Jaś i starszy pan na bis :)
Moje Drogie i moi Drodzy, tak się składa, że dzisiaj przeżywamy wielką uroczystość, w naszej Ojczyźnie niezwykłą, wyjątkową, jedyną w swoim rodzaju – czcimy szczególnie Matkę Bożą Częstochowską, Królową Polski, naszą Panią, Mamę naszego Pana i naszego Króla oraz naszą Mamę. Nie potrzeba chyba tłumaczyć, jaką rolę w naszej historii odgrywała, odgrywa i zapewne będzie odgrywać Jasna Góra.
Jak zapowiadałem tydzień temu (#14 Pan Bóg w lesie – opowieść wakacyjna), właśnie 26 sierpnia pojawiło się coś zupełnie nowego, częściowo na Biblijnym Rabanie. Gorąco odsyłam do specjalnej zakładki (Historia nauczycielką życia - nowy blog!), gdzie można poczytać o szczegółach.
Jednocześnie również dzisiaj spieszę do Was z ostatnią już w czasie tych wakacji opowieścią. Mam nadzieję, że zbytnio się nie nudziliście i wierzę głęboko, iż to moje stukanie w klawiaturę jest prowadzone światłem Ducha Świętego. Moim, Kochani, zadaniem, jest posługiwanie się klawiaturą w stopniu zadowalającym, resztę robi On – Duch Boży i jestem przekonany, że Ma w tym jakiś Swój plan, do którego nas wszystkich zaprasza, żebyśmy „rabanowali” na rzecz Bożego Słowa. Pamiętacie wpis poświęcony królowi Jozafatowi (Działanie Boga i (nie)działanie człowieka)? Z naszej strony w pierwszej kolejności nie potrzeba wielkich, nie wiadomo jakich działań. My musimy tylko odpowiedzieć „tak” na wezwanie Pana i poddać się Jego kierownictwu. My sami z siebie tak naprawdę nic nie możemy (no, chyba że popełnić grzech...), tylko On się liczy i On działa.
Wybaczcie ten trochę przydługawy wstęp, ale z racji dzisiejszego niezwykłego dnia Duch Święty pewnie chciał nam coś takiego przekazać.
Zapraszam teraz na opowieść o poszukiwaniu Pana Boga tam, gdzie paradoksalnie czasami najtrudniej Go odnaleźć – chodzi o własne wnętrze.
Jakiś czas temu, w jakiejś miejscowości w Polsce, żył sobie niejaki Jan – Jan Nowak. Był bardzo porządnym człowiekiem i katolikiem. Miał ściśle ustalony rytm dnia, który wypełniały praca i modlitwa (ora et labora). Wraz z upływem czasu, jego modlitewny harmonogram dnia poszerzył się o kilka litanii i nowe formuły.
Początkowo Jan był bardzo dumny z siebie, a to uczucie nawet jeszcze wzrastało, gdy „zaliczał” i „odhaczał” kolejne modlitwy. Myślał sobie nawet: „Pan Bóg to chyba musi być ze mnie szalenie dumny; nie przechwalam się, ale znam Pana lepiej niż wielu tych, którzy szukają Go i nie mogą znaleźć. Ze mnie to jest gość, naprawdę”. Gdy tak sobie myślał, aż raz po raz cmokał z zachwytu.
Trzeba dodać, że Jan nie tylko dużo się modlił i pracował, ale nadto od czasu do czasu (którego miał mało) spotykał kogoś i ewangelizował z wielkim zapałem oraz impetem takim, że najczęściej jego, powiedzmy to otwarcie, wrzaski i agresywne wypowiedzi, odstraszały innych skutecznie. Doszło do tego, że gdy ktoś zobaczył nadchodzącego Jana, oddalał się w popłochu byle tylko nie dostać się na jego „płomienne kazanie”. Po takich wyprawach Nowak najczęściej wracał sfrustrowany i poirytowany do głębi narzekając ile wejdzie na tych „bezbożnych i pogańskich grzeszników”.
Jan stopniowo izolował się od otoczenia, a część jego koniecznych prac i działań ewangelizacyjnych zajęło jeszcze kilka litanii i trzy nowe formuły modlitewne, odmawiane precyzyjnie o 7:00, 12:15 i 16:45.
Któregoś dnia, wieczorem, Jan był właśnie w trakcie „zaliczania” swoich modlitw. Tego dnia był nieco bardziej poddenerwowany niż zwykle, bo jakoś tak czas mu dzisiaj prędko zleciał i zostało jeszcze dużo formuł, a tu godzina późna. Recytował zatem kolejne modlitwy i od czasu do czasu zerkał nerwowo na zegarek, czy się wyrobi.
Już był na w miarę dobrej drodze, gdy wtem nieśmiało zadzwonił dzwonek u drzwi. Nowak początkowo starał się nie zwracać na to uwagi, ale dzwonienie powtarzało się. Frustracja Jana narastała, ale trwał na modlitwie. Ktoś ewidentnie nie dawał jednak za wygraną i uparcie, coraz śmielej dzwonił i dzwonił; coraz częściej i częściej. Po kwadransie takiego dzwonienia Jan zdenerwowany niczym dynamit mający za chwilę eksplodować, odłożył modlitewnik i rzucił się z nerwami do drzwi. Otworzył je i... nieco się uspokoił. Spotkał tam starszego jegomościa, z długą siwą brodą, w bardzo niemodnych i potarganych łachmanach, z kijem i woreczkiem wędrowca na ramieniu. Jakby nigdy nic spokojnie zapytał Jana:
- Czy mogę chwilę ci zająć?
Jan już miał mu powiedzieć, co myśli o takiej propozycji, ale nie wiedzieć czemu, zgodził się. Gdy starzec wszedł już do środka, Nowak zerknął na zegarek i widząc, że chyba nie wyrobi się z modlitewnym harmonogramem, postanowił sobie, że jeśli jegomość spędzi tu więcej niż kwadrans, zostanie wyproszony z mieszkania.
Czas płynął. Okazało się, że przybysz był głodny i spragniony. Jan ze sztucznym uśmiechem na twarzy dał mu coś do picia i zjedzenia. Tak naprawdę jednak widząc, że minęła już prawie godzina, czuł, że w środku cały się gotuje.
Starzec jednak spokojnie snuł swoje opowieści – był bardzo serdecznym i czułym człowiekiem. Raz po raz zerkał na gospodarza, który po upływie dwóch i pół godziny nie siadał już, ale nerwowo chodził w tę i we w tę, coraz częściej patrząc na zegarek; nie próbował już nawet ukryć swoich nerwów i prawie nie odzywał się do przybysza, widząc, że dochodzi już 22:00. „Jeszcze poprosi mnie o nocleg...” – myślał sobie, a jego zdenerwowanie sięgało zenitu. Był przekonany, że jeśli jegomość za pięć minut nie opuści jego domu, zaraz eksploduje i ktoś pomyśli, że rozpoczęła się wojna światowa.
Wtem staruszek podniósł się i zrobił kilka kroków w kierunku drzwi. Janek chciał aż krzyknąć z radości, ale elementarna przyzwoitość nakazała mu się powstrzymać. Będąc już bardzo blisko drzwi starszy pan znienacka zapytał:
- Czy ty, drogi Janie, odnalazłeś już Boga w swoim wnętrzu?
Janka zdziwiło to pytanie, tym bardziej że do tej pory rozmawiali na zupełnie inne tematy. Z nieskrywaną ironią w głosie odpowiedział:
- Nie, jeszcze nie znalazłem, bo mam kilka modlitw do odmówienia, a czas leci...
Starzec popatrzył Jankowi w oczy, a ten poczuł się tak, jakby to ojciec spojrzał na syna z miłością myśląc, że ten kochany urwis tak mało rozumie.
Gdy tylko gość opuścił dom, Janek zerknął na zegarek i widząc 22:15, pobiegł prędko do pokoju. I zaczęło się: Nowak zaczął recytować formuły niemal bez wytchnienia. Niestety zbliżała się północ, a on jeszcze miał trochę przed sobą... Zdenerwowanie wzrastało, zegar tykał. Presja czasu powodowała, że niektóre formuły mieszały się Janowi i musiał po dwa, a nawet trzy razy powtarzać stosowne ustępy. Z zegarkiem w jednej ręce, a modlitewnikiem w drugiej, Janek cały zalany potem recytował modlitwy jedna po drugiej.
Nagle zegarek oznajmił północ. „Nie zdążyłem!!!” – Nowak zawył z bólu i w przypływie wielkiej żałości rzucił modlitewnik ze złością, a ten odbił się od ściany i wylądował na ziemi – kilka obrazków wyleciało, a również niektóre kartki poleciały w swoim kierunku.
Jan rozpłakał się nie na żarty. Czuł ogromny żal do siebie i gościa, że to wszystko przeszkodziło mu w „zaliczeniu” wszystkich modlitw. Na dodatek zaciągnął pewnie jeszcze wielki grzech – północ wszak minęła bezpowrotnie. Wreszcie zawołał do Pana: „Boże, ja już tak dłużej nie mogę! To mnie przerasta! Gdzie Ty jesteś, bo ja Cię tak naprawdę w ogóle nie czuję!”. Gdy tylko wypowiedział te słowa usłyszał Boży głos w sercu: „Janku drogi, nareszcie! Dopiero teraz odezwałeś się do Mnie jak dziecko do ukochanego tatusia. Wreszcie jakoś przebiłem się do Ciebie przez stertę formuł i modlitw, którą się zabarykadowałeś. Musiałem dopiero sam przyjść do Ciebie jako ten staruszek, bo inaczej zaliczyłbyś swoje formuły i zamiast zbliżyć się do Mnie trwałbyś w swojej pysze i dumie wzorowego katolika. Tak naprawdę zawsze byłeś blisko Mnie, bo wszelkie twoje modlitwy, prace i działania nie zostaną zapomniane, ale brakowało Ci najważniejszego – nie odnalazłeś Mnie w swoim sercu. Kocham Cię, moje dziecko, a Ty tylko odpowiadaj na Moją miłość, ale nie formalistycznie i lękliwie, lecz w pełnym zaufaniu i dziecięcej miłości”.
To wydarzenie zmieniło Janka. Nie od razu co prawda, ale dzień po dniu, Nowak uczył się zaufania względem Pana Boga, a czas spędzony na modlitwie, nie był już wypełniony formułami i lękiem, lecz pokojem ducha. Ku swojemu zaskoczeniu, Janek przestał być agresywny względem innych; zaczął mocniej kochać, a wtedy inni dostrzegając Boże działanie w nim, sami odnajdywali Boga we własnych sercach.
Może ta opowieść podobna jest do tej sprzed dwóch tygodni (#12 Pan Bóg nad wodą – opowieść wakacyjna). Nie jest ona w żadnym wypadku przeciwna długim modlitwom i płomiennej ewangelizacji. Wręcz przeciwnie – zachęca do tego, żeby modląc się i ewangelizując, wchodzić w coraz silniejszą więź z Panem, nie zapominając, że są one tylko środkiem, a cel jest jeden – Bóg. Poza tym nie chodzi o to, żeby rzucać modlitewnikiem w ścianę, ale czasami warto oprócz formuły modlitewnej powiedzieć Bogu tak zwyczajnie, po prostu – „Kocham Cię, Tatusiu”. I jeszcze jedna sprawa: ta opowieść nie ma za zadanie ośmieszyć tzw. religijność neurotyczną, której przykładem jest Janek Nowak (więcej w tej kwestii na stronie przyjacielemm.pl). Wielu ludzi „zalicza” modlitwy nie dlatego, że w jakikolwiek sposób Boga lekceważą lub im na Nim nie zależy. Nie o to chodzi! Tacy ludzie bardzo często są blisko Pana, ale na skutek nerwicy lękowej czy jakichś psychicznie uwarunkowanych zachowań obsesyjnych, nie potrafią pokochać Boga bez lęku i formalizmu. Myślę, że większość z nas w większym lub mniejszym stopniu zmaga się z jakąś postacią neurotyzmu, dlatego każdego dania starajmy się odkrywać Boga w modlitwie, a nie tylko w jej sztywnej formie. Albowiem, mówi Bóg, „chcę raczej miłosierdzia niż ofiary” (Mt 9,13).
Czy staram się wzorować na Maryi, która zawsze potrafiła odnaleźć Boga w swoim wnętrzu i „chowała wiernie wszystkie (…) wspomnienia w swym sercu” (Łk 2,51)?
PS. Zagadka dla dociekliwych i wiernych Czytelników Biblijnego Rabanu: Do czego nawiązuje tytuł powyższej opowieści? Piszcie w komentarzach!
Zapraszam już w środę na nasze ostatnie :( wakacyjne spotkanie tegoroczne. Pewnie napiszę też nieco o planach na powakacyjny czas. A jeśli Duch Święty zdecyduje, to może za rok będzie też seria Pan Bóg na wakacjach na bis :) Kto wie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz