sobota, 5 sierpnia 2017

#10 Pan Bóg na łące – opowieść wakacyjna

Ojciec i syn


Wyobraźmy sobie teraz, że leżymy lub siedzimy na łące, wśród pachnących kwiatów i bujnej zieleni. Gdzieś tam brzęczą muchy, tu i ówdzie krząta się mała pszczółka (spokojnie, nie będzie kąsać :) Dobrze wiem, że dla alergików takie otoczenie nie jest szczytem marzeń, ale na tej łące nic nam nie grozi :)

W takiej sielskiej scenerii poszukajmy znów Pana Boga słuchając kolejnej wakacyjnej opowieści. A może jeszcze nie czytaliście poprzednich i nie wiecie, o czym jest ten cykl. Serdecznie zapraszam do wpisu wprowadzającego #0 (słowo wprowadzające do cyklu) Pan Bóg na wakacjach.


Pewnego razu, bardzo dawno temu, chyba gdzieś za górami, lasami i dolinami (których jak wiemy było po siedem :) w pewnym dworze żyli sobie ojciec i syn. Któregoś dnia tata przywołał syna i powiedział:

- Bardzo cię szanuję i kocham. Nie jesteś już małym chłopcem. Pragnę obdarować cię tą piękną łąką nad rzeką.

Syn bardzo się zdziwił i zmieszał na te słowa. Był jeszcze mimo wszystko bardzo młody i nie zdążył niczym się wsławić, żeby zasłużyć na tak wielki gest i zaufanie ze strony ojca. Wszak owa łąka była bardzo rozległa i cudnej urody; należała do najlepszych ziem ojca. Tata, widząc to, rzekł z czułością:

- Dlaczego się niepokoisz i zamartwiasz? Wierzę, że dasz sobie radę w jej utrzymaniu. Mimo młodego wieku jesteś zdolny i ufam ci. Gdybyś nawet miał jakieś problemy nie wahaj się mi o tym powiedzieć, a ja przyjdę ci z niezbędną pomocą, jeżeli tylko będziesz chciał.

Syn pokrzepiony słowami taty uściskał go i poszedł objąć darowaną mu łąkę w posiadanie. Pierwsze zakłopotanie ustąpiło miejsca zachwytowi i dumie. Jakiś czas potem młodzieniec założył własną rodzinę, dorobił się własnych sług i z coraz większym rozmachem uprawiał łąkę. Część wykorzystywał na pole; zbierał obfite plony. I tak została duża część terenów zielonych, które służyły turystom i przyjaciołom jako miejsce spotkań, zabaw i rozrywek.

Z biegiem lat syn stał się naprawdę bogaty. Ze swojego solidnego, nowoczesnego gospodarstwa czerpał wielkie pożytki. Stopniowo jednak popadał w pychę i coraz bardziej zaniedbywał relacje z ojcem, który go odwiedzał i pytał czy przypadkiem nie potrzebuje w czymś jego pomocy. Doszło nawet do tego, że w końcu syn nakrzyczał na tatę i surowo zakazał mu odwiedzin. Ojciec czekał chwilę licząc na zmianę zdania syna, ale ten był nieugięty. Starszy już tata ze łzami w oczach odszedł do siebie. Nie zapomniał jednak o synu, ale co jakiś czas przechadzał się w oddali i doglądał, jak mu się powodzi.

Jego smutek stał się jeszcze większy, gdy dostrzegał coraz bardziej niepokojące sygnały, które dochodziły z gospodarstwa syna: regularnie koszona niegdyś łąka pokrywała się częściej paskudnymi chwastami; liczne maszyny, służące do pracy w gospodarstwie niszczały i więcej czasu leżały odłogiem. Podobno nawet z powodu częstych kłótni syna opuściła jego żona, zabierając z sobą dzieci. Stary ojciec dowiedział się od jakichś ludzi, że syn często sięga po alkohol i zaniedbuje obowiązki, trwoniąc tym samym wielki majątek, na który ciężko zapracował.

Ojciec wybrał się nawet do syna, ale ten poszczuł go psami. Potem ukradkiem wysyłał różnych ludzi, ale syn nikogo nie chciał nawet wysłuchać i traktował podobnie jak ojca – sforą groźnych psów.

Pewnej nocy stary ojciec zbudził się zalany potem; nagle jego ojcowskie serce i jakieś krzyki nakazały mu wyjść na zewnątrz. To, co tam zobaczył, do głębi przeszyło jego wnętrze - oto gospodarstwo syna trawił wielki ogień i jacyś ludzie uwijali się przy jego gaszeniu. Ojciec pobiegł na miejsce, ale jak się okazało, niewiele już udało się uratować. Widząc ojca, syn wpadł w wielki gniew i krzyczał wniebogłosy, aby ten dał mu święty spokój.

Nazajutrz wszystko umilkło. Dawne, świetnie prosperujące gospodarstwo syna, składało się już teraz z resztek poopalanych belek drewna, zwęglonych maszyn i wielkich połaci ziemi, które nie przypominały w niczym pięknych niegdyś dworskich łąk. Wśród tego wszystkiego na jakimś kawałku spopielonego drewna siedział syn. Opuszczony przez wszystkich, głośno płakał, wtuliwszy twarz w dłonie. Gdzieś w głębi duszy myślał sobie, że to wszystko jego wina, że był kimś, a teraz jest skończonym bankrutem. Prawdopodobnie jakiś nieuważnie i nieodpowiedzialnie wyrzucony w kąt papieros w trakcie mocno zakrapianej wszelakimi trunkami imprezy był przyczyną całego nieszczęścia. Myślał sobie też, że może poprosi teraz o pomoc ojca; bardzo było mu głupio z powodu tego, co się stało. Jakiekolwiek nadzieje zaprzeczył jednak w słowach, które sam do siebie głośno wypowiedział:

- Nawet sobie o tym nie myśl! Tyle razy szczułeś ojca psami, a teraz chcesz od niego pomocy?! – to powiedział i rozpłakał się jak człowiek pogrążony w odmętach największej rozpaczy.

Wtem usłyszał obok siebie znajomo brzmiący głos.

- A skąd wiesz, że ojciec ci nie pomoże? – To był jego tata, który stał przy nim i patrzył wzrokiem smutnym, ale przepełnionym miłością i czułością aż po brzegi.

Wtem syn wstał i rzucił się tacie na szyję. Wzajemnym szlochom nie było końca.

Gdy tak płakali nagle ojciec powiedział do syna, wskazując na pewne miejsce na dawnej łące:

- Popatrz na tamto miejsce.

Syn skierował wzrok we wskazanym kierunku i zobaczył malutką, zieloną trawkę, która nieśmiało, zachęcana przez promienie słońca, wznosiła swój wątły jeszcze tułów nad spaloną ogniem ziemię. Ten widok rozczulił obu, a jednocześnie wlał nadzieję w serce syna, że za jakiś czas, może tu znów wyrosnąć przepiękna łąka.

Jak się okazało istotnie za jakiś czas pojawiało się coraz więcej zieleni. Ojciec pomagał synowi w odbudowie tego co strawił ogień. Zachęcił go nawet do odbudowy relacji z rodziną, co skończyło się szczęśliwie – żona powróciła z dziećmi do domu. Po pewnym czasie nie było już właściwie śladu po tragedii, a gospodarstwo syna znów zaczynało coraz lepiej prosperować. Teraz jednak syn sięgał już często po rady ojca, choć oczywiście rządził i działał samodzielnie na swoim polu i na swojej łące. Był pewien, że w każdej chwili może liczyć na pomoc i dobre słowo taty. A psami szczuł już tylko od czasu do czasu samotnego wilka, który próbował się zakraść po jego owce.


Czy pamiętam, że nawet w obliczu kompletnie przegranego życia mogę liczyć na pomoc kochającego mnie bez reszty Ojca Niebieskiego, którego może już dawno „poszczułem psami” mojego egoizmu i zatwardziałości serca?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz