sobota, 19 sierpnia 2017

#14 Pan Bóg w lesie – opowieść wakacyjna

Gdy w lesie ciemno, a światła nie widać...


Jak tam spędzacie wakacje? Czy znaleźliście już ślady Bożej obecności w górach, nad wodą, na łące, na niebie i w innych miejscach? Podzielcie się proszę ze społecznością Biblijnego Rabanu Waszymi spostrzeżeniami w komentarzach lub świadectwach  Świadectwa. To na pewno ubogaci nas wszystkich i zachęci innych do poszukiwań. Jak zapewne pamiętacie, ostatnio wybraliśmy się do lasu (#13 Pan Bóg w lesie) w naszych wakacyjnych biblijnych wojażach; w związku z tym dzisiaj mam dla Was, Kochani, kolejną opowieść. Tak, zgadliście, tym razem dotyczy lasu :) Jednakże będzie to nieco inny las; nie ten materialny, z żywicy i kory, ale nieco bardziej symboliczny, co już po części zapowiedziano uprzednio.

Zanim opowieść, warto jeszcze przypomnieć, że trwamy w nowennie do Matki Bożej Częstochowskiej. I tutaj mała/wielka zapowiedź: 26 sierpnia pojawi się coś zupełnie nowego, częściowo na Biblijnym Rabanie, ale tylko częściowo. Na razie nie mogę nic więcej zdradzić. Proszę o cierpliwość ;)


Pewnego razu, gdzieś w Polsce, żył sobie pewien młody człowiek – Jan Kowalski. Ni wysoki, ni mały; ni gruby, ni chudy – ot, człowiek standardowy, typ przeciętny. Nie można było jednak podobnie powiedzieć o jego życiu wewnętrznym, o tym, co przeżywał. Od jakiegoś czasu, liczonego może w miesiącach, a najprawdopodobniej w latach, zmagał się z poważną depresją, na którą też ponurym cieniem kładły się inne dolegliwości natury psychiczno-duchowej. Nie będziemy tutaj rozwodzić się specjalnie nad przebogatym, aczkolwiek bardzo mrocznym, wnętrzem tego jegomościa. Trzeba by pewnie w tym celu spisać wiele arkuszy papieru, a może i uzbierałyby się pokaźne tomy.

Ów człowiek bardzo kochał Pana Boga i ustawicznie zanosił do Niego błagania o wyrwanie go z tego ciemnego lasu duszy, który zamiast przerzedzać się i ukazywać choćby w oddali, ale jakieś źródło nadziei, stawał się coraz gęstszy i zdawało się – nie ma najmniejszych szans wyjścia z tej paskudnej rzeczywistości.

Gdy od czasu do czasu ów człek słyszał lub był świadkiem czyjegoś uzdrowienia rodziła się w jego sercu potężna zazdrość. „Dlaczego Panie, uzdrawiasz innych, a na moje błagania nie odpowiadasz ani słowem” – żalił się Panu Bogu, coraz bardziej przygnębiony i sfrustrowany.

O dziwo, raz na jakiś czas Jankowi zdawało się, że pojawia się jakiś maleńki promyczek światła w tym jego lesie, ale zaraz za rogiem wpadał w taką gęstwinę, że ciemności egipskie przy nich jawiłyby się jak rozświetlony stadion piłkarski.

Pewnego razu przybyli nawet do Janka koledzy i koleżanki, w bardzo wakacyjnych, lajtowych nastrojach. Postanowili po jakimś czasie przerwy jeszcze raz pokusić się o wyciągnięcie Janka z domu. Proponowali mu eskapadę nad jezioro, aby nieco pobiwakować i poużywać lata. Ta sytuacja jeszcze mocniej przygniotła duszę, psychikę, ale i ciało biednego Kowalskiego. On ledwo trzymał się przy życiu, a oni proponują mu rozrywkę. W głębi duszy miał ochotę, ale nie mógł znieść ich radości i beztroskiego stylu bycia. Trzasnął drzwiami i resztkami sił zawył do Boga o ratunek.

Ratunek jednak nie nadchodził. Mijały dni, tygodnie, miesiące i lata. Janek, pomimo przeważających stanów ciemności ducha, trwał przy Bogu i to o dziwo, w głębokiej relacji. Zdarzały się przebłyski nadziei.

Gdy minął czas jego ziemskiego życia, stanął przed Panem Jezusem u bram Nieba. Poczuł się jakoś dziwnie, przyjemnie; to, co doskwierało mu cale życie, gdzieś zniknęło.

Początkowo Janek chciał poczynić kilka wyrzutów Panu Jezusowi, że Ten nie szczędził mu trudów i smutków w ciągu jego ziemskiego życia. Podczas gdy jedni niemal całe życie się bawili, żyli nawet dłużej od niego, inni znów odzyskiwali zdrowie, on ciągle zmagał się ze swoją niemocą. Janek w końcu podsumował swoje zarzuty:

- Nie mogłeś, Panie, jakoś mi tego oszczędzić?

Jezus patrzył na niego z wielką czułością i serdecznością; po chwili powiedział:

- Mogłem, ale wiedz, że w przeciwnym wypadku Twoja droga tutaj, do Nieba, byłaby o wiele, wiele trudniejsza. Chciałem Ci oszczędzić trudności, bo bardzo Mnie kochasz.

Janek zdziwił się niesłychanie i przypominał Jezusowi, że przecież chyba nikt nie miał tak trudnego życia; inni się bawili i używali, a on co, cierpiał i to jeszcze nierozumiany przez nikogo.

Jezus na te słowa przytulił Janka do Swojego Serca i z wielką miłością odpowiedział:

- Janku drogi, uwierz Mi, że droga do Nieba bardzo wielu tych, którzy za życia nie cierpieli lub cierpieli mało czy to fizycznie, czy psychicznie, czy wreszcie duchowo, stała się bardzo, ale to bardzo długa. O takie dusze muszę nieraz wiele walczyć i potrzeba wiele Mojego Miłosierdzia, aby ustrzec je przed piekłem. Jakże Mi smutno, że muszą oni wypłacać się Mojej sprawiedliwości nieraz przez setki lat w czyśćcu, ale to i tak jest dobrze, bo największą tragedią dla Mnie jest to, gdy nieraz takie dusze prawie do samego końca i jeszcze po śmierci Mnie odrzucają... Między innymi dzięki Tobie, kochane dziecko, wiele takich dusz zwróciło się do Mego Miłosierdzia. To Twoje cierpienia w dużej mierze przyczyniły się do ich ratunku.

I dopiero teraz zauważył Janek rzesze ludzi zbawionych, których częstokroć ratowało Jankowe poświęcenie.

Potem Pan pokazał Kowalskiemu czyściec i ludzi, którzy tam bardzo cierpieli. Jan rozpoznał nawet kilka osób z tej grupy, która wtedy zapraszała go na wakacyjne używanie. Okazało się, że między innymi przez straszne rzeczy, których się wtedy dopuścili, musieli teraz wiele cierpieć.

Jankowi popłynęły łzy po policzkach. Jezus powiedział:

- Wierz Mi, dziecko, że gdyby wszystkie te dusze w czyśćcu miały możliwość przeżyć życie jeszcze raz, wybraliby bez wahania Twoje życie, bo to, co teraz cierpią, jest wielokroć straszniejsze niż to, co Ty za życia przeżywałeś.

Janek wstawiał się za biednymi duszami, a Pan zapewnił go, że miłe Mu były, są i będę jego modlitwy, i że przyczyniają się one do dobra i skrócenia męki cierpiących.

Po chwili Jezus objął Janka za ramię i ukazując mu drzwi do Nieba, tam go poprowadził. Janek spotkał się też z Matką Bożą, aniołami i świętymi, a jego radość i pokój serca były bez granic. Po prostu był w Niebie.


Ta opowieść nie jest o tym, że nie trzeba prosić Boga o uzdrowienie swoje i innych – trzeba i to nieustannie, bo nigdy nie znamy w takiej sytuacji Bożej woli; być może Pan chce Ciebie obdarzyć uzdrowieniem już tu na ziemi. Ta opowieść nie jest też o tym, że zdrowie i powodzenie tu na ziemi, są prostą drogą do potępienia, choć faktem jest, że czasami mogą znacznie utrudnić zbawienie... Ta opowieść wreszcie nie jest przeciwna rozrywce, która odpowiednio przeżywana jest bardzo potrzebna w życiu człowieka.

Ta opowieść jest jednak o tym, że Pan Bóg wie co jest dla nas najlepsze i o to, najpewniej, trzeba Go zawsze prosić w pierwszej kolejności. Może takimi słowami: „Panie, prowadź mnie tak, żebym dostał się do Nieba. Nie zapominaj też o innych.” – Czy Pan może nie wysłuchać takiej, pełnej ufności modlitwy?



Czy ufam Bogu mimo wszystko?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz