Ostatnio
wybraliśmy się w góry, aby tam poszukać śladów Pana Boga. Dziś
powędrujemy jeszcze wyżej...
Wyobraźmy
sobie, że leżymy pod gołym niebem i to niemal dosłownie, bo nie
ma żadnej chmurki; spędzamy noc na biwaku w górach. No właśnie,
jest noc. Nad nami, gdzieś tam hen daleko, migoczą miriady gwiazd.
My tutaj tacy mali i bezbronni, a tam otchłań, niezbadane
przestworza, nieprzebrane kilometry tajemnych dróg i kosmicznych
ścieżek. Nad tą całą rzeszą niebiańskich bytów zdaje się
panować Księżyc, który dodatkowo będąc w pełni, wydaje się
potężnym „panem” nieba. Celowo użyłem tutaj cudzysłowu,
który nie miałby racji bytu, gdybyśmy żyli ponad 1050 lat temu na
naszych ziemiach. Wtedy nasi przodkowie nieoświeceni jeszcze
światłem Ewangelii utożsamiali różne obiekty na niebie i ziemi z
siłami boskimi. Wiele z nich, jak choćby Księżyc i Słońce,
jawiły im się jako pełne majestatu bóstwa, którym trzeba oddawać
pokłon. Do dzisiaj ślady tych dawnych wierzeń zachowały się w
astrologii, horoskopach i dziwacznych, magicznych przesądach,
nadających niejako gwiazdom i bytom kosmicznym rzekomą moc
panowania nad człowiekiem i jego losem. My jednak wiemy Kto jest
prawdziwym Panem „tego, co w górze” (Kol 3,1) i tego, co na
Ziemi.
Nie
wiem jak wy, ale ja strasznie lubię nocną porę. Może wbrew
pozorom noc jest szczególnym czasem objawiania się Pana Boga. To
nie siły zła ukryte są w mroku, którego poniekąd mamy prawo się
bać, ale moim zdaniem to właśnie w tej nocnej porze można niemal
namacalnie dotknąć odwiecznej tajemnicy i, tak pół żartem, pół
serio, można zajrzeć do Nieba przez okno, jakim jest nieboskłon
usiany gwiazdami. To wspaniała okazja, aby wejść w bardzo intymną
relację ze Stwórcą, który troszczy się o nas nie tylko w dzień,
ale i nocą. Gdy milknie gwar i dzienna krzątanina, wtedy chyba
najłatwiej doświadczyć Boga i tak naprawdę szczerze z Nim
porozmawiać choćby na jakiejś „górze”, nawet w dosłownym
znaczeniu, o czym mówiliśmy sobie więcej ostatnio (#5 Pan Bóg na górze; #6 Pan Bóg na górze – opowieść wakacyjna).
Kiedyś, gdzieś (chyba w komentarzu pod jednym z filmików o. A. Szustaka, do
których zachęcam) w Internecie znalazłem taką fajną myśl
wyrażoną przez jedną (lub jednego) z komentujących. Otóż
napisano, że Pan Jezus największych rzeczy dokonywał nocą, bo
urodził się w nocy, a przede wszystkim nocą zmartwychwstał
(ewentualnie tuż nad ranem); wszak gdy kobiety przybyły do grobu
wczesnym rankiem Pana już tam nie było. To daje do myślenia,
nieprawdaż?
Tu
dochodzimy do kwintesencji i sedna naszych dzisiejszych rozważań
jakie nam się nasuwają w trakcie leżenia na górze, nocą, pod
gołym niebem, w porze wakacji, wpatrując się w niebo. W tym
kontekście pobrzmiewa mi w uszach pewna śliczna pieśń, która
bardzo mi się podoba. Jest taka bardzo ludzka, trochę nawet
rozczulająca... Przytoczę jej fragment, który najpewniej
kojarzycie: „Kiedy w jasną, spokojną, cichą noc spoglądam na
niebo pełne gwiazd, wtedy myślę, czy życie to ma sens i wołam do
Ciebie, Ojcze nasz. O Boże, o Boże, Panie mój, nie pamiętaj, że
czasem było źle. Wiesz dobrze, że zawsze jestem Twój i że tylko
Twoją drogą kroczyć chcę”
(tekst za: https://www.gloria.tv/video/SC3W6DeHjm3K3jhzyp6uYGjSi). Piękne, prawda?
(tekst za: https://www.gloria.tv/video/SC3W6DeHjm3K3jhzyp6uYGjSi). Piękne, prawda?
Tak
sobie myślę, że leżąc na górze i wpatrując się w to „niebo
pełne gwiazd” powinniśmy zachwycić się szczególnie nad jedną
prawdą o Bogu. Oczywiście możemy sobie myśleć o wielu pięknych
sprawach, ale mnie zwłaszcza jedna nasuwa tu się jako ta pierwsza:
to prawda o Bożym miłosierdziu. Myśląc po ludzku możemy się
zastanawiać jaki interes ma Pan Bóg w tym, że stworzył
wszechświat i nam, małym, powierzył odpowiedzialne zadanie
czynienia sobie ziemi poddaną (por. Rdz 1,28). Odpowiedź jest
prosta – żaden! To my często jesteśmy interesowni i pytamy
nazbyt często: za ile, po co, czy się opłaci. Bóg nie pyta, On
kocha i to na maksa, aż do końca. Dla nas stworzył świat i mówi
do nas często bardzo subtelnie, a czasem z wielkim rozmachem, także
poprzez świat widzialny: poprzez te gwiazdy, i ten księżyc i...
tego małego robaczka, który może akurat wędruje sobie po tobie,
gdy ty leżysz i wpatrujesz się w niebo.
Na
koniec zanućmy jeszcze trzecią zwrotkę pieśni: „Życie ludzi
przebiega krętą drogą, hen w górze cel mej wędrówki tkwi i choć
czasem sił braknie moim nogom, to ja dojdę, dojdę, gdy zaufam Ci”.
Czy
mnie patrzącą/patrzącego tam, gdzie „hen w górze cel mej
wędrówki tkwi” przepełnia radość i nadzieja osiągnięcia
nieba? Czy ufam Bogu, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie
słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie
rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9)?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz