sobota, 15 lipca 2017

#4 Pan Bóg w Kościele (czyli w drugim człowieku) – wakacyjna opowieść

Nietypowy wolontariusz


Przeżywamy kolejny wakacyjny weekend, a dodatkowo przypada dzisiaj 607 rocznica bitwy pod Grunwaldem; to tak na marginesie :) Ostatnio (#3 Pan Bóg w Kościele (czyli w drugim człowieku)) było m.in. o wolontariacie misyjnym, to i dzisiejsza historia dotyczyć będzie spraw misyjnych. Zapraszam na następną opowieść!


Pewnego razu, w trakcie urlopu wakacyjnego, jakiś misjonarz jechał sobie późnowieczorną porą do domu, wracając z diecezjalnego spotkania misjonarzy. Było już dość ciemno, choćby z powodu nowiu Księżyca.

Gdy kapłan tak sobie jechał i rozmyślał, nagle gwałtownie skręcił w lewo, bo zauważył coś leżącego na jezdni. Zatrzymał się, wysiadł z auta i dostrzegł, że tym „czymś” był człowiek. Okazało się, że zbyt obfite spożycie alkoholu doprowadziło go do drzemki w najmniej adekwatnym do tego miejscu. Niewiele brakowało, a doszłoby do nieszczęścia.

Zbudzony przez księdza, delikwent jakoś przy jego pomocy powstał na nogi i jakimś cudem wsiadł do samochodu. W trakcie jazdy trudno było cośkolwiek od niego wyciągnąć, gdyż po prostu jego stan uniemożliwiał normalną komunikację. Ksiądz nie dowiedział się nawet, gdzie pasażer mieszka, a nie znał go. Postanowił zatem zawieźć go do swojego domu, aby tam przenocował. Rodzina kapłana mocno się zdziwiła przybyciem takiego gościa, ale jakoś udało się przygotować mu kanapę do spania w małym pokoiku. Widziano w nim tego, komu pomógł ewangeliczny Samarytanin (por. Łk 10,30-37).

Tego wieczoru gościła jednak u nich pewna sąsiadka, która widząc nietypowego gościa, wielce się oburzyła:

- Księże kochany, a cożeś ty za włóczęgę śmierdzącą nam tu przyprowadził. Takiego wykopać daleko i pozwolić, żeby se dalej pił swoją wódeczkę.

Nim ksiądz zdążył powiedzieć jakiekolwiek słowo na usprawiedliwienie gościa, ten nagle jakby nieco oprzytomniał i plączącym się językiem wymamrotał:

- He, babuniu! Ja nie włóczęga śmierdząca. Ja Pana Jezusa grałem... Ja jestem aktorem... Byłem aktorem, znaczy się...

Wszyscy na moment zaniemówili, po czym słychać było cichy śmiech i rozbawienie takim wyznaniem biednego pijaczyny. Najgłośniej roześmiała się się sąsiadka i krzyknęła:

- Ty, Pana Jezusa? Ty Go lepiej nie obrażaj, pijaczku! Bredzisz na całego! Jeszcze za aktora się podajesz? Ha, ha, ha!

Rozmowę przerwał ksiądz:

- Może zaprowadzę już pana do spania, a jutro więcej się dowiemy.

Jak powiedział, tak zrobił. Tej nocy misjonarz zasnął bardzo późno. Długo myślał o tajemniczym gościu i jego wyznaniach.

Nazajutrz z rana między księdzem i tajemniczym gościem wywiązała się niezwykła rozmowa. Pijaczyna wprost nie mógł uwierzyć, że ktoś zaproponował mu podwiezienie i jeszcze zapewnił nocleg. Po początkowej frustracji i chęci jak najszybszego opuszczenia domu w wiadomym celu (potrzeba następnej dawki alkoholu...), nieznajomy nieco się uspokoił. Gdy siostra księdza przyniosła śniadanie dla gościa, początkowo nie chciał jeść. Jednakże będąc już sam na sam z księdzem i posiliwszy się nieco, coś w nim pękło... Zaczął ronić łzy, a nawet rozpłakał się jak bóbr. W trakcie bardzo osobistej rozmowy nieznajomy pokazał księdzu zmiętolony dyplom ukończenia studiów aktorskich, który nosił w małym woreczku na szyi pod ubraniem.

Szczególnie jedna rzecz nie mogła się pomieścić w głowie misjonarza – otóż okazało się, że nieznajomy to w rzeczywistości znany aktor filmowy, który rzeczywiście zagrał rolę Pana Jezusa w głośnej ekranizacji Ewangelii. Sława odbiła się jednak czkawką w jego życiu – zepsucie moralne, pieniądze, używki i w konsekwencji... wrak człowieka, który włóczył się po Polsce i przywędrował aż w te strony. Tak w ogóle to nigdy nie był zbyt pobożnym człowiekiem, a grając Jezusa liczył właściwie tylko na chwałę i zysk. Szok! Niedowierzanie! Brak słów!

Po rozmowie ksiądz objął „Pana Jezusa”, a pijaczyna rzucił się w ramiona „Pana Jezusa”... (tutaj mała wakacyjna zagadka – napiszcie, proszę, w komentarzach, jak rozumiecie powyższe zdanie w kontekście poprzedniego wpisu :).

Minęło kilka tygodni. Ksiądz misjonarz musiał już wracać na swoją misję. Tym razem jednak towarzyszył mu jeszcze ktoś – to ów były aktor i pijaczyna, który z pomocą księdza i jego rodziny (a przede wszystkim dzięki łasce Bożej), powrócił do w miarę normalnego życia; przede wszystkim rzucił picie i przez kilka tygodni przygotowywał się do... wyjazdu na misje jako wolontariusz, aby pomóc księdzu i odnaleźć ponownie utracony sens swojego życia. Początkowo nie chciał przyjąć propozycji kapłana, ale niebawem dał się namówić i oto teraz obaj wylądowali już w Afryce.

Wolontariusz został bardzo ciepło przyjęty przez parafian na misji i już po kilku dniach dał się poznać jako bardzo utalentowany i niezwykle gorliwy człowiek. Wykorzystywał także swój wielki talent aktorski do pracy szczególnie z dziećmi i młodzieżą, powołując nawet do życia teatr misyjny, który uświetniał m.in. obchody Bożego Narodzenia i wiele innych uroczystości w parafii i nie tylko.

Któregoś dnia wolontariusz wybrał się skuterem na jedną z wiosek, aby podrzucić tamtejszej bardzo biednej ludności nieco pożywienia. Wszedł do jednej z chatynek i obdarował świeżą strawą pewną staruszkę, która bardzo go polubiła, bo przybywał tu mniej więcej kilka razy na miesiąc. Gdy już się z nią pożegnał i miał odchodzić, ona jeszcze złapała go za rękę i powiedziała w swoim języku (znanym już oczywiście wolontariuszowi) z uśmiechem na twarzy:


- Jak patrzę na ciebie, to nie jesteś na twarzy podobny do Pana Jezusa, którego na obrazkach pokazywał mi wiele razy ksiądz misjonarz. Jednak jak patrzę na twoją dobroć i serdeczność, to czuję się, jakby sam Pan Jezus do mnie przychodził.

Wolontariusz popatrzył na nią ze zdziwieniem i nie wytrzymał: zalał się rzewnymi łzami, ucałował staruszkę i wyszedł z jej domku.

Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał i pomyślał sobie, że kiedyś grał Pana Jezusa jako aktor i może na twarzy był do niego podobny, ale to była tylko sztuczna charakteryzacja; w sercu był daleko od spraw Bożych. Teraz z kolei jego twarz nosi już znamiona alkoholizmu i w niczym nie przypomina Jezusowego Oblicza z różnych wizerunków. Jednakże czyny wolontariusza i serce zespolone są mocno z nauczaniem Mistrza z Nazaretu, którego poznawał coraz bardziej sięgając często po Biblię.
Z coraz większą gorliwością oddawał się pracy misyjnej i przez wiele lat wzrastał w świętości stając się coraz bardziej doświadczonym i uznanym misjonarzem.


Czy w alkoholiku, krętaczu, żebraku dostrzegam potencjalnych świętych i co robię, żeby pomóc im postawić pierwsze kroki na drodze do świętości?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz