środa, 19 lipca 2017

#5 Pan Bóg na górze

„Od Bałtyku po gór szczyty, Kraj nasz płaszczem Jej okryty” – śpiewamy w Maryjnej pieśni podczas majówek, ale nie tylko. Innym razem intonujemy z kolei – „Po górach, dolinach rozlega się dzwon”. Te dwa krótkie urywki stanowią bardzo prostą lekcję polskiej geografii, której od najmłodszych lat nas uczono, że u góry (w sensie na północy) na mapie jest Morze Bałtyckie, a na dole (to znaczy na południu) są góry. Poza tym przyglądając się mapie ogólnogeograficznej Polski (przepraszam za niezbyt wakacyjne sformułowania rodem ze szkoły...) naszym oczom jawią się barwy takie jak m.in.: brąz (oznacza góry), żółcień (wyżyny), zieleń (niziny) i wreszcie błękit (jeziora, rzeki, Bałtyk, itp.).

W tym miejscu nasuwa mi się wspomnienie z wczesnych lat szkolnych, gdy na naszej klasowej prostej mapie Polski z podpisami ważniejszych miast czy rzek (trzymającymi się dzięki magnesom) często panował nieporządek. Ilekroć pani sama lub z naszą pomocą poustawiała wszystko prawidłowo, po przerwie jedno uderzenie piłki potrafiło diametralnie odbić się na polskiej geografii... I tak Wisła stawała się Odrą, a Kraków nagle przenosił się gdzieś na północ. To takie małe wspomnienia...

Po co o tym wszystkim piszę? Otóż trzeba przyznać, że owe góry, doliny, jeziora, morza itd. to potencjalne miejsca docelowe, gdzie spędzamy wakacje. Dzisiaj zapraszam Was na wirtualną lub raczej duchową wycieczkę w góry. Nie chodzi tu jednak tylko o góry jako takie, ale o wszystkie te miejsca, gdzie jesteśmy trochę wyżej, gdzie odcinamy się od nizin i wznosimy się (nie tylko w sensie czysto fizycznym) ponad pewną przeciętność. Zaliczyć tu można wszelkiego typu wzgórza, wzniesienia, pagórki itp. Być może następnym razem wybierzemy się do któregoś z innych wspomnianych miejsc (np. nad morze) albo zaproponuję Wam (albo inaczej zachęci mnie i Was do tego Duch Święty) jakąś inną lokalizację. A zatem ruszajmy w drogę!

Góra to coś szczególnego w świecie Biblii. Czytając Świętą Księgę napotykamy wiele gór zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie, np. Nebo, Synaj (zwany też Horebem), Garizim czy może nawet bardziej znane Oliwna i Tabor. Nie jest moją intencją, żebyśmy tutaj dokonali szczegółowej analizy i głębokich teologicznych dociekań dotyczących wydarzeń i zjawisk połączonych z wymienionymi nazwami, ale abyśmy podążając może wakacyjnymi szlakami górskimi lub organizując pola namiotowe na górskich polanach, spróbowali doświadczyć czegoś niezwykłego, odkrywając obecność Pana Boga w tych niezwykłych miejscach.

Myśląc nad dzisiejszym wpisem nasunęły mi się dwie refleksje, które może warto sobie uświadomić wypoczywając w górach.

Pierwsza z nich dotyka nieco tajemniczego opisu z Pierwszej Księgi Królewskiej, gdzie jest mowa o tym, jak prorok Eliasz rozmawiał z Panem Bogiem, przebywając na Bożej górze Horeb (por. 1 Krl 19). Zanim do tej rozmowy doszło, najpierw prorok był świadkiem nadchodzącej ogromnej wichury, siejącej spustoszenie i grozę. Po tym jednak opisie pojawia się sugestywne zdanie: „ale Pan nie był w wichurze” (1 Krl 19,11). Potem nastąpiło trzęsienie ziemi, po którym z kolei pojawił się jakiś tajemniczy ogień. Za każdym razem autor księgi informuje nas, że „Pan nie był” w tych zjawiskach. Czytając opisy choćby nadania prawa Izraelitom na Synaju (por. Wj 19) lub wcześniejsze powołanie Mojżesza (por. Wj 3), moglibyśmy sobie pomyśleć, że Pan Bóg może powinien jednak być w wichurze, trzęsieniu ziemi lub w ogniu, co byłoby bardziej odpowiednie do Jego potęgi i majestatu. A tymczasem w 1 Krl czytamy dalej: „A po tym ogniu – (nastał) szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty” (1 Krl 19,12-13). Myślę, że na szczególną uwagę zasługuje to, iż Eliasz usłyszawszy dopiero łagodny powiew wyszedł, aby rozmawiać z Bogiem, nie wcześniej. Czy wynikało to z lęku? Pewnie też, ale kluczowe było chyba coś innego – Eliasz żył w bliskiej przyjaźni z Bogiem i potrafił rozpoznać Jego przyjście. Tam, gdzie wielu widziałoby tylko grzmoty i błyskawice, on widział więcej, głębiej.

Podobnie rzecz miała się z przyjściem Pana Jezusa. Tam, gdzie większość chciała widzieć Mesjasza jako potężnego wybawcę spod rzymskiej okupacji, tylko ci patrzący oczyma wiary widzieli Zbawiciela w małym dzieciątku, a później synu cieśli z Nazaretu, który nawoływał do pokory i prostoty.

Czego uczy nas to zdarzenie i postawa proroka Eliasza?

W czasie wakacyjnych wycieczek nie powinniśmy rozwodzić się tylko nad potęgą i majestatem objawiających się na takiej czy innej górze, zwłaszcza tej szczególnie wysokiej. To jest piękne i wiele mówi o Bożej potędze, ale być może kluczowe jest coś innego. Wędrując, dostrzegamy także malutkie żyjątka górskie, często niepozorne, lecz cudowne kwiaty, urokliwe krzewy czy inne mało widoczne na pierwszy rzut oka górskie detale. Czasami Pan Bóg bardziej wymownie przemawia nie poprzez to, co wielkie i potężne, ale małe i niewiele znaczące (jako, że to taki Boży paradoks, niezmiennie zachęcam do lektury „Bożych paradoksów” (Boże paradoksy), ale nie zapominajcie również o pochylaniu się nad... (Pochylmy się nad...); nowe wpisy z tych serii pewnie po wakacjach).

Potrzeba nam zatem postawy Eliasza, który rozpoznał Pana w łagodnym powiewie i wyszedł z Nim porozmawiać. Te niepozorne górskie istoty będą jeszcze bohaterami „Pana Boga na wakacjach”, ale już w nieco innym kontekście. Zachęcam do lektury.

Spośród wielu biblijnych opisów, w które wpisane są góry, chciałbym na koniec tego odcinka zaprosić Was do lektury Łk 6,12-19. Jest tam mowa o powołaniu 12 Apostołów. Ktoś powie: Słyszałem/czytałem ten tekst już ze 100 razy! Ja pewnie też... Jednakże Duch Święty nawet za 101 razem może nam coś ciekawego wrzucić go głowy; otóż w kontekście tych naszych gór chciałbym podkreślić znaczenie wiersza 12: „W tych dniach (Jezus) udał się na GÓRĘ, aby się pomodlić. Całą noc spędził na modlitwie z Bogiem”. Potem jak wiemy Jezus oficjalnie przypieczętował wyborem grono apostolskie, po czym zeszli razem na równiny i ten fragment Ewangelii kończy się ważną wzmianką: „Cały tłum starał się Go dotknąć, bo moc z Niego wychodziła i uzdrawiała wszystkich” (wiersz 19).

Jak się to wszystko ma do naszego życia? Tak sobie myślę, że warto mieć w swoim życiu taką „górę”, może nawet w sensie bardziej dosłownym (np. pobliskie wzniesienie, przytulny pokoik w górnej kondygnacji domu, itp.). Na tę „górę” powinniśmy się zawsze udawać, ilekroć mamy jakąś ważną sprawę, jakąś kluczową decyzję, którą trzeba „obgadać” z Panem Bogiem. Jednak nie tylko o ważne sprawy chodzi! Tam można się udać, aby w cichości serca Boga chwalić, aby mu dziękować, aby opowiedzieć mu o swoich radościach, ale też aby się pożalić lub wypłakać...

Jezus po powrocie z góry był pełen Ducha Bożego, „moc z Niego wychodziła”. My może nie będziemy uzdrawiać, ale dzięki intymnej rozmowie z Panem będziemy wiarę i miłość przekazywać innym, z większą gorliwością i zapałem. Musimy pamiętać, aby nie ulegać pokusie pozostania na górze w obecności Boga, choć jest to fascynujące uczucie (na to będzie czas w Niebie, czego pośrednio uczy nas opis Przemienienia Pana Jezusa na Taborze; por. np. Łk 9,28-36), ale trzeba schodzić z „góry” i zapraszać innych do dialogu z Panem, pomimo swoich słabości i ograniczeń.

Czy w czasie tych wakacji znalazłem już swoją ulubioną „górę”, gdzie mogę spotykać się z Panem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz