piątek, 16 marca 2018

Wielki Post 2018 #5 Z głębi tryska świętość – modlitwa u dołu drabiny; w naszych pustych dłoniach: misyjna odpowiedź chrześcijanina (rozdziały 4 i 5)

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica!

Właśnie rozpoczynamy nasze piąte już (zostają jeszcze dwa) spotkanie z serii „Niedoskonałe minikonferencje”, a zatem to niezbity dowód na to, że Wielkanoc coraz bliżej. Dzisiaj przyjrzymy się najważniejszym rysom 4 i 5 rozdziału naszej wielkopostnej lektury. Gdyby ktoś był z nami po raz pierwszy to przypomnijmy o jaką książkę chodzi: „Droga niedoskonałości. Świętość ubogich” André Daigneault.


Przepraszam, że dziś tak trochę nietypowo, bo publikuję już w piątek :) Wpis jest dość długi to możecie sobie go podzielić na dwa dni :)


„Modlitwa ma wychodzić z serca pokornego i złamanego, uznającego swoją nędzę”


Jean Lafrance

Pierwsze stronice czwartego rozdziału swojej książki Daigneault poświęca na przyjrzenie się modlitwie, jaka ona powinna być. Skoro w Wielkim Poście tak wiele mówi się (i daj Boże czyni) o modlitwie, poście i jałmużnie, toteż warto zaczerpnąć nieco z przesłania Daigneault, które jak widzimy jest bardzo ewangeliczne.


Autor dzieli się refleksją na podstawie doświadczeń wyniesionych z domu rodzinnego. Jego ojciec od czasu do czasu nadużywał alkoholu. W gruncie rzeczy nie był złym człowiekiem, w swej prostocie czynił wiele dobra, modlił się, szczególnie cenił św. Józefa. Zdarzało się, że zmagając się z kolejnym upadkiem, kolejnym nadużyciem alkoholu, mamrotał: „Panie Jezu, miłosierdzia! Panie Jezu, miłosierdzia!”. Przyszły kapłan i matka wtedy nie brali tego na poważnie, ale Daigneault przyznaje, że po latach inaczej patrzy na tamte słowa bardzo prostej modlitwy, wołania, krzyku bólu, jakie wydobywały się z ust mężczyzny. Była to modlitwa biedaka, modlitwa słabego, krzyk ubogiego, który woła o ratunek i litość.





Zaciekawiło mnie zestawienie modlitwy mnicha i ojca autora, nad którym to zestawieniem on sam się zastanawia. Na pierwszy rzut oka nietrudno chyba przyznać, że modlitwa zakonnika wydaje się tą doskonalszą, po ludzku – lepszą. Tymczasem nierzadko to właśnie krzyk ubogiego z dna swojej nędzy jest samą modlitwą, pełną pokory i przekonania, że to już nie moje, choćby najpiękniejsze, słowa czy jakiekolwiek zasługi, lecz Boże miłosierdzie może mnie zbawić.


Bardzo podoba mi się zdanie, zacytowane przez Daigneault, podane niegdyś przez św. Jana Kasjana na podstawie nauczania św. Antoniego Wielkiego (zwanego też Abbą Antonim): „Doskonała modlitwa ma miejsce wtedy, gdy mnich zapomina o sobie i o tym, że się modli” (s. 76/77 „Drogi niedoskonałości”). Ile razy zdarzyło mi się w życiu tak wtopić w Boga, żeby wszystko, nie tylko modlitwa sensu stricto, stało się modlitwą płynącą wprost z serca do Serca Bożego... Paradoksalnie czasami łatwiej przychodzi to ludziom prostym i ubogim niż tym bardziej zaawansowanym i „doskonalszym” w wierze, którzy od czasu do czasu tworzą z modlitwy koncert życzeń i hymn pochwalny na własną cześć.


W związku z powyższym modlitwa nie jest towarem luksusowym dla elity, lecz czymś w sam raz także, a może przede wszystkim, dla maluczkich.


Modlić trzeba się nie tylko wtedy, gdy jest nam świetnie, ale wołać koniecznie trzeba z głębi utrapienia, co pięknie wyraził psalmista: „Wybaw mnie, Boże, bo woda mi sięga po szyję” (Ps 69[68],2). Nie chodzi tu wcale o piękne słowa. André Daigneault trafnie zauważył, że w Ewangelii jest mało pięknie ułożonych modlitw. Zazwyczaj są to przykłady wołania z samego dołu drabiny, gdy ktoś nie jest w stanie o własnych siłach wykonać nawet jednego kroku. Woła do Boga, gdyż tylko On może pomóc i uratować człowieka. Św. Teresa z Ávila powiedziała kiedyś: „na modlitwie nie chodzi o to, żeby dużo mówić, lecz żeby dużo kochać”. Boga możemy dosięgnąć zatem nie rozumem, nie napuszonymi słowami, ale tylko sercem. I jeszcze jedno zdanie z „Drogi niedoskonałości”: „Pomimo wszystkich naszych słabości, zranień, problemów i biedy, trzeba, byśmy pragnęli świętości, bowiem świętość jest darem ofiarowanym biedakom” (s. 79) – jak pięknie i pokrzepiająco powiedziane... Św. Franciszek Salezy zachęcał, żeby często modlić się przyzywając Imienia Jezus, które połączone z miłosierdziem, jest niemalże pewną drogą do tego, żeby śmierć człowieka była szczęśliwa.


Każdy z nas nieustannie musi uczyć się tzw. modlitwy serca, która jest czymś w rodzaju wylania, otwarcia swojego wnętrza, nieustannego przebywania z Bogiem. Jest to modlitwa świętych, nieobca jednak biedakom i grzesznikom, którzy wysyłają ku Niebu akty strzeliste z głębi swojego utrapienia i słabości.


Zapraszam też na prawie 3-minutowy filmik o modlitwie serca:





Często święci kojarzą nam się z jakimiś bohaterami, supermenami, którzy posiadają cechy zupełnie obce zwykłym śmiertelnikom. Błąd!!! To zafałszowany obraz! Jeśli tylko łakniesz, pragniesz świętości i nie czujesz się samowystarczalny, wkraczasz na drogę świętości. 

André Daigneault uważa, że świętość ubogich jest „wielką duchowością” trzeciego tysiąclecia.



„Modlitwa ma wychodzić z serca pokornego i złamanego, uznającego swoją nędzę”

Jean Lafrance

Spróbujmy teraz wyłuskać najważniejsze wątki z 5 rozdziału naszej lektury.

Misyjny rys Kościoła czasami kojarzy nam się z sytuacją, gdy ktoś daje, a drugi bierze. Jeden jest kimś w rodzaju wybawcy, a drugi niewolnikiem czy absolutnym dłużnikiem dawcy. Okazuje się, że to tak nie działa! Miłość w prawdzie oznacza ciągłe schodzenie do biednych, ale w takiej sytuacji obdarowujący też zyskuje, a odbiorca obdarza dobroczyńcę.

Niejednokrotnie jest tak, że my komuś dajemy z tego, co nam zbywa, a ten ktoś daje całego siebie, daje wszystko, co ma, choćby to był „tylko” uśmiech i wdzięczność. Podczas gdy my czasami pod przykrywką sztucznej dobroczynności ukrywamy nasze prawdziwe, nieraz paradoksalnie egoistyczne motywacje, biedni są nierzadko pozbawieni obłudy i hipokryzji. Ponadto jeśli nasza dobroczynność staje się zwykłą filantropią, nie ma w niej pobudek duchowych, grozi nam szybkie wypalenie.

W Ewangeliach spotykamy wielokrotnie słowa opisujące stan wielkiego wzruszenia Boga, np. „Gdy Jezus wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać” (Mk 6,34); „A gdy był jeszcze daleko (syn marnotrawny), ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go” (Łk 15,20); „Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko” (Łk 10,33)”, itd. Taki jest Bóg. Wychodzi naprzeciw najbardziej przegranym (miłosierny Ojciec), uzdalnia do prawdziwej miłości odrzuconych (Samarytanin), podczas gdy ci „doskonali” (kapłan i lewita) powodowani są tylko obowiązkiem. Ciągłe schodzenie... Człowiek pragnie się wznosić, Bóg zawsze schodzi, schyla się ku człowiekowi, jest Sługą i Niewolnikiem miłości.

Ciągle zatem trzeba nam uczyć się prawdziwej miłości, której głównym wyznacznikiem jest pokora, pokora i jeszcze raz pokora. Im większe po ludzku dzieła czynimy, tym więcej i więcej potrzeba nam pokory. Nie możemy też ulec fałszywemu obrazowi siebie, który karze nam widzieć w sobie wybawicieli innych, bo my więcej mamy, jesteśmy mądrzejsi, słowem – bogatsi duchowo czy materialnie od innych. Zobaczmy, jak zachował się Jezus podczas spotkania z Samarytanką. Nie przemówił do niej jak ktoś wielki, ale najpierw poprosił: „Daj Mi pić!” (J 4,7; kiedyś już o tej scenie sobie mówiliśmy). Innymi słowy: Jezus zniżył się, dotknął duchowego ubóstwa tej kobiety, poprosił, by obdarowała Go tym, co miała najcenniejszego w tym momencie, aby sam mógł obdarować ją nieskończenie hojniej.

Bł. papież Paweł VI nazwał ubogich sakramentami Kościoła. Często ponadto zdarza się, że to oni nas ewangelizują, gdyż wiele w nich najczystszego dobra, wdzięczności, piękna, itp. W związku z tym każde apostolstwo (także Kościół jako całość) musi być przeniknięte duchem pokory, musi być otwarte na tych, którym pomagamy.

W Kościele istnieje posługa nazywana kierownictwem duchowym, którą zajmują się kapłani, ale nierzadko podejmują się jej z wielkimi owocami także osoby świeckie (wybitny przykład – Jan Tyranowski, który prowadził duchowo młodego Karola Wojtyłę). Taka osoba winna sama być dojrzałą duchowo, sama musi przyjąć własne lęki i słabości, żeby prowadzić innych.

„Chodzi o to, byśmy poprzez całą tę naszą biedę powiedzieli Bogu „tak”, wbrew wszystkiemu” (s. 115) – do tego zachęca nas André Daigneault. Będąc żoną alkoholika, narkomanem, zmagając się z najgorszymi grzechami i słabościami – powiedzieć Bogu „tak”... Noc duchowa jest wielką okazją do oczyszczenia siebie z pychy, egoizmu, czci i honoru świeckiego; oczyszczenia motywacji z wszelkich nieprawidłowych motywacji.

Posłuchajmy ważnej wskazówki, jaką daje nam autor „Drogi niedoskonałości”: „Jezus nie leczy nas bowiem, zamykając nasze rany, ale je otwierając, aby miłość – poprzez słabość – mogła odtąd przez nie płynąć” (s. 120).

Niejaki ojciec Molinié posunął się podobno do stwierdzenia, że nawet w stanie grzechu śmiertelnego człowiek może przechodzić pierwsze (bierne) oczyszczenie. Popatrzmy: nawet stan duchowego dramatu, jakim jest brak łaski, może przyczynić się do odrodzenia. Nie jest to bynajmniej zachęta do grzeszenia, tym bardziej ciężko, ale ogromny zastrzyk nadziei, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być dobrze.

Jeśli wydaje nam się, że jesteśmy u kresu sił, to znakomicie... Przypomnijmy sobie Apostołów przed Pięćdziesiątnicą, Łazarza w grobie, itp. Z ich całkowitego ogołocenia: czy to fizycznego, czy duchowego, Bóg był w stanie wyprowadzić ogrom łaski.

Bardzo dotknęło mnie takie oto zdanie z naszej lektury: „Tajemnie marzymy o apostolacie, który mógłby nam zapewnić dobra wieczne, jednocześnie zapewniając sobie ziemskie zaszczyty i sukces, nawet religijny i kościelny” (s. 124). Ileż trzeba mieć w sobie pokory, jakąż drogę oczyszczenia motywacji z ukrytej pychy trzeba przejść, żeby dążyć ku Niebu z miłości do Pana Boga i drugiego człowieka, a nie pod płaszczykiem przeświadczenia: „ależ mi tam będzie w Niebie dobrze”. Nawet w perspektywie Nieba może dochodzić do głosu nasze „ego”...

Chciałbym dzisiaj zostawić siebie i Was z cytatem zdania kończącego 5 rozdział „Drogi niedoskonałości”: „Bóg zawsze wybiera to, „co niemocne, aby mocnych poniżyć”, i mówi nam, że niektóre prostytutki wejdą do królestwa niebieskiego przed ludźmi samowystarczalnymi, pokładającymi ufność w swojej własnej mądrości, a nie w krzyżu Jezusa Chrystusa” (s.128).


Przepraszam, że dzisiejsza minikonferencja jest dość obszerna, ale potraktujcie to jako wielkopostne umartwienie i ćwiczenie w cierpliwości :) Z Panem Bogiem i do poczytania już za tydzień.



PS Moje najnowsze teksty na Blasting News:

Czekasz na wiosnę i Wielkanoc? Pierwsza wiosna dawno przyszła, ale idą kolejne!, https://pl.blastingnews.com/felietony/2018/03/czekasz-na-wiosne-i-wielkanoc-pierwsza-wiosna-dawno-przyszla-ale-ida-kolejne-002402917.html;



To z kolei szansa do wielkopostnej jałmużny bez wydawania nawet grosza – wystarczy, że przeczytasz i udostępnisz. Tyle. Dzięki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz