitej książki abpa Grzegorza Rysia „Skandal miłosierdzia”), że Pan Bóg potrafi nawet z największego upodlenia i beznadziei wyciągnąć człowieka. Wszak „nigdy człowiek nie będzie bardziej poraniony przez życie niż jest kochany przez Boga, nigdy!” (s. 17).

W „Drodze niedoskonałości” czytamy też słowa Marty Robin: „im bardziej puste jest naczynie, tym więcej można wlać do niego płynu; im bardziej pusta jest dusza, aby przyjmować, tym bardziej Jezus ją wyróżnia swoimi darami” (s. 18). Kochani, paradoks za paradoksem!

Na zakończenie przytoczę krótką historyjkę, którą przedstawił Daigneault. Mianowicie zdarzyło się, że pewien młodzieniec nazwał św. Franciszka z Asyżu „świętym”. A Franciszek na to: „Uważasz, że jestem świętym? A więc nie wiesz, że jeszcze dzisiejszego wieczoru mógłbym spać z prostytutką, gdyby nie wspierał mnie Chrystus” (s. 18). Mocne, ale jakże głębokie! To nie człowiek może siebie uczynić świętym, ale jedynie Bóg. A dla Boga nie ma nic niemożliwego...

To tyle na dzisiaj, moi Drodzy. Wierzę, że już za tydzień kolejne nasze wielkopostne spotkanie. Trzymajcie się ciepło. Nie zostawiam Was z jakimiś konkretnymi wytycznymi czy planami działania na ten najbliższy tydzień jak było to choćby w zeszłym Adwencie. Po prostu spróbujmy uczynić jakiś pożytek z tych naszych dzisiejszych rozważań. Dajmy swobodę działania Duchowi Świętemu. Wsłuchajmy się w Jego głos, w Jego natchnienia. Wszak to rok Ducha Świętego. Może mniej planujmy, ale po prostu żyjmy miłością i spełniajmy wolę Bożą.
Z Panem Bogiem.

Dzisiaj pochylaliśmy się nad wprowadzeniem do lektury:

André Daigneault, Droga niedoskonałości. Świętość ubogich (oryg. Le chemin de l'imperfection. La sainteté des pauvres), Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2010, s. 1-19


PS Zostawcie jakiś komentarz. Polubcie, udostępnijcie tę minikonferencję w mediach społecznościowych, jeśli uważacie, że jest w niej coś wartościowego. Ja myślę, że książka „Droga niedoskonałości” sama w sobie już jest wielka wartością.


Pamiętajcie też, proszę, o Biblii i Historii na Blasting News. Mój najnowszy artykuł: Nie wierzysz w cuda? W Łodzi dzieje się ich wiele każdego miesiąca, https://pl.blastingnews.com/felietony/2018/02/nie-wierzysz-w-cuda-w-lodzi-dzieje-sie-ich-wiele-kazdego-miesiaca-wideo-002365341.html.
Możecie mnie wspomóc nie wydając żadnych pieniędzy. Wystarczy, że przeczytacie i udostępnicie moje teksty. A i tak w ten sposób możecie uczynić gest jałmużny :) Dzięki!

sobota, 10 lutego 2018

#12 Boży paradoks Mt 22,34-40

Teolog w piaskownicy



Do napisania dzisiejszej refleksji z serii „Boże paradoksy” zachęciły mnie pewne wspomnienia z czasu studiów. Tak się składa, że w „Pochylmy się nad...” również swego czasu odwoływałem się do zapamiętanego obrazu, ale z czasów gimnazjalnych, pochylając się nad nim w nieco innym kontekście. Pamiętacie? Jeśli nie, odsyłam do tamtego tekstu. A teraz już przejdę do tej nieco świeższej kwestii.

Otóż zdarzało się na wykładach z pewnego przedmiotu, że od czasu do czasu mieliśmy problem z rozwikłaniem coraz bardziej skomplikowanych zagadnień. Wraz z przerabianiem kolejnych treści nawarstwiało się coraz więcej materiału. A już szczególnie niewesoło robiło się wtedy, jeśliby student zaniedbał jakąś porcję wiedzy z wcześniejszych wykładów. Wtedy z oczywistych względów miał twardy orzech do zgryzienia, gdy trzeba było stawić czoła nowym porcjom informacji, które w jakimś stopniu bazowały na poprzednich kwestiach. Dlatego jeśli to czytasz i jesteś uczniem lub studentem to zachęcam Cię najgoręcej jak potrafię do nauki na bieżąco, bo jeśli narobisz sobie zaległości może być niewesoło :o

Mieliśmy jednak bardzo dobrego wykładowcę (zresztą innych również), który wiedział jak nam pomóc. Czasami, nawet solidnie przygotowani, przy rozwiązywaniu jakichś kwestii brnęliśmy w coraz bardziej skomplikowane reguły, wzory, definicje; sięgaliśmy głęboko w odmęty naszej wiedzy. I zdarzało się, że to czasami niespecjalnie pomagało. Co wtedy robił wykładowca? Mówił coś arcyprostego! Wtedy kierował naszą uwagę nie na te kwestie najbardziej skomplikowane, ale nakazywał wracać do źródeł. Żeby bowiem zrozumieć coś najtrudniejszego, trzeba było powrócić do podstaw, przypomnieć sobie pewne mechanizmy, na których najlepiej zrozumieć to, co już jest naprawdę trudne. I pomagało! Podobnie jest np. ze wzorami; jeśli na początek podstawicie do niego jakieś bardzo duże i skomplikowane liczby, możecie pobłądzić, jeśli jednak nauczycie się go stosować na prostych przykładach, zobaczycie, jakie to łatwe. Jeszcze inny przykład: czasami skoczkowie narciarscy, którzy mają problem z formą, nierzadko udają się na skocznie najmniejsze, gdzie mogą przećwiczyć pewne elementy, z którymi nie radzili sobie choćby na „mamutach”. Wracają do źródeł, co pomaga im potem przełamywać pewne mankamenty.

Pamiętacie scenę biblijną, gdy jeden z uczonych w Prawie zapytał Pana Jezusa: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” (Mt 22,36)? Mistrz odpowiedział: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy” (Mt 22,37-40). Myślę, że na szczególne podkreślenie zasługuje ostatnie zdanie. Dodajmy, że Żydzi doliczyli się przynajmniej 613 przykazań w Prawie. Wyobraźmy sobie, jak w ich uszach musiało zabrzmieć wyjaśnienie Jezusa z Nazaretu, że WSZYSTKO opiera się na przykazaniu miłości. Wynika z tego bardzo ważna nauka dla nas.

Czy widzimy korelację między słowami Pana Jezusa i podejściem, które proponował mój wykładowca? Chodzi o maksymalne upraszczanie spraw, także związanych z wiarą, co pomaga w głębokim jej przeżywaniu i rozumieniu. Wydaje się, że my często komplikujemy sobie życie niepotrzebnie. Moim zdaniem lepszym teologiem nie jest ten, który tworzy coraz bardziej skomplikowane teorie, ale ten, który stara się zawsze docierać do istoty danego przykazania czy jakiegoś problemu związanego z wiarą. To dotyczy także wszystkich chrześcijan. To jest pewien paradoks, ale taka jest prawda: „mądrzejsze” i bardziej uczone teorie są nierzadko wrogiem mądrych. Serdecznie współczuję ludziom zwanym skrupulantami, którzy nieraz powodowani zaburzeniami nerwicowymi wszędzie węszą grzech i analizują z lękiem najmniejsze nawet zdarzenie pod kątem wielu praw i przykazań. Chrystus daje jednak każdemu chrześcijaninowi jasną wskazówkę, że tak naprawdę miłość się liczy. Z niej wszystko wypływa. Przykazanie miłości nie znosi dekalogu, ale pomaga go lepiej rozumieć i wedle niego żyć.

Jeśli kocham, staram się nie zabijać, nie kraść, nie cudzołożyć, bo w przeciwnym razie wyrządziłbym krzywdę Panu Bogu i bliźnim. A jeśli nawet spotka mnie to nieszczęście i zgrzeszę ciężko, nie usprawiedliwiam się, ale i nie popadam w kompletną beznadzieję, lecz po prostu idę i oddaję to Jezusowi, bo wiem, że On mnie kocha niewypowiedzianie. To wszystko.



Czy przypadkiem nie zasiadłem już zbyt wygodnie „na katedrze teologii” w moim życiu? Może trzeba, żebym przynajmniej od czasu do czasy udał się do „piaskownicy”, trochę się „pobawił” i zaczerpnął ze źródła prawdziwej prostoty?


PS Może ktoś z Was mylnie odniósł wrażenie, że niektóre z powyższych słów są skierowane przeciw teologom :) Nic bardziej mylnego! Co byśmy zrobili bez teologów? Chyba zrozumieliście sens tego wpisu. Może wypowiecie się w komentarzach?

Pamiętajcie, od pewnego czasu Biblia i Historia jest też na Blasting News. Przeczytaj (http://pl.blastingnews.com/felietony/2018/01/swiety-mikolaj-jednak-istnial-brytyjscy-naukowcy-przeprowadzili-ciekawe-badania-002292199.html) i udostępnij. Dziękuję!

Zapraszam też do lektury specjalnej serii („100+ Cudowna historia Polski”) z okazji stulecia naszej niepodległości na moim drugim blogu, poświęconej cudom w historii Polski. Myślę, że może to zaciekawić nie tylko pasjonatów historii. Odsyłam też do wpisu wprowadzającego.

Pozdrawiam i życzę udanego spędzania ostatnich dni karnawału, a już za tydzień zapraszam na pierwszy właściwy wpis z minikonferencją wielkopostną z serii „Niedoskonałe minikonferencje” (dowiecie się też, dlaczego taki tytuł ;). Oto wpis wprowadzający (niespodzianka). Serdecznie zapraszam!

sobota, 3 lutego 2018

# 11 Pochylmy się nad... 2 Mch 1,1-9

Biblijna „kardiologia”



Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica!

Cieszę się, że mam zaszczyt powitać Was we wpisie otwierającym drugi sezon serii Pochylmy się nad... Dziesięć tekstów pierwszego sezonu tego cyklu znajdziecie oczywiście w zakładce Pochylmy się nad...

Do Drugiej Księgi Machabejskiej (2 Mch) jeszcze w tej serii się nie odwoływaliśmy, toteż spieszę z kilkoma zdaniami wyjaśnienia, co to generalnie jest za księga i o czym opowiada. Jak się pewnie domyślacie, skoro istnieje 2 Mch, to pewnie jest też 1 Mch :) Oczywiście, że tak :) Natomiast już tak całkiem na poważnie trzeba przyznać, że 2 Mch nie jest kontynuacją 1 Mch, co już zapewne dla wielu nie jest takie oczywiste. Druga księga opisuje wydarzenia zawarte w pierwszych siedmiu rozdziałach księgi pierwszej, pod nieco innym kątem.

Ogólnie rzecz ujmując Księgi Machabejskie należące do ksiąg historycznych opisują losy powstania żydowskiego pod wodzą Judy Machabeusza, a potem jego braci, przeciw władzy okupacyjnej państwa Seleucydów (po części spadkobierców Aleksandra Macedońskiego). Czytamy o wydarzeniach z lat 175-135 p.n.e., a samo powstanie trwało w okresie ok. 168/167-141 p.n.e. 2 Mch, co już poniekąd zasugerowałem, obejmuje czas 15 lat.

Żydzi i protestanci nie bardzo akceptują kanoniczność 1 i 2 Mch, natomiast katolicy i prawosławni uznają je za księgi tzw. deuterokanoniczne (wtórnokanoniczne). Oznacza to, że w odróżnieniu od tzw. ksiąg protokanonicznych uznawanych przez judaizm i całe chrześcijaństwo, księgi deuterokanoniczne nie przez wszystkich są umieszczane wśród ksiąg natchnionych i często są spychane do kategorii zwanej apokryfami.

Warto jednak wspomnieć, że choćby w 2 Mch można znaleźć prawdziwe perły związane z wiarą, unikalne w Starym Testamencie i wyprzedzające niemal wszystkie księgi Starego Przymierza, twierdzenia wcale jeszcze nieoczywiste przed narodzinami Chrystusa. Wspomnijmy chociaż podstawowe: wiara w czyściec i życie wieczne oraz wiara we wzajemną pomoc żywych i umarłych. Może przy innych okazjach pochylimy się bardziej szczegółowo nad tymi kwestiami :) Zachęcam też gorąco do osobistej lektury tych ksiąg, a także wstępów do nich.

W 2 Mch 1,1-9 czytamy list przesłany przez Żydów z Ziemi Świętej do rodaków, zamieszkujących Egipt. Nie ukrywam, że w trakcie lektury tej perykopy szczególnie przemówiły do mnie słowa: „Niech Bóg udziela wam dobra i niech pamięta o przymierzu swoim, [zawartym] z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem, wiernymi swoimi sługami; niech da wam wszystkim serce, abyście czcili Go i wykonywali Jego wolę sercem wielkim i duszą ochotną; niech otworzy wasze serce dla swojego Prawa i dla przykazań, a niech sprawi pokój! Niech wysłucha waszych modlitw, niech da się wam przejednać i niech was nie opuści w złym czasie! Oto teraz tutaj modlimy się za was” (2 Mch 1,2-6).



To coś w rodzaju życzeń. Zauważmy, że w tym tekście jakoś szczególnie pobrzmiewa słowo „serce”. Być może mając w pamięci nowotestamentowych faryzeuszów Izraelici mogą nam się raczej kojarzyć z jakąś sztywnością czy mechanicznym wykonywaniem prawa. Co więcej, może lektura większej części Starego Testamentu rodzi w nas wrażenie, że najważniejsza dla Żydów powinna być skrupulatność w wypełnianiu najróżniejszych przepisów prawa. Niestety wielu ludzi poszło właśnie tą drogą w rozumieniu Prawa i dekalogu, co właśnie z wielkim zapałem Pan Jezus próbował wykorzenić z postępowania i sposobu myślenia także wielu sobie współczesnych. Jeśli zatem myślimy, że u źródeł Prawa i przykazań stała jakaś forma obsesyjnego formalizmu, to jesteśmy w wielkim błędzie! Dlatego tym bardziej popatrzmy, jak piękne przesłanie wypływa z 2 Mch 1,2-6. Jakież piękne życzenia i jakie głębokie, bo właśnie jedni Żydzi nie życzą drugim światłego rozumu, wielkiej inteligencji czy wiedzy albo też rozumienia Prawa lub nieskazitelności w jego wypełnianiu. A czego życzą? Serca i duszy ochotnej. To jest istota! Cóż za piękne zrozumienie sedna Prawa i dekalogu, czyż nie? Aż cisną się tu też słowa Pana Jezusa: „Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9,13). Podobną tematykę poruszyłem we wpisie poświęconym fragmentowi Drugiej Księgi Kronik. Jest to jednak kwestia na tyle ważna, że można by jej poświęcić pewnie osobną serię ;).

Choć do Wielkanocy jeszcze daleko, to jednak już teraz warto pomyśleć, że może fajnie byłoby złożyć innym tego typu życzenia. Co Wy na to? A może to dobre życzenia na jakąś inna okazję, np. imieniny czy urodziny. Wypowiedzcie się w komentarzach.



Czy mam już serce i duszę ochotną do odpowiadania na Bożą Miłość Miłosierną? Co robię, żeby siebie i innych prowadzić drogą umiłowania Pana i Jego przykazań sercem i duszą ochotną?