Wyjęci spod prawa
Listopad, a w sposób szczególny pierwsze jego dni, bardziej niż inny czas w ciągu roku nastrajają nas do myślenia o tym, co będzie z nami po śmierci. Dla jednych jest to okres prawdziwie radosny, bo zwiastuje rychłe spotkanie z Panem Bogiem i bliskimi w chwale nieba, dla innych nader ponury, nie wróżący nic poza trumną, prochem i bezsensem. My, chrześcijanie, powinniśmy oczywiście dążyć ku pierwszej opcji.
To, że Nowy Testament przepełniony jest fragmentami jasno mówiącymi o zmartwychwstaniu, jest dla nas jasne. Natomiast być może orientujemy się, że Stary Testament jest raczej powściągliwy w bezpośrednim poruszaniu kwestii życia po śmierci. Wynika to z faktu, że pełnię nauki o życiu wiecznym przyniósł dopiero Pan Jezus. Jeśli jednak uważnie czytamy o dziejach Narodu Wybranego przed narodzeniem Chrystusa, mimo wszystko napotykamy m.in. aluzje do życia po śmierci i opisy wskrzeszeń.
Musimy jednak pamiętać, że to właśnie w Starym Testamencie, pośród mniej lub bardziej wyrazistych nawiązań do tego, co będzie się działo z człowiekiem po śmierci, znajdują się dwa absolutnie wyjątkowe teksty. Jeden jest bardziej znany, drugi zapewne zdecydowanie mniej. Ten pierwszy dotyczy proroka Eliasza, drugi patriarchy Henocha.
Najpewniej pamiętamy ten fragment (2 Krl 2,1-18) jak to nieopodal Eliasza i jego ucznia Elizeusza ukazał się rydwan ognisty z rumakami, dzięki którym wielki prorok opuścił ziemię w nadnaturalny sposób. Boża moc, którą on działał, przeszła na jego ucznia Elizeusza. Zwróćmy uwagę na końcówkę tej perykopy o wniebowzięciu Eliasza; czasami może nam ona umykać wobec spektakularnego charakteru pojawienia się ognistego rydwanu. Oto grupa tzw. uczniów prorockich wymusiła na Elizeuszu zezwolenie do poszukiwań Eliasza czy przypadkiem Bóg nie przeniósł go w inne miejsce, np. na jakąś górę. Po trzech dniach poszukiwań mężczyźni wrócili z niczym. Myślę, że autor tego tekstu nie bez przyczyny opisał te poszukiwania. Wszak dzięki nim nasuwa się wniosek: jeśli myślisz, że Eliasz nie został wzięty do nieba, to bardzo się mylisz! Nie ma go tu na ziemi, śmierć go nie dotknęła. Nie spoczął w grobie, więc żyje. Reasumując: istnieje życie pełniejsze od tego, które znamy z ziemi. Eliasz ukazał się w nim już w Nowym Testamencie, w słynnej perykopie opisującej Przemienienie Pana Jezusa (np. Mt 17,1-8).
Z kolei w Rdz 5,18-24 autor natchniony opisał pokrótce przypadek Henocha. Napisane jest, że ów pobożny mąż "żył w przyjaźni z Bogiem". Dosłownie (w oryginale) są tam arcypiękne słowa, że patriarcha "przechadzał się z Bogiem". Bardzo piękne nawiązanie do takiej zażyłości, jaka łączyła pierwszych ludzi z Bogiem w raju... A teraz kluczowa wzmianka: "Żył więc Henoch w przyjaźni z Bogiem, a następnie znikł, bo zabrał go Bóg". Ten tajemniczy tekst w przepiękny sposób napełnia nas jakąś radością i pokojem wynikającymi z bliskości Boga, z którym człowiek, jeśli tylko chce, może zbudować naprawdę bardzo zażyłą relację.
A zatem nie tylko historie Eliasza i Henocha, ale również wiele innych fragmentów Biblii mówi bezpośrednio lub pośrednio: śmierć niczego nie kończy; dotyka ludzi (jak wiemy z nielicznymi wyjątkami), ale jest tylko przejściem do nieba. Śmierć może być tragedią, ale tylko w jednym przypadku: jeśli człowiek umiera w grzechu, szczególnie ciężkim. Gdy jednak staramy się być blisko Boga, śmierć jest bezsilna. Na mocy śmierci Chrystusa chrześcijanie są jakby wyjęci spod prawa, które rodzi śmierć; wyjęci spod prawa w miłości, dla miłości i dzięki miłości.
Dzisiejsze pochylanie się nad Starym Testamentem zakończmy fragmentem zaczerpniętym z Nowego: "A kiedy już to, co zniszczalne, przyodzieje się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodzieje się w nieśmiertelność, wtedy sprawdzą się słowa, które zostały napisane: Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzież jest, o śmierci twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień? Ościeniem zaś śmierci jest grzech, a siłą grzechu Prawo. Bogu niech będą dzięki za to, że dał nam odnieść zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Przeto, bracia moi najmilsi, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że trud wasz nie pozostaje daremny w Panu." (1 Kor 15,54-58).
Czy stojąc nad grobami ufam, że to nie koniec, ale początek...?
PS Zachęcam do lektury poprzedniego wpisu z najstarszej serii Biblijnego Rabanu, czyli Pochylmy się nad...: Nie zmarnujmy setki! >>>
To, że Nowy Testament przepełniony jest fragmentami jasno mówiącymi o zmartwychwstaniu, jest dla nas jasne. Natomiast być może orientujemy się, że Stary Testament jest raczej powściągliwy w bezpośrednim poruszaniu kwestii życia po śmierci. Wynika to z faktu, że pełnię nauki o życiu wiecznym przyniósł dopiero Pan Jezus. Jeśli jednak uważnie czytamy o dziejach Narodu Wybranego przed narodzeniem Chrystusa, mimo wszystko napotykamy m.in. aluzje do życia po śmierci i opisy wskrzeszeń.
Musimy jednak pamiętać, że to właśnie w Starym Testamencie, pośród mniej lub bardziej wyrazistych nawiązań do tego, co będzie się działo z człowiekiem po śmierci, znajdują się dwa absolutnie wyjątkowe teksty. Jeden jest bardziej znany, drugi zapewne zdecydowanie mniej. Ten pierwszy dotyczy proroka Eliasza, drugi patriarchy Henocha.
Wniebowzięcie proroka Eliasza, fot. dimitrisvetsikas1969, Pixabay.com |
Najpewniej pamiętamy ten fragment (2 Krl 2,1-18) jak to nieopodal Eliasza i jego ucznia Elizeusza ukazał się rydwan ognisty z rumakami, dzięki którym wielki prorok opuścił ziemię w nadnaturalny sposób. Boża moc, którą on działał, przeszła na jego ucznia Elizeusza. Zwróćmy uwagę na końcówkę tej perykopy o wniebowzięciu Eliasza; czasami może nam ona umykać wobec spektakularnego charakteru pojawienia się ognistego rydwanu. Oto grupa tzw. uczniów prorockich wymusiła na Elizeuszu zezwolenie do poszukiwań Eliasza czy przypadkiem Bóg nie przeniósł go w inne miejsce, np. na jakąś górę. Po trzech dniach poszukiwań mężczyźni wrócili z niczym. Myślę, że autor tego tekstu nie bez przyczyny opisał te poszukiwania. Wszak dzięki nim nasuwa się wniosek: jeśli myślisz, że Eliasz nie został wzięty do nieba, to bardzo się mylisz! Nie ma go tu na ziemi, śmierć go nie dotknęła. Nie spoczął w grobie, więc żyje. Reasumując: istnieje życie pełniejsze od tego, które znamy z ziemi. Eliasz ukazał się w nim już w Nowym Testamencie, w słynnej perykopie opisującej Przemienienie Pana Jezusa (np. Mt 17,1-8).
Z kolei w Rdz 5,18-24 autor natchniony opisał pokrótce przypadek Henocha. Napisane jest, że ów pobożny mąż "żył w przyjaźni z Bogiem". Dosłownie (w oryginale) są tam arcypiękne słowa, że patriarcha "przechadzał się z Bogiem". Bardzo piękne nawiązanie do takiej zażyłości, jaka łączyła pierwszych ludzi z Bogiem w raju... A teraz kluczowa wzmianka: "Żył więc Henoch w przyjaźni z Bogiem, a następnie znikł, bo zabrał go Bóg". Ten tajemniczy tekst w przepiękny sposób napełnia nas jakąś radością i pokojem wynikającymi z bliskości Boga, z którym człowiek, jeśli tylko chce, może zbudować naprawdę bardzo zażyłą relację.
"Znikający" Henoch, fot. wikimedia w domenie publicznej |
A zatem nie tylko historie Eliasza i Henocha, ale również wiele innych fragmentów Biblii mówi bezpośrednio lub pośrednio: śmierć niczego nie kończy; dotyka ludzi (jak wiemy z nielicznymi wyjątkami), ale jest tylko przejściem do nieba. Śmierć może być tragedią, ale tylko w jednym przypadku: jeśli człowiek umiera w grzechu, szczególnie ciężkim. Gdy jednak staramy się być blisko Boga, śmierć jest bezsilna. Na mocy śmierci Chrystusa chrześcijanie są jakby wyjęci spod prawa, które rodzi śmierć; wyjęci spod prawa w miłości, dla miłości i dzięki miłości.
Dzisiejsze pochylanie się nad Starym Testamentem zakończmy fragmentem zaczerpniętym z Nowego: "A kiedy już to, co zniszczalne, przyodzieje się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodzieje się w nieśmiertelność, wtedy sprawdzą się słowa, które zostały napisane: Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzież jest, o śmierci twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień? Ościeniem zaś śmierci jest grzech, a siłą grzechu Prawo. Bogu niech będą dzięki za to, że dał nam odnieść zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Przeto, bracia moi najmilsi, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że trud wasz nie pozostaje daremny w Panu." (1 Kor 15,54-58).
Czy stojąc nad grobami ufam, że to nie koniec, ale początek...?
PS Zachęcam do lektury poprzedniego wpisu z najstarszej serii Biblijnego Rabanu, czyli Pochylmy się nad...: Nie zmarnujmy setki! >>>
Piękne ,poruszające rozważania.Szczególnie ostatnie zdanie mocne a budujące jednocześnie...O czym myślimy stojąc nad grobami innych...Czy napewno mamy świadomość że śmieć choć będzie udziałem każdego z nas...Może być początkiem prawdziwego życia ?
OdpowiedzUsuńBóg zapłać
Bardzo dziękuję za komentarz i aktywność na Biblijnym Rabanie. Serdecznie pozdrawiam.
UsuńŚwietny wpis. Będę na pewno tu częściej.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło. Serdecznie zapraszam i pozdrawiam.
Usuń