sobota, 14 października 2017

#9 Boży paradoks J 2

„Ma granice Nieskończony...”



Do Świąt Bożego Narodzenia jeszcze trochę czasu zostało, ale pozwólcie, że dzisiejsze nasze rozważania na temat kolejnego Bożego paradoksu określimy tytułem zaczerpniętym z popularnej polskiej kolędy „Bóg się rodzi”. Co ciekawe, jak zapewne pamiętamy z lekcji języka polskiego określenie „ma granice Nieskończony” jest przykładem tzw. oksymoronu, czyli zestawienia wyrazów o wykluczającym się znaczeniu. Jak to bowiem zrozumieć – czy to możliwe, żeby Bóg Nieskończony był w jakikolwiek sposób ograniczony? Tak, moi Drodzy, to nie co innego jak tylko kolejny Boży paradoks, który na potrzeby dzisiejszego wpisu moglibyśmy nazwać wyjątkowo Bożym oksymoronem.

Zauważmy dobrze, że Bóg, Nieskończony i Przedwieczny, Alfa i Omega dla nas ludzi wyznaczył sobie granice, z własnej nieprzymuszonej woli, z własnej nieskończonej Miłości i Miłosierdzia. Osobą, która dostąpiła łaski szczególnego uczestnictwa w tym zbawiennym samoograniczaniu się Stwórcy była Maryja. To w Jej przeczystym łonie Bóg stał się Człowiekiem (por. Łk 1,26-38), by nas odkupić (warto w tym kontekście zajrzeć do wpisu nr 1 z tej serii – #1 Niewinny na krzyż, winni do Nieba). To ona urodziła Boga-Człowieka, Który dorastał jak każde ludzkie dziecko. W czasie Swojego ziemskiego życia jadł, odczuwał pragnienie, spał, radował się, wzruszał się (np. przy grobie Łazarza), smucił się itd. Przedziwnym świadectwem Bożych granic była śmiertelna trwoga, jaką przeżywał Jezus w Ogrodzie Oliwnym (por. Łk 22,39-46). Nawet po Swoim Zmartwychwstaniu Jezus pokazał uczniom ręce i bok, dowodząc, że nie jest duchem, bo ma ciało i kości. Ewangelista Łukasz zanotował także ciekawy detal opisując przybycie Jezusa do Apostołów zalęknionych i zamkniętych w Wieczerniku. Pan chcąc jednoznacznie udowodnić uczniom, że nie jest żadną zjawą, ale ich ukochanym Mistrzem, zapytał czy „macie tu coś do jedzenia?” (Łk 24,41). Gdy oni podali Mu kawałek ryby, „wziął i spożył przy nich” (Łk 24,43). Bóg Nieskończony zjadł nieco ryby...


Tak sobie myślę, że jednym z podstawowych celów (o ile nie podstawowym) przyświecających Bogu w powzięciu decyzji o nadaniu Sobie granic było głębokie zrozumienie natury człowieka. Bóg nie chciał przyjść do człowieka jako straszny i nieogarniony Pan świata; wołał przybrać postać dziecka i przejść wszystkie etapy naszego życia. Stał się prawdziwym Emmanuelem – Bogiem z nami, który we wszystkim oprócz grzechu był do nas podobny. Już w Starym Testamencie Bóg ukazał się prorokowi Eliaszowi nie w gwałtownej wichurze, nie w trzęsieniu ziemi, ale w łagodnym powiewie (por. 1 Krl 9,11-14; warto w tej kwestii przeczytać też: #5 Pan Bóg na górze). W Nowym Testamencie Bóg poszedł jeszcze dalej, co wypełniło się w Osobie Jezusa Chrystusa – właśnie Boga-Człowieka. Bóg przybrał najpierw postać bezbronnego dziecka, które zdaje się wołać: „Błagam, przyjmij Mnie, nie bój się Mnie, odpowiedz sercem na Miłość Mojego Serca! Nie przyszedłem Cię potępić, ale zbawić (por. J 12,47), bo Cie kocham bez granic!”.

Wszystko co zostało do tej pory powiedziane prowadzi nas wreszcie do meritum dzisiejszych rozważań. Dotychczasowe wpisy nie traktowały zbyt wiele o Matce Bożej, a teraz przyszedł czas żeby poświęcić Jej trochę miejsca, tym bardziej że przeżywamy Rok Fatimski (choć formalnie zakończony wczoraj, 13 października). Wspomnieliśmy już powyżej o roli Maryi w Zwiastowaniu, już u początków zbawiennego samoograniczania się Boga. Jednakże to niezwykłe zadanie Maryi nie zamykało się tylko w tych bardziej fizycznych, cielesnych kategoriach Boga. Mam wszak na myśli Jej niezwykłą potęgę wstawienniczą u Swojego Syna. Jej szczególnym, sztandarowym wyrazem jest słynna scena z Kany Galilejskiej.


Znamy tę perykopę wyśmienicie, słyszymy ją często zwłaszcza na Mszach Świętych sprawowanych w Maryjne uroczystości oraz na ślubach. Słowa Matki Najświętszej są nam doskonale znane: „Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie” (J 2,5). Poprzedzające tę wypowiedź słowa Pana Jezusa zdawały się nie pozostawiać żadnych złudzeń: „Czyż to moja lub twoja sprawa, Niewiasto” (J 2,4), że nie mają już wina? Słyszałem w swoim życiu bardzo wiele interpretacji tej sceny, ale jedna z nich, ukazana przez pewnego księdza, szczególnie mnie dotknęła, a zaraz napiszę dlaczego. Ów kapłan poczynił takie bardzo interesujące przypuszczenie, że być może po tych słowach Maryi pełnych nadziei i ufności w moc Syna, Który zaradzi ludzkiej biedzie, Jezus ukradkiem wzniósł oczy ku Niebu i westchnął do Swojego Ojca: „Tato, Matka Boża prosi; chyba musimy zmienić nasze plany i zacząć działań już teraz”. Czyż to nie piękna interpretacja? Być może to nadinterpretacja, ktoś zarzuci, ale jest w tej scenie coś niezwykle rodzinnego, coś tak ludzkiego, co człowieka może rozczulić i dlatego właśnie spodobały mi się te słowa księdza. Ktoś inny może powie znów, że Matka Boża nie jest Bogiem i nie jest w stanie zmieniać odwiecznych Bożych wyroków. Tak, to prawda, ale kto udowodni, że taka „zmiana planów” (żeby jednak sprawić cud już w Kanie Galilejskiej) nie była wkalkulowana w Boże plany, a urzeczywistniła się na skutek interwencji Maryi, co właśnie było już przewidziane u zarania dziejów? Poza tym pamiętajmy, że dla Boga nie ma wczoraj i jutro, ale jest teraz, odwieczne teraz (por. Wj 3,14; Imię Boże: "Jestem, Który Jestem").

Jeśli ktoś nadal obstaje przy swoim i nie przypadła mu do gusta ciekawa interpretacja księdza, zachęcam do przyjrzenia się tajemniczemu fragmentowi z Dzienniczka św. s. Faustyny Kowalskiej. Oto pewnego razu s. Faustyna widziała jak odbywał się sąd nad pewną duszą. Zapadł wyrok śmierci wiecznej. Jednakże na skutek interwencji Matki Bożej ta najstraszliwsza kara z możliwych została zamieniona na ciężki czyściec, a więc jednak choć zapewne bardzo długa, ale jednak była to droga do Nieba. Jak sama św. Faustyna powiedziała bł. ks. Michałowi Sopoćko: „Zdaje się, miłosierdzie Boże za przyczyną Matki Boskiej zwyciężyło”. Prawdopodobnie w tym przypadku chodziło o duszę marszałka Józefa Piłsudskiego...

W jakiejś książce poświęconej nabożeństwu do Matki Najświętszej znalazłem któregoś dnia informację, że zawierzenie się Jej jest niemal gwarantem zbawienia. Czy jest to nadużycie? Jeśli ktoś świadomie postępowałby źle i liczył na wstawiennictwo Maryi, to byłaby to straszliwa zuchwałość, ale nasza zdrowa, polska, Maryjna pobożność pobudza serce do wielkiej radości i coraz gorliwszego zabiegania o zbawienie dla siebie i innych. Czyż to nie jest pewność zbawienia? Boże plany nie kłócą się z pewnością zbawienia przy Maryi. To jakaś tajemnica Boga, Który zdaje się mieć granice, choć paradoksalnie ich nie ma – w pewnym sensie to wyraz pełni Bożego Miłosierdzia, które zwyciężyło sprawiedliwość.

Na koniec jeszcze mała refleksja z moich czasów studenckich. Na jakimś kursie o profilu informatycznym zajmowaliśmy się pewnym programem, aplikacją czy czymś w tym rodzaju (wybaczcie, informatycznie uzdolnieni Czytelnicy, że nie posłużę się specjalistycznym terminem w tej dziedzinie, ale moje zainteresowania i pasje życiowe są raczej humanistycznie profilowane :), gdzie każdy z nas, na swoim koncie, sam nadawał uprawnienia wszystkim, którzy mieli pełnić jakieś role, będąc np. drugim administratorem, czytelnikiem, itp. Chodzi o to co i jak mogli robić i widzieć ludzie na tym koncie czy aplikacji, itd. Co ciekawe, każdy z nas, jako główny administrator na tym koncie, mógł także i sobie wydawać uprawnienia. Mogliśmy przykładowo ograniczyć własne uprawnienia, a potem je przywrócić... Tak sobie wtedy pomyślałem, że może to poniekąd służyć wyjaśnieniu samoograniczenia się Boga, który kierując się Miłością ku nam, poniekąd ograniczył, ogołocił samego Siebie, co na krzyżu było widoczne aż zanadto... Ciągle był/jest nieskończony i nieogarniony, wszystkie „uprawnienia” były/są po jego stronie, ale On dobrowolnie zrezygnował z ich części dla nas. Jak tu nie kochać takiego Boga? Chyba najbardziej paradoksalnym wyrazem dzisiejszego tematu jest Hostia Święta – cały Bóg w małym opłatku...


Czy wierzę, że Pan Jezus daje mi się cały podczas każdej Mszy Świętej? Czy mam nabożeństwo do Matki Bożej? Czy nie grzeszę ciężko, licząc zuchwale na Boże Miłosierdzie (grzech przeciwko Duchowi Świętemu)? Jak św. s. Faustyna opisałaby moje spotkanie z Panem na sądzie, gdyby miało ono miejsce w tym momencie – czy byłoby ono trudną walką o los duszy, czy pełnym miłości i niewypowiedzianej radości przejściem w objęcia Pana Jezusa i Matki Najświętszej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz