sobota, 25 listopada 2017

#4 Niespodzianka (przed)adwentowa

Już niebawem, 3 grudnia, rozpocznie się w Kościele Adwent, a zatem wyjątkowy czas. Wiemy, że wraz z rozpoczęciem tego okresu liturgicznego (trwającego od pierwszych nieszporów czwartej z kolei niedzieli, poprzedzającej Boże Narodzenie) wkroczymy również w nowy rok liturgiczny. Będzie, jak widać, dużo nowego :)



Chciałbym, żeby na Biblijnym Rabanie też powiało nowością. Już chyba od kilku tygodni chodzi mi po głowie (wierzę, że Duch Święty ma z tym coś wspólnego :) pomysł na nową, czysto adwentową, serię (w tym zakładkę) na tym blogu. Pozwólcie, że na czas tych czterech grudniowych sobót poprzedzających Gody (dawniej zdecydowanie częściej niż teraz okres od Dnia Bożego Narodzenia do Trzech Króli nazywano właśnie Godami), zrobimy przerwę jeśli chodzi o cykle Pochylmy się nad..., Boże paradoksy, Mitołamacz i Niespodzianki, a zajmiemy się czymś zupełnie nowym. Czym? Już wszystko objaśniam i tłumaczę. Nadmienię jeszcze, że ze starszymi seriami Biblijnego Rabanu wrócę chyba nie od razu po Bożym Narodzeniu, ale po zakończeniu okresu bożonarodzeniowego, w pierwszym tygodniu zwykłym. Dlaczego dopiero wtedy objaśnię pewnie we wpisie tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia. Będzie to taki mały gwiazdkowy prezent :)

Gdy już wiedziałem, że na czas Adwentu będzie jakaś nowa seria, zastanawiałem się jednak, o czym będziemy wtedy rozmawiać. I przyszło światło. Tworząc temat wyszedłem od potocznej definicji Adwentu.

Otóż chyba każde szkolne dziecko zapytane „Co to jest Adwent?” recytuje: Adwent to czas radosnego oczekiwania na przyjście Pana Jezusa. To oczywiście prawda. Jednakże tak sobie pomyślałem, że ta definicja może czasami rodzić pokusę pewnej „cukierkowej bierności”, przełamywanej co najwyżej gorączką przedświątecznych zakupów, przed którą rokrocznie księża przestrzegają. A co, jeśli popatrzymy na Adwent jako czas miłosiernego oczekiwania Jezusa na nasze przyjście, innymi słowy – na nasz, choćby najmniejszy, gest dobrej woli i miłości... Zarazem czas oczekiwania Jezusa na zwolnienie tempa naszego życia, przynajmniej w Adwencie i poświęcenia więcej czasu Jemu.

W związku z tym zrodziło się we mnie pragnienie opracowania czterech konferencji adwentowych. Nie jestem osobą duchowną, dlatego nie nazwałem ich wprost rekolekcjami ;), ale myślę, że „konferencje” to dobre określenie, choć brzmi dość dumnie. To będą raczej takie minikonferencje, zatytułowane „Cztery spotkania”. Z jednej strony taki tytuł nawiązuje istotnie do czterech sobót adwentowych, w które będą ukazywać się teksty. Z drugiej strony, a może przede wszystkim, chodzi o cztery spotkania z czterema bohaterami biblijnymi, z którymi co tydzień będziemy się kolejno spotykać. Oczywiście dzisiaj nie zdradzę, o jakie postacie chodzi. Będziecie dowiadywać się co tydzień :) Nie chcę zdradzać szczegółów, ale każda z nich będzie uczyła nas czegoś nowego na drodze zbliżania się ku Panu. Pragę, żebyśmy z tygodnia na tydzień uczyli się coraz bardziej intymnej relacji z Jezusem, którego Narodzenie wkrótce będziemy świętować. Mam wielką nadzieję, że te konferencje przygotują nas na to wyjątkowe spotkanie z Dzieciątkiem Jezus.

Będą to konferencje dla wszystkich, nie tylko dla tych, którzy żyją na co dzień blisko Pana, a może nawet przede wszystkim dedykuję je tym, którzy są daleko i nie stać ich na zrobienie tego pierwszego kroku. Wierzę, że przy odrobinie dobrej woli i Bożej łaski uczynią go już podczas pierwszego spotkania. Kolejne nasze spotkania będą dotykać coraz głębszych relacji, opartych na coraz mocniejszych więzach miłości; będą następnymi krokami do głębokiej relacji z Panem.

Wiem, że zazwyczaj mi to nie wychodzi ;), ale postaram się, żeby w miarę możności konferencje adwentowe zajmowały maksymalnie 1 stronę. No, chyba że Duch Święty będzie nam chciał powiedzieć coś więcej, jak często to czyni :)

Jak będzie wyglądało takie spotkanie? Przede wszystkim zachęcam Was na początek do takiego posunięcia: zanim rozpoczniecie właściwą lekturę wpisu i spotkanie ze Słowem Bożym, możecie zapalić świecę. Do tego można zgasić inne źródło światła w pokoju, ewentualnie mieć zapaloną lampkę prócz wspomnianej świecy. Nie jest to oczywiście czymś obowiązkowym, ale myślę, że takie posunięcie pomoże wejść w bardzo intymną relację z Bożym Słowem. Zachęcam Was gorąco! Właściwą część spotkania rozpoczniemy od modlitwy do Ducha Świętego, żeby potem przejść do lektury przynajmniej krótkiej relacji biblijnej dotyczącej danej postaci, a zwłaszcza jej relacji z Bogiem. Potem moja refleksja, zwieńczona pytaniami, może dwoma, trzema, do przemyślenia. Na koniec pojawi się małe zadanie na nachodzący tydzień Adwentu, żeby z nim pochodzić, pomyśleć, spróbować wcielić w życie. Nie zapominajmy oczywiście podziękować Duchowi Świętemu za Jego pomoc w trakcie naszego spotkania. Drugi i kolejne odcinki będą zaraz na wstępie zachęcały do podsumowania: Czy udało mi się przynajmniej minimalnie wcielić w życie założenia z minionego tygodnia i chociaż o centymetr zbliżyć się do Boga?

Myślę, że też taką charakterystyczną cechą tych minikonferencji będzie bardziej bezpośredni ich styl. Wierzę, że będzie Was wiele i wielu czytało te teksty, ale ja będę pisać odwołując się bezpośrednio do Ciebie (i do siebie oczywiście, bo to nie jest tak, że ja mam Cię czegoś nauczyć, bo jestem mądrzejszy; nie!!! To Duch Święty mówi do mnie, do Ciebie, do nas), żeby wpisać te spotkania w klimat intymnej relacji z Panem Bogiem.

Może myślisz, że takie spotkanie będzie długo trwało. Otóż wcale nie chodzi tu o długie modły. Zachęcam Cię do zatrzymania się w wirze przedświątecznych przygotowań (jeśli i tak się im nie poddajesz, to gratulacje :), na przykład w sobotni czy niedzielny wieczór i przeżycie tego spotkania z Biblijnym Rabanem. Możecie to robić indywidualnie, też super, ale jeśli siądziecie w rodzinie, np. rodzice i dzieci, będzie również cudownie!

Tyle tytułem wstępu do minikonferencji, a właściwie zamyśleń adwentowych. Pragnę generalnie, żeby mniej w nich było gadania, to znaczy tekstu, a więcej współpracy z Duchem Świętym i wsłuchiwania się w Jego głos. Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam na pierwszy odcinek naszych 4 spotkań już w ostatnią sobotę starego roku liturgicznego (pierwsza sobotę grudnia – 2 dzień miesiąca), a zatem w wigilię Adwentu, konkretnie pierwszej jego niedzieli. Skończymy w wigilię Wigilii (23 grudnia) Bożego Narodzenia. Z Panem Bogiem.


PS. :) Wraz z zakończeniem starego roku liturgicznego zamykamy pierwszy sezon na Biblijnym Rabanie; niepełny, dość krótki, bo rozpoczęty dopiero w maju, ale wierzę, że się rozkręcimy i już następny rok liturgiczny spędzimy w pełnym wymiarze czasowym. Trzymajcie się zdrowo!

sobota, 18 listopada 2017

#2mitołamacz Jak czytać Biblię? – Oto jest pytanie

O czytaniu Listu od Pana Boga, czyli Bosko-ludzka „epistolografia”




Moi Drodzy, jako że dziś trzecia sobota listopada, przyszedł czas na kolejny odcinek z serii „Mitołamacz”. Ostatnio, dość ogólnie, rozprawialiśmy o podstawowych kwestiach, związanych z prawidłowym rozumieniem tekstu Pisma Świętego (odsyłam do stosownego wpisu #1mitołamacz Duch czy litera? Szczególnie tych, którzy jeszcze nie mieli okazji przeczytać; a tych, którzy jeszcze nie wiedzą, o co biega w tej serii, zapraszam do wpisu wprowadzającego :).

Dzisiaj chciałbym, żebyśmy zatrzymali się przez chwilę nad kwestią czytania Biblii, a poprzez to jej rozumienia. Niektóre kwestie będą się zapewne powtarzały, ale położymy nacisk na nieco inne zagadnienie. Na początek kilka kwestii, częściowo dla przypomnienia: Biblia nieomylnie naucza prawd objawionych dla naszego zbawienia; Biblia nie jest jednak zbiorem żadnych prawd, ale uczy prawd zbawczych poprzez interakcję na linii Bóg – autor ludzki – tłumacz – czytający lub słuchający; na przestrzeni dziejów Kościół niejako uczy się rozumienia Biblii i choć może zmieniać się sąd Kościoła w pewnych kwestiach, dogmaty nie podlegają zmianie, ale co najwyżej rozumienie pewnych prawd; natchniony w Biblii jest nie tyle tekst, ale autor, a raczej słowa napisane przez natchnionego autora. To tyle jeśli chodzi o powtórkę lub słowa wprowadzenia. Teraz ad rem, do rzeczy.


Na przestrzeni dziejów wykształciło się wiele różnych sposobów lektury Pisma Świętego. Mamy przecież czytanie i słuchanie w czasie Mszy Świętej, rozważanie wspólnotowe poza liturgią, medytacje i wreszcie indywidualną lekturę. To są tylko najbardziej podstawowe rodzaje podejścia do Słowa Bożego. Każda z tych form może dzielić się na pomniejsze i nieco zmodyfikowane nurty.

Zatrzymajmy się teraz nad Słowem Bożym studiowanym we wspólnocie, co jest kwestią podstawową w obszarze lektury Biblii; szczególnie mamy tu na uwadze Mszę Świętą. Dochodzi wtedy do interakcji między Bogiem, przemawiającym poprzez spisane przez ludzkiego autora natchnione słowa, a wspólnotą, zebraną na modlitwie oraz słuchaniu i rozważaniu Pisma Świętego. Zauważmy, że paradoksalnie nie do końca właściwe jest podejście, gdy jakaś grupa osób pobożnie medytując nad tekstem zastanawia się tylko i wyłącznie, co Pan chce im powiedzieć tu i teraz; następuje rozeznawanie. Oczywiście tak można i trzeba, ale wspólnota musi zawsze uwzględniać najpierw istnienie innej wspólnoty, tej, do której należał i do której pisał autor natchniony. Może się zdarzyć, że jakieś zalecenie, które kiedyś było adekwatne, może nie do końca odpowiadać współczesnym realiom. Po uwzględnieniu wspólnoty pierwotnej trzeba jeszcze wziąć pod uwagę współczesny stosunek Kościoła do danego fragmentu i jego oficjalną wykładnię. Na końcu możemy wreszcie zastanowić się, co Pan chce powiedzieć nam. Istnieje zatem duża szansa, że odkryjemy jakąś prawdę, ważne jednak, żeby mieściła się ona w dość szeroko rozumianej wykładni oficjalnej Kościoła. W przeciwnym razie warto zasięgnąć opinii specjalisty w tej dziedzinie.

Rzecz jasna trzeba uwzględnić jeszcze tzw. kryteria lektury tekstu świętego, o których uprzednio trochę sobie mówiliśmy. Dla przypomnienia są to m.in.: mentalność tego kto, kiedy, do kogo (chodzi o wspomnianą uprzednio wspólnotę pierwotną) i gdzie to napisał; co autor miał na myśli, co chciał przekazać wspólnocie i nam; uwarunkowania kulturowe tamtych czasów i sposób myślenia oraz wyrażania pewnych prawd; rodzaj literacki tekstu (opowiadanie historyczne, przypowieść, alegoria, hymn, tekst mądrościowy, podanie ludowe, itp.); relacja tekstu w stosunku do całości Biblii i miejsc paralelnych (zbieżnych); co tekst poprzedza i co bezpośrednio po nim następuje; kto w tekście występuje i jaka jest jego rola, czy może kogoś symbolizuje czy uosabia (ważne przykładowo w odniesieniu do tekstów Starego Testamentu, gdzie wiele postaci i pism, zapowiada/uosabia Jezusa Chrystusa). Dodajmy, że zawodowi bibliści stosują bardziej profesjonalne nazwy na określenie powyższych zagadnień, np. kryterium czasu, miejsca, postaci, miejsc paralelnych, poprzedzających i następujących, itd., ale na nasze potrzeby wystarczą mniej naukowe objaśnienia :)

Może ktoś z was zapyta, dlaczego nasze rozważania na Biblijnym Rabanie na pierwszy rzut oka nie zawierają tak szczegółowo rozpisanych poszczególnych kryteriów i etapów lektury tekstu. Otóż są to tylko pozorne braki. Na miarę swojej wiedzy i znajomości Biblii (jak wiecie nieprofesjonalnej, ale w miarę możności podążającej za biblijną pasją) staram się to wszystko uwzględniać, choć Waszym oczom ukazuje się jakby, mówiąc brzydko, produkt finalny rozważań. Widzicie, że nie staram się trzymać tekstu kurczowo i literalnie, ale przy pomocy Ducha Świętego zabiegam o to, żebyśmy wydobyli z tekstu ukrytą, może czasami nieco zakurzoną prawdę, ale równocześnie staram się dbać, żeby to, co wyłowimy z perykopy, nie wykraczało poza oficjalną wykładnię, a przynajmniej poza ramy ustanowione przez zdrowy, chrześcijański rozsądek poparty natchnieniem Ducha Świętego, tradycją i rozeznaniem.

Oczywiście moglibyśmy przeprowadzać za każdym razem takie rozbudowane analizy, ale po pierwsze istnieją już opracowania przygotowane przez znawców tematu, do których możemy sięgnąć, a po drugie, może ważniejsze, takie obszerne dociekania byłyby chyba nieco mniej strawne. Pragnę, żeby nasze spotkania z Biblią były pełne miłości i radości Ducha Świętego, dlatego nie zmuszam Was do niemal matematyczno-logicznych opracowań (niemal jak na maturze ;), ale dzielę się z Wami tym, co „wyszło” mi z tych dociekań.


Rzecz jasna nie przeprowadzam za każdym razem na papierze analizy tekstu z uwzględnieniem kryteriów, ale staram się to mieć na uwadze, a przede wszystkim słuchać Ducha Świętego i poddawać się jego prowadzeniu. Jeśli chcecie, możemy kiedyś przykładowo w ramach Niespodzianki, zrobić taką analizę jakiegoś tekstu Biblijnego. Pożyjemy, zobaczymy, w końcu to miałaby być niespodzianka ;) Póki co odsyłam Was do zakładki Wokół Biblii i/lub do linku pod spodem, gdzie jest adres Telewizyjnego Uniwersytetu Biblijnego. W jego ramach są wykłady, gdzie znakomici bibliści przeprowadzają takie analizy w skróconej formie. Gorąco polecam!

Chciałbym jeszcze dodać, a właściwie ponowić moją zachętę w stosunku do Was, drogie Czytelniczki i szanowni Czytelnicy, abyście w komentarzach zamieszczali także Wasze natchnienia, przemyślenia w stosunku do tekstów, które proponuję w kolejnych wpisach. Oczywiście odsyłam z przyjemnością także do zakładki Świadectwa, gdzie można dzielić się swoim przeżywaniem lektury Pisma Świętego, metodami czytania czy słuchania i wszystkim, co może także ubogacić nas wszystkich, potęgując tym samym raban Bożego Słowa. A zatem do dzieła: Idźcie i głoście :)

Chciałbym jeszcze poświęcić kilka zdań indywidualnej lekturze Biblii, a szczególnie metodzie na tzw. „chybił trafił”. Czasami można spotkać się z zachętami, aby sięgać po Pismo Święte, szczególnie gdy mamy jakiś problem lub ważną decyzję do podjęcia, otworzyć Księgę (a właściwie Księgi, bo z greckiego „biblia” to księgi :) i wskazać palcem fragment, wedle którego podejmujemy potem decyzję lub coś oceniamy. Czasami nawet w ten sposób podchodzą do Pisma Świętego wspólnoty, które chcą poznać Bożą wolę.

Tutaj jednak pojawia się mały problem albo raczej może pojawić. Nie wszyscy pochwalają taką metodę, gdyż w stosunkowo prosty sposób może ona ulec skrzywieniu magicznemu. Innymi słowy: człowiek traktuje tekst jako wyrocznię i jeśli, co gorsza, nie uwzględnia tych wszystkich kryteriów, o których sobie mówiliśmy wcześniej i ostatnio, może wpakować się w niezłe tarapaty, tekst może przysłonić Boga.

Powyższy problem dobrze obrazuje pewna anegdota, oczywiście przejaskrawiona, którą kiedyś zasłyszałem, i którą w parafrazie tutaj przedstawię. Otóż pewien człowiek chcąc poznać Bożą wolę otworzył Biblię na chybił trafił i znalazł fragment o tym, jak Judasz się powiesił (Mt 27,5)... Pomyślał, że chyba coś poszło nie tak, a potem ponowił proces. Tym razem znalazł fragment: „Idź i ty czyń podobnie” (Łk 10,37). Przerażony nie na żarty postanowił raz jeszcze, ostatni, zastosować metodę na chybił trafił. A zatem pyk palcem w przypadkowe miejsce i oto fragment: „Co chcesz (inne tłumaczenia: masz) czynić, czyń prędzej” (J 13,27).

Choć to tylko anegdota myślę, że dobrze pokazuje niebezpieczeństwo związane z metodą na chybił trafił. Biblia to nie przypadek czy magia, ale żywy Bóg, Trzy Osoby Boskie. Oczywiście zdecydowanie nie jest moją intencją zniechęcać Was do takiej metody; stosujcie ją z rozwagą, ale dlaczego w przypadku poważnych wątpliwości nie sięgnąć po prostu do odpowiednich ustępów Biblii, gdzie porusza się temat, który Cię nurtuje albo obgadać go z kierownikiem duchowym. Wtedy szanse na ewentualne minięcie się z wolą Bożą zmniejszają się do minimum.

Ten wpis nie jest stricte na temat sposobów czytania Biblii, dlatego póki co odsyłam Was do stosownych stron, gdzie takowe można znaleźć. Na jednej z nich znajdziecie chyba ze dwadzieścia metod :) Może kiedyś zrobię jakiś tekst na ten temat, ale nie obiecuję. Teraz mam tylko dwie propozycje, takie od siebie, ze szczególną dedykacją: dla opornych i dla bardziej zaawansowanych w świecie Biblii. Co do pierwszej, odsyłam do stosownego wpisu #1Niespodzianka dla opornych i nie tylko. Druga rozłożona jest dość mocno w czasie, jeśli chcecie, nawet na lata. Polega na tym, że w pewnym momencie życia, najlepiej tu i teraz lub przykładowo w swoje urodziny, bierzesz Biblię i czytasz pierwszy rozdział. Każdego dnia lub przynajmniej tygodnia czytasz jeden rozdział; raczej nie więcej. Daj sobie minimum kilka minut czasu, żeby z tym tekstem pobyć, pomedytować, przemodlić, pomyśleć o kryteriach lektury :), ale nade wszystko wsłuchać się w głos Pana, który mówi do Ciebie w swoim Słowie. Zobaczysz, że po tygodniach, latach, może stać się tak, że cała historia zbawienia ukazania w Piśmie Świętym będzie się przed Tobą rysowała jako przepiękny Boży plan. Niejako będziesz uczestnikiem kolejnych etapów historii Izraela i Kościoła. Oczywiście w czasie tej lektury słuchaj Słowa Bożego także jak najczęściej we Mszach Świętych, czytaj też poza Mszą, indywidualnie czy we wspólnocie, niekoniecznie po kolei, ale nie zaniechaj przy tym systematycznej lektury księga po księdze, od Rdz do Ap. Ta metoda mogłaby się nazywać Rdzap (Od Księgi Rodzaju do Księgi Apokalipsy ;)

Możesz tę metodę zastosować na jakimkolwiek rozwoju wiedzy biblijnej jesteś, ale jest ona chyba szczególnie przydatna dla tych, których nie przerażają już opisy historyczne czy kultyczne Starego Testamentu, bo wiedzą, na czym rzecz polega i jak trzeba to czytać i rozumieć. Czytając tak, macie przedziwną szansę zasmakować rozwoju Bożego planu zbawienia, czemu służy lektura Biblii księga po księdze rozłożona w czasie, na przestrzeni tygodni czy wielu lat. Spróbujcie, może wam się spodoba. Trzeba tu być trochę cierpliwym i wytrwałym.


Dobrze, moi Drodzy, kończmy powoli na dziś ;) Wiem, że było trochę długo, ale można by jeszcze dłużej, bo to treści obszerne i myślę, że choć trochę ciekawe. Nie wolno nam się pod żadnym pozorem zrażać może nieco skomplikowanymi kwestiami i groźnie (naukowo :) brzmiącymi kryteriami. Pamiętajmy, że Bóg to przede wszystkim kochający Ojciec, a nie profesor od analizy i logiki.

Kończy się też powoli listopad. Za tydzień niespodzianka. Jak zapowiadałem już kiedyś, będzie to zupełnie nietypowa, wyjątkowa niespodzianka, a właściwie zapowiedź. Więcej póki co nie zdradzę ;) Proszę o cierpliwość. A, niech będzie! Jeśli pod tym wpisem ukażą się minimum trzy komentarze spoza bloga, od różnych osób, wpis z niespodzianką ukaże się wcześniej. Co Wy na to? :)

Teraz więc oddaję w Wasze ręce komentarze, które na razie są puste, ale może za Waszą przyczyną choć trochę się wypełnią.


Bibliografia wpisu i propozycje:

  1. Przyjaciele Miłości Miłosiernej, cykl audycji Rozumieć Biblię, cz. 2 i 3, http://www.przyjacielemm.pl/index.php/on-line;
  2. Telewizyjny Uniwersytet Biblijny, wykład: Jak czytać Pismo Święte?, http://tv-trwam.pl/film/telewizyjny-uniwersytet-biblijny-jak-czytac-pismo-swiete;

piątek, 10 listopada 2017

#10 Boży paradoks 1 J 5,14-15 i Hbr 5,7

„Jezu, Ty się tym zajmij!”



Witajcie! Dzisiaj spotykamy się dość nietypowo, bo już w piątek, a to z racji jutrzejszego Święta Niepodległości. Przy okazji zapraszam Was i zachęcam do lektury wpisu z tej okazji na moim drugim blogu #10 Historia nauczycielką życia | Wszystkie drogi prowadzą do...niepodległości?

Św. Jan Apostoł i Ewangelista jest jak wiemy autorem czwartej Ewangelii oraz Apokalipsy zamykającej Biblię. Napisał również trzy listy. Dwa wiersze zaczerpnięte z epilogu pierwszego z nich będą dzisiaj wstępem do naszych rozważań na temat kolejnego Bożego paradoksu.

Św. Jan pisze, że „ufność, którą w Nim [Synu Bożym] pokładamy, polega na przekonaniu, że wysłuchuje On wszystkich naszych próśb zgodnych z Jego wolą. A jeśli wiemy, że wysłuchuje wszystkich naszych próśb, pewni jesteśmy również posiadania tego, o cośmy Go prosili” (1 J 5,14-15). Słowa te przywołują nam na pamięć zapewnienia Pana Jezusa, jak choćby to zaczerpnięte z Janowej Ewangelii: „Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni” (J 15,7). Nie jest to oczywiście jedyny przykład zachęty skierowanej przez Pana do Apostołów i ludzi wszystkich czasów (por. np. Mt 7,7-11; J 16,20-23).

Na bazie tego co zostało powiedziane, ktoś może już wyłowił zagadnienie mieszczące się w kategorii Bożych paradoksów – Jak to w końcu jest? Pan Jezus obiecał, że spełni wszystko o cokolwiek go poprosimy? A jeśli to o co proszę nie jest zgodne z Jego wolą, to mnie nie wysłucha... A zatem Bóg zaspokaja wszystkie prośby czy nie?

Zarysowana sprawa w swej istocie jest niezwykle głęboka i tajemnicza, a z drugiej strony fascynująca poprzez swą prostotę. Wielu z nas może ciągle jeszcze postrzega Boga jako kogoś, kto spełni wszystkie zachcianki i zrealizuje każdą potrzebę. Przykładowo ja mu dziś w swojej łaskawości odstąpię pięć minut czasu z mojej doby na modlitwę, a On automatycznie (?) sprawi, że wygram pięć milionów złotych na loterii. Ja mu to, On mi to – taka ziemsko-niebiańska transakcja. Zauważmy jednak, że Jezus, oprócz swojej woli, stawia też inny warunek, z którym już powyżej się spotkaliśmy: „jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was...” – wtedy dopiero możemy liczyć na przychylność Boga w stosunku do naszych próśb. Jeśli staramy się na co dzień żyć w bliskości z Jezusem (nie znaczy to bynajmniej, że musimy być doskonali) i dokładamy starań, aby żyć w zgodzie z Jego przykazaniami, jeśli coraz bardziej poznajemy Jezusa, wówczas także nasze prośby przybierają nieco inną, bardziej dojrzałą postać. Wtedy już nie jesteśmy jak dzieciaki, które dąsają się na Tatusia, bo ten nie chciał im kupić worka cukierków. Wtedy już wiemy, że Tatuś przewidział przyszłe problemy z zębami z powodu nadmiaru cukru i następnym razem nie nalegamy na zakup cukierków, ale zdajemy się na wolę Tatusia, który wie co nam kupić, co jest w danym momencie dla nas najlepsze. Poznając Tatusia coraz bardziej i kochając Go mocniej prosimy, żeby może kupił nam świeże jabłka, co bardziej wyjdzie nam na zdrowie. I o dziwo Tatuś się zgadza...

Takie „o dziwo” towarzyszy nam może nieraz, gdy czytamy żywoty jakichś świętych, którzy może gdzieś się tam pomodlili i właśnie o dziwo ktoś odzyskał zdrowie lub Pan Bóg w wyjątkowy sposób zadziałał na skutek ich modlitwy. Z czego to wynika? Otóż wydaje mi się, że taka święta lub święty opierali swoją modlitwę na trzech głównych fundamentach, co i dla nas jest doskonałą wskazówką. Po pierwsze wierzyli, że to, o co proszą, jest dobre (np. modlili się o czyjeś zdrowie, a nie o to, żebym miał lepsze auto niż sąsiad...); po drugie prosili z dziecięcą ufnością i wiarą, że zostaną wysłuchani, o ile (po trzecie) ich prośba zgodna jest w Bożą wolą. Zauważmy, że jeśli podchodzimy do modlitwy w takiej właśnie postawie, ZAWSZE jesteśmy wysłuchani, bo zawsze poddajemy się w modlitwie Bożej woli.



Spośród wszystkich próśb, jakie możemy zanosić do Pana Boga, jest jedna szczególna – to modlitwa za grzeszników i, co się z tym wiąże, o zbawienie wieczne dla siebie i innych. Czy może być coś bardziej zgodnego z wolą Bożą jak zbawienie dusz? A skoro jeszcze prosimy o nie w pokorze i z wiarą, że otrzymamy, cóż stoi na przeszkodzie, abyśmy zostali wysłuchani? Jedynie nasza wolna wola...

Słyszałem, jak pewien ksiądz wspominał w kazaniu, że modlitwa o czyjeś nawrócenie jest zawsze wysłuchana. Potwierdził to najwyższy Autorytet, sam Pana Jezus Miłosierny, mówiąc do św. s. Faustyny: „Zawsze Mnie pocieszasz, kiedy się modlisz za grzeszników. Najmilsza Mi jest modlitwa – to modlitwa o nawrócenie dusz grzesznych; ... ta modlitwa jest ZAWSZE wysłuchana” (Dz 1397). Taka obietnica może się komuś wydać dziwna, bo mąż nadal wraca do domu nietrzeźwy i robi awantury pomimo kilku lat modlitwy żony; syn stacza się na dno, pomimo usilnych błagań i modlitw matki; córka nie chce zerwać znajomości z żonatym mężczyzną... Na te wszystkie bolączki jest jeden bardzo prosty sposób – Jezu, Ty się tym zajmij!

Na koniec dzisiejszych rozważań proponuję zatrzymanie się nad tą prostą modlitwą serca – Jezu, Ty się tym zajmij. Została ona przekazana przez samego Jezusa niejakiemu ks. Dolindo Ruotolo, o którym z wielkim szacunkiem wypowiadał się nawet św. o. Pio. Znam słowa tego krótkiego aktu zawierzenia już od dość dawna, ale na fragmenty pism wspomnianego kapłana natknąłem się w najtrudniejszych chwilach mojego życia, gdy odchodziła z tego świata moja ukochana Mamusia... Gorąco zachęcam do zapoznania się przynajmniej z wycinkiem pism Sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo (http://www.parafiaolszanka.pl/?akt-zawierzenia,63).

Generalnie w przesłaniu do ks. Ruotolo Jezus kładł nacisk na bezgraniczne zawierzenie się Jego woli, szczególnie w chwilach największych doświadczeń. Paradoksalnie (nasze ulubione słowo serii), największe pole do działania dla Jezusa otwiera się nie wtedy, gdy pełni trwogi i żalu przedstawiamy Panu na modlitwie bardzo długą listę naszych bolączek, gdy niemal rozkazujemy Bogu by uczynił tak i tak, a jednocześnie modlimy się „bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi”... Jezus może działać największe cuda dopiero wtedy, gdy wszystko mu oddajemy i zawierzamy i prosimy, by On się tym zajął (pamiętacie, jak Bóg działał, gdy król Jozafat udawał się na wojnę?). Taka postawa jest z jednej strony pełna dziecięcej prostoty i zaufania, a z drugiej, nie łudźmy się, wymaga nie lada heroizmu... Sam z doświadczenia wiem, jak trudno jest poddać się Bożej woli, bez granic i zastrzeżeń, zwłaszcza w obliczu wielkiego cierpienia. Pamiętam, jak trudno było mi tak po prostu zawierzyć Jezusowi, gdy umierała Mamusia... Czysto po ludzku człowiek zrobiłby właściwie wszystko, żeby ukochana osoba żyła... Jakże trudno tak na maksa zaufać Bogu, a tylko wtedy może wstąpić w serce prawdziwy pokój i radość... Wtedy Bóg może zrobić wszystko, nawet sprawić cud... On wie najlepiej, co jest najlepsze w danej sytuacji...

Pamiętamy, że nawet Jezus, Bóg-Człowiek, prosił Ojca w Ogrójcu o oddalenie kielicha cierpienia. Jednakże poddał się woli Bożej z miłością i uległością. I rzeczywiście wtedy dokonał się największy cud w historii, cud odkupienia człowieka. Wtedy ujawniła się w pełni Boża moc. Autor listu do Hebrajczyków napisał nawet: „Z głośnym wołaniem i płaczem za dni ciała swego zanosił On [Pan Jezus] gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości” (Hbr 5,7). Jak to został wysłuchany? Tak, choć to Boży paradoks, został wysłuchany, bo przecież pomimo prośby doraźnej o oddalenie cierpienia modlił się przede wszystkim, żeby stała się wola Ojca, nie Jego, i tak też się stało. Poza tym ostatecznie Jezus przez zmartwychwstanie pokonał śmierć, odnosząc bezwzględne zwycięstwo nad cierpieniem.


Czy potrafię się modlić z ufnością i poddaniem się woli Bożej nade wszystko? Kim jestem na modlitwie: rozkapryszonym dzieciakiem czy kochającym dzieckiem Boga, które całkowicie ufa Tatusiowi? Co we mnie przeważa: lęk o siebie, o bliskich, o jutro czy pokój i radość z faktu, że czuwa nade mną Ten, Który wie czego mi potrzeba (por. Mt 6,25-34)?

sobota, 4 listopada 2017

#10 Pochylmy się nad... Rdz 19,1-29

Pochwyceni przez Boga


Wiem, Kochani, że w serii „Pochylmy się nad...” dość często sięgamy po premierową księgę Biblii, czyli Księgę Rodzaju, jednakże chciałbym Was dzisiaj zaprosić do pochylenia się nad 19 jej rozdziałem, konkretnie nad wersetami od 1 do 29. Pewnego razu słuchając tego fragmentu jako czytania mszalnego, szczególnie poruszyło mnie jedno zdanie – jeden wiersz; ale po kolei.

Po pobieżnej lekturze fragmentu 19 rozdziału możemy nawet nieco się zgorszyć. Przynajmniej może pojawić się w naszej głowie jakiś mały niesmak. Ktoś może zapyta: „O takich „brzydkich” rzeczach też piszą w Piśmie Świętym”? (nawiasem mówiąc tego typu zagadnienie nadaje się szczególnie do nowej, powakacyjnej serii Biblijnego Rabanu, czyli „Mitołamacza”, gdzie próbujemy zmierzyć się z zarzutami względem Bożego Słowa i uczymy się jak czytać i rozumieć Biblię). Czytamy tam bowiem, że do Lota, bratanka Abrahama, mieszkającego wraz z żoną i córkami w Sodomie, przybywają starzy i młodzi mieszkańcy miasta i wysuwają niecne żądania – chcą, aby Lot wydał im dwóch gości, którzy nieco wcześniej do niego przyszli, żeby „mogli z nimi poswawolić!” (Rdz 19,5). Chyba wiemy, o jakie swawolenie chodzi... To obrazuje totalne zepsucie moralne mieszkańców Sodomy. Jednakże owi goście bratanka Abrahamowego nie są zwykłymi ludźmi, lecz wysłannikami Pana (aniołami) i przybyli do miasta w bardzo konkretnym celu – aby dokonać na nim pomsty Bożej. Moglibyśmy tutaj strzelić mały wykładzik na temat wszelkich wynaturzeń moralnych, szczególnie seksualnych, w kontekście analizowanego fragmentu, ale dzisiaj wczytajmy się w opis... Bożego Miłosierdzia.

Ktoś może teraz chciałby zwrócić mi uwagę: „Zaraz, zaraz, my chyba mówimy o dwóch różnych tekstach. Gdzie Ty masz napisane o Miłosierdziu Bożym w tekście, który aż niemal przeraża strasznością kary Bożej względem Sodomy i Gomory”. Spokojnie, ciągle mam na myśli 19 rozdział Księgi Rodzaju.
Bóg zawsze pragnie uchronić człowieka przed wielką ruiną, przede wszystkim moralną...

Otóż goście Lota w cudowny sposób zażegnali niebezpieczeństwo ze strony mężczyzn sodomskich (porazili ich ślepotą), ale bratanek Abrahama znajdował się w jeszcze większym niebezpieczeństwie – przecież niebawem miasto, w którym przebywał z rodziną, dosięgnie straszliwa kara. Toteż Boży wysłańcy przynaglali go do ucieczki. Co ciekawe, już zaczynało świtać, a Lot zwlekał, nie spieszyło mu się. I w tym momencie pojawia się moim skromnym zdaniem, jeden z najpiękniejszych opisów Bożego Miłosierdzia w Biblii, a już przynajmniej w Starym Testamencie. W wierszu 16 czytamy: „Kiedy zaś on (tj. Lot) zwlekał, mężowie ci (tj. goście-aniołowie) CHWYCILI go, jego żonę i dwie córki za ręce – Pan bowiem litował się nad nim – i wyciągnęli ich, i wyprowadzili poza miasto”. Gdybym to ja sobie ubzdurał taką interpretację moglibyście polemizować, jasne, ale to sam Duch Święty subtelnie nakłania nas do takiego toku rozumowania we wspomnianych słowach – „Pan bowiem litował się nad nim”. Czyż to wszystko nie jest piękne? Pan nie zapomina o jednym człowieczku i jego rodzinie; Jego wysłańcy do rana zwlekają z wymierzeniem kary miastu; do świtu robią wszystko, żeby Lota uratować. I gdy nawet to nie przynosi zamierzonego skutku, siłą wyprowadzają ich z miasta zagłady. Pan już wcześniej mógł powiedzieć: „Ach, ty Locie. Co cię będę namawiał i namawiał. Giń razem z innymi”. Nie, nie, nie!!! Ekonomia Bożej Miłości Miłosiernej jest inna – On robi wszystko, żeby nas ratować z najgorszych opresji, szczególnie tych najpoważniejszych – duchowych. W tym opisie ukryta jest też jakoś tajemnica wolnej woli człowieka i Bożej Opatrzności. Może tu jest klucz do zrozumienia tego zagadnienia? Może czasami Bóg musi mocniej zainterweniować pozornie łamiąc wolność człowieka, ale to wszystko dla jego dobra?

Słuchając tego fragmentu tak sobie pomyślałem, jak to dobrze, że Pan Bóg czasami wkracza niemal siłą w życie człowieka, dla jego dobra. Niejednokrotnie może się wydawać, że nie potrzebujemy Boga i Jego Miłości, sami sobie poradzimy i tak siedzimy do upadłego w „Sodomie”, która lada moment się zawali. Czasami w takich sytuacjach Pan wkracza z wielką mocą i niejednokrotnie może dopiero w Niebie okaże się, z jakich opresji uratował nas Bóg, posługując się pozornie dziwnym i niezrozumiałym zdarzeniem. Czasami jedni doświadczają przykładowo jakiejś poważnej choroby, inni tracą nagle pracę, a jeszcze innym np. upada dobrze prosperujący biznes. Są to zdarzenia, na które trudno nie zareagować wyrzutami i gniewem w stronę Pana Boga. A może dzięki tej chorobie Pan sprawia, że osoba zbliża się do Niego, a będąc zdrową utraciłaby życie wieczne, brnąc w grzechy (rzecz jasna w żadnym wypadku choroby nie uznaję tylko i wyłącznie jako wyraz kary Bożej, bo to byłoby absolutnie niedorzeczne i sprzeczne z nauczaniem Kościoła)... A może osoba pozostając dalej na stanowisku pracy, poznałaby kochankę lub kochanka, i zgubiła swoją duszę... A może wielki biznes przerodziłby się w pasmo oszustw i nieczystych zagrań (choć oczywiście biznes może i powinien służyć pięknym celom i oby tak pięknie zawsze było; bynajmniej nie zniechęcam, ale zachęcam do rozpoczynania własnej działalności gospodarczej i przedsiębiorczości, oczywiście na etycznych zasadach:)... Tylko Pan to wie.


Lot i jego córki uciekają z Sodomy (z tyłu żona Lota), Rdz 19,17, ilustracja z "Sunrays" opublikowana w 1908 r. przez Providence Lithograph Company;

Słyszałem raz na kazaniu o pewnym małżeństwie, w którym mąż został uprowadzony przez Niemców w czasie II wojny światowej. Żona rozpaczała i wprost nie mogła w to uwierzyć. Po latach mąż wrócił. Okazało się, że na kolejny dzień po uprowadzeniu planował... zostawić żonę; już był nawet spakowany. To dziwne na pozór wydarzenie sprawiło, że jego miłość do żony odżyła. Nie chodzi tutaj rzecz jasna o to, że Niemcy okazali się nagle aniołami z Księgi Rodzaju...To jest może nie do końca związane z dzisiejszym tematem, bo akcentuje poniekąd to, że Bóg nawet z wielkiego zła może wydobyć większe dobro (o tym na moim drugim blogu w stosownym wpisie), ale widzimy, że Pan posługuje się czasem pozornie niezrozumiałymi wydarzeniami, aby nas ustrzec przed czymś jeszcze gorszym...

Na koniec odsyłam Was do przepięknego kazania o. A. Pelanowskiego (to jest dopiero jeden z Mówców przez duże „M”), gdzie jest mowa o nieco podobnym zdarzeniu:

Odsyłam też do lektury słynnego targowania się Abrahama z Panem Bogiem, które także dotyka tajemnicy wielkiego Bożego Miłosierdzia (Rdz 18,22-33).

I jeszcze refleksja ukryta w pytaniach:

Czy modlę się czasami, żeby Pan Bóg poprzez swoich wysłanników lub jakieś zdarzenie, „chwycił mnie, wyciągnął i wyprowadził” poza obszar/sferę grożącą wielkim niebezpieczeństwem zwłaszcza dla duszy? Czy pozwolę „chwycić się” Bogu?